Grażyna Szapołowska: Najlepsza kochanka polskiego kina?
Grażyna Szapołowska była na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku jedną z największych gwiazd polskiego kina. Aktorka zachwycała talentem i urodą, a że nie wstydziła się grać bez ubrania, nazywano ją uosobieniem kobiecości i symbolem seksu. Do historii naszej kinematografii przeszły "rozbierane" sceny z jej udziałem w filmach "Wielki Szu", "Lata dwudzieste lata trzydzieste", "Bez końca" i "Magnat".
"Nosi piękne kostiumy, które Pan Bóg zaprojektował, jak ją stworzył" - pisał o niej w książce "Alfabet Urbana" rzecznik ostatniego PRL-owskiego rządu i były prezes TVP.
Urodziła się 19 września 1953 roku w Bydgoszczy. 24 lata później ukończyła warszawską PWST, a przez kolejnych siedem występowała w stołecznym Teatrze Narodowym.
Jeszcze w czasie studiów grywała epizody w serialach telewizyjnych (m.in. w "Czterdziestolatku" i "Lalce"). Jej debiutem na dużym ekranie była kreacja Jagody w polsko-jugosłowiańskim dramacie psychologicznym "Zapach ziemi" (1977).
Odważną obyczajowo rolę lesbijki Livii zagrała w 1982 roku w węgierskim filmie "Inne spojrzenie". W tym samym roku zagrała obok Jana Nowickiego w "Wielkim Szu". Przełom w jej karierze nastąpił w 1983, wraz z występem w popularnej komedii muzycznej "Lata dwudzieste... lata trzydzieste".
W latach 80. chętnie współpracowała z Krzysztofem Kieślowskim, co zaowocowało wspaniałymi rolami w "Bez końca" (1984) oraz "Krótkim filmie o miłości" (1988). Za kreację w tym ostatnim otrzymała nagrodę Srebrnego Hugo na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Chicago, została też nagrodzona za najlepszą rolę kobiecą na 13. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
W międzyczasie wystąpiła również w głośnym "Magnacie" (1986) Filipa Bajona. Za swoją kreację otrzymała ćwierć wieku później Złotą Kaczkę w kategorii: najlepsza kochanka.
Miłosne zbliżenie między Grażyną Szapołowską i Bogusławem Lindą z tego filmu zapisało się na kartach historii kina jako "scena makowa". Makowa, bo grany przez Lindę Bolko von Teuss uwodzi w niej swoją macochę, a w efekcie uprawiają seks na stole pełnym makowców. "Wiedziałem, że stosunek seksualny na struclach będzie bardzo widowiskowy. To się sprawdziło. Opadające strucle stały się pewnym rodzajem freudystycznego zobrazowania stosunku seksualnego" - wyjaśniał Filip Bajon w rozmowie, która ukazała się na oficjalnej stronie PISF.
Wspomniana scena trwa sześć minut, jednak kręcono ją dziewięć godzin, a budowa dekoracji trwała miesiąc: odtworzono piece z epoki, pokryte kaflami ściany, windę i basen. Była to jedna z najdroższych scen w polskim kinie. Przez wielu wciąż jest uznawana za najlepszą polską scenę erotyczną.
Pierwszy związek małżeński zawarła jeszcze na drugim roku studiów ze starszym o siedem lat aktorem Markiem Lewandowskim. "Zakochałam się w jego humorze, głosie, sylwetce, złocistych włosach, jego rodzicach i psie. Pobraliśmy się. Moja siostra i Bohdan Łazuka byli naszymi świadkami" - opowiadała o swojej miłości. Studenckie małżeństwo przetrwało pół roku. "Nie byłam gotowa ani na małżeństwo, ani na dziecko" - podsumowała aktorka.
Andrzeja Jungowskiego aktorka poznała w 1977 r., gdy była studentką ostatniego roku Szkoły Teatralnej. Był przystojnym i zamożnym producentem suszarek łazienkowych (w PRL takich jak on zwano prywaciarzami), a na dodatek codziennie czekał na piękną studentkę przed szkołą z bukietem czerwonych róż. Nic dziwnego, że przyszła aktorka uległa jego względom. Pobrali się. Rok po ślubie aktorka urodziła Kasię, jak miało się okazać - swoje jedyne dziecko. Zamieszkali w domu w podwarszawskim Pustelniku, który wszystkim znajomym wydawał się po prostu ogromny. Małżeństwo przetrwało cztery lata. Po rozwodzie aktorka mówiła, że ma trudności z terminowym wyegzekwowaniem alimentów.
Trzeci mąż Szapołowskiej - Paweł Potoroczyn - oświadczył się już drugiego dnia znajomości. Był pierwszym od lat mężczyzną, którego zaakceptowała 15-letnia wówczas córka aktorki Katarzyna Jungowska. Gdy się poznali, Potoroczyn był wydawcą książek z opozycyjną biografią. W stanie wojennym dostał 1,5 roku więzienia za ulotki.
Jesienią 1995 roku Grażyna Szapołowska z córką wyjechała do Los Angeles, gdzie Paweł Potoroczyn po wygraniu konkursu, został polskim konsulem. Miała 42 lata, wcześniej dużo grała za granicą. W tym czasie w USA karierę próbowała robić młodsza o 9 lat Katarzyna Figura, wcześniej udało się to Joannie Pacule. Cztery lata spędzone w Los Angeles u boku męża Grażyna Szapołowska uznała jednak za stracone. "Miałam tam stałe poczucie straty czasu. Nie rozwijałam się. Usychałam na tych przyjęciach dyplomatycznych" - mówiła.
Szapołowska zdecydowała się na powrót do Polski, niedługo potem para rozwiodła się.
Ostatnią wielką miłością aktorki jest Eryk Stępniewski, Francuz polskiego pochodzenia. Poznali się w 2002 roku. Mężczyzna początkowo nie wiedział, że spotkał na swojej drodze jedną z największych gwiazd polskiego kina. Aktora niemal od razu oczarowała Stępniewskiego. Kilka tygodni po pierwszym spotkaniu podarował jej pudełko zapałek. W środku znajdowały się dwa wielkie brylanty.
Mężczyzna pokochał Szapołowską ze wszystkimi jej zaletami oraz wadami. Na taką miłość aktorka czekała całe życie. W jednym z wywiadów przyznała, że jest niewolnicą miłości, a za swoje romanse zapłaciła dużą cenę: "Moje miłości zawsze były na krawędzi śmierci. Byłam zdradzana, cierpiałam. Nieprzespane noce, brak gruntu pod nogami. Świat się walił".
Dopiero u boku Eryka Stępniewskiego znalazła prawdziwe szczęście i spokój. Plotkarskie media często rozpisywały się o kryzysie w ich związku. I chociaż kilka razy od siebie odchodzili, to nie mogą długo bez siebie wytrzymać.
"Jak miałabym się rozstać z mężczyzną mojego życia?! Co to za pomysły?"-- mówiła w jednym z wywiadów.
W latach 90. Grażyna Szapołowska stworzyła ważne kreacje, m.in. jako matka w "Kronikach domowych" w 1997 oraz Telimena w ekranizacji "Pana Tadeusza" w 1999 roku. Rola Telimeny została nagrodzona Polską Nagrodą Filmową - Orłem za najlepszą rolę kobiecą w 2000 roku.
Po roku 2000 zaczęła otrzymywać coraz mniej ciekawych propozycji aktorskich. Stąd rzadziej pojawiała się na ekranie. Jednym z wyjątków był występ w filmie "Karol - człowiek, który został papieżem" (2005).
Niewielka ilość propozycji filmowych spowodowała, że artystka zaczęła się pojawiać w serialach telewizyjnych, m.in. w reklamowanej jako "Dynastia" po polsku "Rezydencji". "Jestem w tej chwili bez pracy, długo nie grałam. Zdecydowałam się podjąć to wyzwanie jako rasowa aktorka, która nie ma pracy" - tłumaczyła gwiazda.
Brak ról Szapołowska starała się powetować sobie również występami w formatach telewizyjnych. Można ją było oglądać m.in. w trzeciej edycji show "Jak oni śpiewają" (zajęła szóste miejsce). Przyjęła także propozycję - jednak tym razem w roli jurora u boku Alicji Węgorzewskiej i Wojciecha Jagielskiego - producentów programu "Bitwa na głosy" emitowanego w Dwójce.
Właśnie udział w "Bitwie na głosy" sprawił, że Szapołowska z hukiem wyleciała z Teatru Narodowego, bo pojawiła się w show TVP w czasie, kiedy miała występować na scenie jako Eleonora w "Tangu" Sławomira Mrożka.
Dyrektor Teatru Narodowego Jan Englert wyszedł na scenę i przepraszał ok. 150 widzów odwołanego przedstawienia. "Podjęła decyzję taką, że ważniejszy jest dla niej występ w telewizji, co jest w niezgodzie z etyką i regulaminami teatralnymi. A teraz są jasne i oczywiste skutki prawne" - mówił wówczas Englert. Wkrótce potem wręczył Szapołowskiej wypowiedzenie.
Szapołowska uznała, że stała się jej krzywda i... pozwała Jana Englerta. Na orzeczenie sądu aktorka musiała czekać kilkanaście miesięcy. Dopiero jesienią 2012 roku usłyszała, że dyrektor miał prawo ją zwolnić, że nie musi przywracać jej do pracy i - tym bardziej - wypłacać jej choćby złotówki odszkodowania. "Czasem się wygrywa, czasem się przegrywa. Ja w tym wypadku przegrałam" - skwitowała wyrok w rozmowie z "Dzień Dobry TVN".
Życie dopisało nieoczekiwany finał tej historii. W serialu "Układ warszawski" z 2011 r. Szapołowska musiała zagrać kobietę zakochaną w człowieku, w którego wcielił się Jan Englert. Zrobiła to bardzo przekonująco, kolejny raz dowodząc wielkiego talentu aktorskiego...
Choć od pamiętnego procesu minęło już ponad 10 lat, wydaje się, że Grażyna Szapołowska wciąż ma ogromny żal do Jana Englerta. O swoim stosunku do aktora opowiedziała w lipcowym wywiadzie dla serwisu Onet.
"Nie lubię go, nie jest moim kolegą. Uważam, że dyrektor nie może doprowadzać do konfliktów, a usuwanie ludzi z pracy nie jest w porządku. Zadra, która powstała w sercu po zwolnieniu mnie z teatru, nadal trwa. Bardzo przeżyłam to wydarzenie, on zapewne też" - mówiła.
"Nie dopuszczam myśli, by pójść pod nóż. Nie znam się na operacjach plastycznych, ale tutaj przecież chodzi o prawdę, o wnętrze, o duszę, o emocje wyrażane twarzą" - Szapołowska podkreślała parę lat temu w rozmowie z "Faktem". Mimo że zbliża się już do 70-tki, wciąż zachwyca idealną figurą, urodą i kobiecym seksapilem. Gwiazda twierdzi, że jej przepis na dobry wygląd jest bardzo prosty - trzeba bowiem lubić i akceptować siebie, a także kochać życie i drobne przyjemności, które przynosi ono każdego dnia.
W 2019 roku aktorka przyjęła propozycję występu w historycznym serialu TVP "Korona Królów", w którym wcieliła się w postać księżnej Eufemii, żony Władysława Opolczyka.
"Bardzo długo nie grałam. Ta propozycja nadeszła nieoczekiwanie dla mnie i obudziła chęć do pracy. Jak pani wie, aktorzy bez możliwości kreowania czują się osamotnieni. Pomyślałam więc, że może to jest czas, żeby wrócić. Kiedy oglądam na ekranie Helen Mirren, wcielającą się w carycę Katarzynę Wielką w serialu pod tym samym tytułem, myślę, że nadszedł czas na kobiety w pełni dojrzałe. Sądzę, że teraz zacznę korzystać ze swoich doświadczeń" - mówiła w rozmowie z "Tele Tygodniem".
Nowym projektem Szapołowskiej jest serial Player Original "Mój agent", oparty na francuskiej produkcji "Dix pour cent", która opowiada o codzienności pracowników agencji aktorskiej.