Remigiusz Mróz: Pożegnanie z serialową "Chyłką" [WYWIAD]
Remigiusz Mróz ma dopiero 34 lata, a już jest jednym z najpopularniejszych polskich pisarzy kryminałów. "„Milionerem zostałem przed trzydziestką i było to dla mnie kompletnym zaskoczeniem, bo przecież nikt nie pisze powieści po to, żeby realizować się finansowo" - mówił skromni w wywiadzie dla "Vivy", chociaż odniósł spektakularny sukces. Kwestią czasu było, aż twórcy filmowi zainteresują się jego twórczością. Jako pierwsza na ekranach pojawiła się "Chyłka". Ostatni sezon serialu niedawno trafił na Playera, ale to dopiero początek podboju telewizji przez Mroza. Z pisarzem rozmawialiśmy o pożegnaniu z "Chyłką", nowych produkcjach oraz jego ulubionych serialach.
Interia: Chyłka była pierwszą ekranizacją pana powieści. Łatwo jest oddać swoje dzieło w ręce innych osób?
Remigiusz Mróz: Jeśli to są zaufane ręce - to tak, dość łatwo. Znałem ludzi, którzy zajmą się ekranizacją, było między nami zrozumienie i twórcza chemia, a samo nazwisko Łukasza Palkowskiego dawało gwarancję, że będzie to produkcja na najwyższym poziomie. Zresztą od początku stawiałem sprawę jasno: to jest ich dzieło, ja dałem tylko fundament, na którym je budują.
Pisząc pierwsze książki przeszło panu przez myśl, że kiedyś zobaczy je na ekranie?
- W trakcie pisania? Nie, bo wtedy nie myślę ani o obrazie, ani o otoczce całego tego procesu. Jestem tylko ja i historia. Ale w momentach, kiedy nie pracowałem twórczo, pewnie, myślałem sobie o tym, jak to wszystko mogłoby kiedyś, przy dobrych wiatrach, się rozwinąć. Wtedy wydawało się to jedynie sferą marzeń, a potem zaczęły się telefony...
Widząc na ekranie "Chyłkę" odkrył pan o swojej bohaterce coś nowego?
- Całkiem sporo. Zresztą nie tylko o niej, ale również o innych bohaterach. Moment, w którym przyjmują czyjąś twarz na ekranie, to papierek lakmusowy dla istnienia postaci - jeśli była dobrze napisana, ożywa. Jeśli nie, nawet najlepszy aktor jej nie uratuje. Pamiętam, że podczas prapremiery "Chyłki" zobaczyłem Kubę Gierszała w roli Piotra Langera - tę jego minimalną mimikę, to niepokojące spojrzenie. I pierwsze, co sobie pomyślałem, to że chcę jak najszybciej wracać do domu, siadać za biurkiem, i dalej pisać tę postać.
Wyobraża sobie pan nie uczestniczyć w procesie ekranizacji któregoś ze swoich dzieł?
- Oczywiście, to jest najzdrowsze. Pamiętam jak Stephen King rozmawiał kiedyś z Johnem Grishamem na ten temat - powtarzali to, co wcześniej powiedział chyba Ernest Hemingway: w sprawie ekranizacji najlepsza sytuacja dla pisarza polega na tym, żeby przyszło do ciebie studio, zapłaciło grube pieniądze za prawa do ekranizacji książki i... nigdy nie zrobiło tego filmu.
- Nie jestem pewien, na ile to prawda, ale z pewnością najsensowniej jest po prostu trzymać się od tego z daleka. Po pierwsze dlatego, że pisarz zna się na pisaniu, a nie na robieniu filmów czy seriali. A po drugie dlatego, że jest to w pewnym sensie twoje dziecko - patrzenie, jak idzie w świat, zupełnie samodzielnie, to dziwne przeżycie. Ale byłoby jeszcze dziwniejsze, gdyby mu się towarzyszyło.
Patrząc na ogromną popularność książkowej serii, jest możliwość, że Chyłka powróci za jakiś czas na ekrany, ale z nową ekipą za sterami?
- Nigdy nie można tego wykluczyć. Często jest tak, że kiedy jakiś popularny serial się kończy, to zaczyna się milion rozmów na temat tego, co dalej. Nikt tak naprawdę nie chce przecież się z nim rozstawać. Pojawiają się pomysły na spin-offy, prequele i na nowe wersje. Ale co przyniesie przyszłość, trudno powiedzieć.
Telewizyjna przygoda z Joanną Chyłką dobiegła końca, ale to nie jest jedyna seria, która doczekała się adaptacji. Jakich kolejnych adaptacji pana prozy możemy się spodziewać w najbliższym czasie?
- Trochę tego będzie - jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli i prace na planach ruszą tak, jak mają ruszyć, to w przyszłym roku nastąpi kumulacja ekranizacji. O niewielu projektach mogę mówić publicznie - ale możemy liczyć na Czarną Madonnę, ogłaszaliśmy też pewne wieści w związku z serią W kręgach władzy. A przede wszystkim Wiktor Forst trafił w końcu w dobre ręce. I oczywiście mamy Behawiorystę, który debiutuje 4 stycznia na player.pl
Czy na etapie przenoszenia którejś ze swoich książek na ekran, miał pan ochotę coś w nich zmienić?
- Oj, tak. Przy Czarnej Madonnie niemal od razu zacząłem myśleć o tym, co należałoby zmienić, żeby ta historia zagrała jako serial. Podobnie miałem z Forstem. Poszedłem więc na pierwsze spotkanie z producentami uzbrojony w kilka pomysłów i gotowy do ich solidnego uargumentowania - okazało się, że... oni przyszli z takimi samymi. Tylko się zaśmialiśmy, bo oni sądzili, że to mnie będą musieli urabiać.
Ekranizacji pana książek w najbliższym czasie nie zabraknie. Czy nie chciałby pan zamiast powieści napisać scenariusza serialowego czy filmowego?
- Mógłbym sobie to wyobrazić, ale z drugiej strony forma scenariuszowa jest dla mnie trochę zbyt sztywna. Ramy ekspresji są tak twarde, że podziwiam każdego, kto jest w stanie się w nich wyrazić. Dla mnie jest to ograniczenie, którego nie mogę przeskoczyć, bo muszę mieć całkowitą wolność co do formy, treści, używanego języka i sposobu prowadzenia narracji.
Są pisarze, którzy po zdobyciu rozgłosu, chętnie wchodzą do show-biznesu od tej bardziej gwiazdorskiej strony. Nie kusi pana ten blask fleszy i lukratywne kontrakty reklamowe?
- Wręcz przeciwnie, trochę mnie odstraszają. Od początku zakładałem, że jeśli przyjdzie jakiś sukces, to nie dam się mu zjeść. Wszystkie wywiady z pisarzami, którzy osiągnęli duże rzeczy na rynkach globalnych, zawsze sprowadzały się do tego, że kiedy sukces już przyszedł, to kończyła im się energia, motywacja i chęć na pisanie. Powiedziałem sobie wtedy, że co by się działo, będę się trzymać tego, co robię i nie zrezygnuję z mojej codziennej marszruty pisarskiej. I chyba przez ostatnie lata mi się to udało.
Powstaje teraz wiele adaptacji książek, zwłaszcza kryminalnych. Skąd taka popularność tego typu produkcji na polskim rynku?
- Myślę, że w dużej mierze zawinił ten serial z Magdą Cielecką i Filipem Pławiakiem w obsadzie - 17 milionów widzów go zobaczyło, więc całkiem naturalne stało się, że każda stacja chciała mieć swoją Chyłkę. Nagle okazało się, że polski serial bije na głowę te zagraniczne, przeskoczył "Gambit królowej" i inne produkcje na Netflixie i HBO. Anegdotyczne są już historie, że już w pierwszym dniu emisji trzeba było dokupować nowe serwery, bo te poprzednie nie były w stanie obsłużyć całego ruchu na Playerze. To zmieniło rzeczywistość ekranizacyjną w Polsce - kiedyś fakt sprzedaży praw do jakiejś serii kryminalnej zasługiwał na miejsce w głównych serwisach newsowych. Dziś jest to tak powszechne, że na nikim nie robi już wrażenia.
Nawiązując do tej popularności ekranizacji. Nie rodzi to w panu obawy, że czytelnicy przerzucą się z książek na ekrany? W końcu czytanie wymaga od nas pełnego skupienia, a serial pod tym względem jest łatwiejszy w odbiorze.
- Rzeczywiście czasami tak bywa. Sam bywam na tyle zmęczony, że nie jestem w stanie czytać - ale serial mogę obejrzeć. Nawet jeśli się na moment wyłączę, nic się nie stanie. Przy książce będę musiał jednak kartkować wstecz. Ale nie, nie mam żadnych obaw - zapalonego czytelnika nikt nigdy nie przekona, że obraz jest lepszy od słów i wyobraźni.
Jakie seriale pan chętnie ogląda w wolnej chwili?
- Właściwie wszystko, co się da. Jeśli pojawi się coś nowego, zazwyczaj od razu sprawdzam. Teraz jestem w trakcie paru seriali - niedawno skończyłem Sukcesję, która odmeldowała się genialnym finałem. American Crime Story: Impeachment mimo okropnego pierwszego odcinka uznaję za jedną z lepszych produkcji w tym roku. Cieszyłem się ogromnie na powrót Dextera, szczególnie po tym tragicznym ostatnim sezonie lata temu - i może nie jest to poprzednia forma, ale przyjemnie się ogląda.
Znane są przypadki, gdy pod wpływem fanów pewne wątki np. w serialu zostały zmienione. Czy opinie czytelników wpływają na pana twórczość, losy bohaterów?
- Być może. Wydaje mi się, że działa to na zasadzie podświadomości. Jeżeli wchodzi się w interakcje z odbiorcami, śledzi się komentarze w internecie, to te rzeczy nie znikają - osadzają się gdzieś z tyłu głowy. Ale nigdy nie jest to świadoma decyzja - jeśli o nie chodzi, to jestem gotów raczej zrobić komuś na przekór. Taki ze mnie niepokorny autor.
Pisze pan książki, jest na bieżąco z serialowymi nowościami, do tego koordynuje prace nad kolejnymi ekranizacjami. Czy pana doba ma więcej godzin niż dla wszystkich innych?
- Takie podejrzenia pojawiają się tu i ówdzie. Ale to wszystko zasługa organizacji roboty - mam swoje godziny pracy, wiem, że wtedy nie liczy się nic innego. Zresztą nie umiałbym inaczej. Jeśli akurat coś sprawi, że nie mogę zagospodarować tych godzin pisaniem, czuję, że rzeczywistość rzęzi i nie styka.
Ma Pan 34 lata i ponad 40 napisanych książek. To więcej niż większość pisarzy w całym swoim życiowym dorobku. Aż kusi, żeby zapytać: kto panu te książki pisze?
- Trudno byłoby ich wszystkich zliczyć. Ale poważnie: to po prostu konsekwencja połączona z koncentracją. Jeśli siadam do pisania, to piszę. Wchodzę w odpowiedni mindset i nie sięgam po żadne wymówki, kiedy nie idzie.
Miewa pan czasami zastój twórczy?
- Czasem się zdarza, ale u mnie trwa to kilka godzin, może jeden dzień. To nie jest jakaś mistyczna siła, która nagle paraliżuje pisarza, tylko zwyczajny brak pomysłu na to, co zrobić dalej. Wtedy często gra się na czas. Pisze się sceny okołofabularne i zajmuje się wszystkim innym niż rozwiązaniem fabuły. Najlepsza metoda to przestać o tym myśleć - i wtedy zazwyczaj przychodzi rozwiązanie.
Zasiadając do pisania skupia się pan na jednej konkretnej książce czy powstaje wiele dzieł jednocześnie?
- Na jednej. Nie mogę pracować nad kilkoma, bo nie potrafię emocjonalnie oderwać się od tego, co piszę. Siedzę głęboko w tym świecie. Czasem jest tak, że w trakcie pisania muszę redagować inną książkę - i mimo że jest to dla mnie dość niekomfortowa sytuacja, to da się oddzielić te sfery. Redakcja to bardziej kwestia poprawek fabularnych i językowych, a pisanie jest związane z głęboką immersją w ten świat bohaterów.
Jako doświadczony pisarz ma pan rady dla młodych pisarzy?
- Podstawa to naprawdę dużo, dużo czytać - bo żeby coś robić, trzeba mieć do tego narzędzia. Tych narzędzi w świecie pisania nie da się zdobyć inaczej niż właśnie poprzez poznawanie innych historii. Żadne kursy kreatywnego pisania czy zapoznawanie się z książkami stricte na temat tego fachu nie pomogą, bo trzeba na własnej skórze przeżyć odpowiednio dużo przygód czytelniczych. Oswoić się z językiem, konstrukcją fabularną i pozafabularną. Trzeba nasiąknąć tym wszystkim, co przyjmujemy jako odbiorcy. A potem po prostu pisać i próbować. Nie bać się, że coś jest złe, bo wszystko można później poprawić.
Wracając na koniec do ekranizacji. Czy mam pan w swojej twórczości książkę, którą szczególnie chciałby zobaczyć na dużym bądź małym ekranie?
- Mam taką książkę. Jest to "Chór zapomnianych głosów", czyli fantastyka. Od wielu lat marzy mi się, żeby coś w tym względzie zrobić. Może kiedyś się uda, a może już się trochę udało. Trudno powiedzieć.
Rozmawiała: Aleksandra Kalita