Maja Hirsch: O rejsie przez Atlantyk: Żadnego romansu nie było!
Aktorka Maja Hirsch, szerokiej widowni znana m. in. jako Paulina Febo z „BrzydUli2”, w rozmowie z nami opowiada o swoim udziale w nowym programie TVN „Przez Atlantyk”, w którym sześć gwiazd przepływa łodzią Ocean Atlantycki. Premiera w środę 2 marca o godz. 21.35.
Gdyby ktoś - dajmy na to - pięć lat temu przepowiedział ci, że weźmiesz udział w reality show na Atlantyku, jakbyś to skomentowała?
- Najpewniej popukałabym się w głowę (śmiech). Ale gdy w zeszłym roku przyszła propozycja wypłynięcia na ocean, od razu byłam na tak. Akurat miałam przestrzeń na to. Zwykle jest tak, że jak raz na jakiś czas sama robię sobie miejsce, by pożyć tu i teraz, pobyć z rodziną, to coś nowego do mnie przychodzi. Wyobraź sobie sytuację, że w środku pandemii siedzisz sobie w domu, a tu nagle dzwoni telefon i zapraszają cię na rejs po Atlantyku. To był hit. Natychmiast się zgodziłam, nie biorąc pod uwagę potencjalnych trudności.
Nie miałaś obaw związanych ze stałą obecnością kamer?
- Na łodzi kompletnie o nich nie myślałam. Dopiero teraz, przed premierą, trochę boję się tego, co zostało zarejestrowane. Do tego stopnia, że nie jestem przekonana, czy będę oglądała pierwszy odcinek. Przecież w tym programie nie miałam roli żadnej pani, ale nie byłam też tam zupełnie prywatnie. Nie miałam tekstu do wygłoszenia, mogłam powiedzieć to, co chciałam. Mówiłam więc to, co w danym momencie czułam. Raczej pozostałam wierna sobie. Byłam prawdziwa i to - moim zdaniem - jest najgorsze w tym wszystkim.
- Inna rzecz, że teraz mam wewnętrzną blokadę przed opowiadaniem o programie bądź co bądź rozrywkowym, podczas gdy tuż za naszą granicą rozpętało się wojenne piekło i niewinni ludzie, w tym bezbronni cywile i małe dzieci, tracą życie. Wierzę jednak, że ludzie potrzebują namiastki normalności.
Trudno nie wspomnieć o tym, że po mamie Galinie jesteś półkrwi Rosjanką...
- Owszem, lecz nie zmienia to faktu, że całym sercem jestem za Ukraińcami i za tymi z Rosjan, którzy potępiają swojego przywódcę za ten haniebny atak na niepodległe państwo. Nie zamierzam teraz udawać ekspertki od wszystkiego i snuć wojenne scenariusze, ale wiem, podobnie jak każdy z nas, że nic już nie będzie takie samo, jak przed najazdem wojsk Putina na Ukrainę.
Wróćmy do rozmowy o programie. Czyste gacie czy kawa?
- Czyste gacie.
Podzielasz więc opinię pisarza Zygmunta Miłoszewskiego, swojego kolegi z programu, że na jachcie, którym płynęliście przez Atlantyk, innego wyboru nie było?
- Zygmunt może ciut przesadził, ale lekko nie mieliśmy, jeśli chodzi o wodę do picia.
Wbrew pozorom, jacht, którym płynęłaś razem z Renatą Kaczoruk, Natalią Przybysz, Antkiem Królikowskim, Liroyem i Zygmuntem Miłoszewskim pod wodzą doświadczonych kapitanów Romana Paszke i Adama Skomskiego, wcale nie był komfortowy. Jakie warunki mieliście?
- Jeśli ktoś sądzi, że były to wymarzone wakacje w luksusowych warunkach, to tkwi w błędzie. Na powierzchni niespełna 30 metrów kwadratowych musiało się zmieścić sześcioro uczestników, dwóch kapitanów i czteroosobowa ekipa telewizyjna. Mieliśmy do dyspozycji tylko to, co na początku wnieśliśmy na pokład. Wyruszyliśmy z Gran Canarii, by po 22 dniach dopłynąć do wybrzeży Gwadelupy.
- Podczas rejsu nie zawijaliśmy do żadnego portu i byliśmy odcięci od jakichkolwiek zewnętrznych bodźców. Oczywiście bezwzględny brak telefonów komórkowych, dostępu do internetu, newsów i social mediów. Zero kontaktu z cywilizacją, domem i rodziną. Do tego konieczność oszczędzania wody pitnej i prądu.
- Słowem, byliśmy zdani na siebie i swoje towarzystwo. Chcąc nie chcąc, musieliśmy stać się samowystarczalną załogą i bezpiecznie dopłynąć do celu. Asekuracji nie przewidziano. Tymczasem zdecydowana większość z nas nie miała przecież żadnego doświadczenia żeglarskiego. Wszyscy odbyliśmy jedynie wspólne szkolenie na Mazurach.
Co było najtrudniejsze?
- Choroba morska i wszystkie jej aspekty, szkwał, podczas którego urwało nam żagiel, brak prądu i wody pitnej, a także niemiłosierny upał. W pewnym momencie baliśmy się, że zabraknie nam paliwa.
Ile miałaś miejsca do dyspozycji?
- W ogóle nie miałam miejsca dla siebie. W mesie, gdzie spałam, czyli w ogólnodostępnym salonie, od rana do wieczora chodzili ludzie. Zresztą ci, którzy mieszkali w kajutach, mieli podobną sytuację.
Co jadłaś podczas rejsu? Udało ci się być na diecie ketogenicznej, której jesteś zagorzałą wyznawczynią?
- Najpierw starałam się być na keto, co udało mi się przez tydzień, czyli do czasu wyczerpania moich zapasów. Z Polski zabrałam dwie paczki jedzenia - to było nic w porównaniu z tym, co wzięli moi koledzy. Po prostu zachowałam się fantastycznie. Po tygodniu nie potrafiłam znaleźć swojego ketogenicznego makaronu, który mocno gdzieś ukryłam, więc po prostu przerzuciłam się na... weganizm.
Okazałaś się zatem nie tylko fantastyczna, ale i bardzo elastyczna...
- Prawda? Cieszę się, że to doceniasz (śmiech). Zaczęłam jeść cukier, co było totalnie bez sensu, ale już trudno. Między jednym a drugim wegańskim posiłkiem potrafiłam też zjeść rybę złowioną przez Liroya i Adama. Jadłam sushi z wyciągniętej pół godziny wcześniej z oceanu ryby. Robiliśmy również steki i zupę rybną.
- Jeśli chodzi o kuchnię, mieliśmy pełen luksus i exclusive. Chyba nigdy wcześniej tak wspaniale codziennie jadłam. Ludzie wstawali i już od rana pytali: "co dziś będzie na obiad"? Za piękny obrus robiło świeże prześcieradło. Celebracja posiłków to był główny element dnia, który - obok wieczornych posiadówek - ratował nas na łajbie przy tropikalnych upałach. W ciągu dnia lampa była straszna - i na pokładzie, i pod nim.
Ty podobno wypiekałaś chleby w piekarniku na środku oceanu?
- Zdarzyło mi się to z pięć razy i nieskromnie powiem, że wszyscy oszaleli na punkcie mojego chleba. Robiłam też mięso i zupę rybną.
Gdzie prałaś?
- Na pokładzie. Używałam do tego wiadra ze słoną wodą. Pierwsze płukanie też odbywało się w słonej wodzie, dopiero drugie - w słodkiej, do której dostęp, jak wcześniej wspomniałam, był bardzo ograniczony.
Czego najbardziej ci brakowało?
- Normalnego kibla i łazienki, w której nie obijałabym się o ściany i polewałabym się wodą zamiast wymachiwać dookoła słuchawką jak jakaś wariatka. W końcu myłam się na pokładzie, polewając się z wiadra słoną wodą bez ograniczeń. Tylko w ostatniej fazie płukałam się wodą słodką. W ten sposób ochładzałam też organizm, co pozwoliło mi wytrzymać. Kąpiel w tym czymś metr na metr, co nazywało się łazienką, była koszmarem. Zwłaszcza, że wszyscy od razu darli się, bym przestała pompować wodę i awantura była gotowa.
Trzy kobiety i trzech facetów na małej przestrzeni. Musiało kipieć seksem?
- Wręcz przeciwnie. Zero napięcia erotycznego. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że na tej naszej łodzi zatarły się granice płci i byliśmy trochę jak koledzy z wojska.
Nie wierzę! Nie było specjalnej kabiny dla par?
(śmiech)
To co z twoim romansem z Zygmuntem Miłoszewskim?
Żadnego romansu oczywiście nie było. Plotka wzięła się od jednego wspólnego zdjęcia. Czymś trzeba promować program (śmiech).
A do kogo, mówiąc już zupełnie serio, było ci najbliżej?
- Znakomite flow miałam z reżyserką Beatą Biel, a jeśli chodzi o uczestników - to oczywiście z największymi wariatami, bo ja już tak mam. Świetnie dogadywałam się z Liroyem, który jest z kompletnie innej bajki niż ja, ale okazał się cudownym człowiekiem, a także z Antkiem Królikowskim, którego jako jedynego znałam wcześniej. Jasne, że czasem mnie wkurzał, ale było mi do niego blisko.
Co w tym czasie robiła twoja 18-letnia córka Marysia?
- Mieszkała sobie w domu ze swoim tatą, uczęszczała do szkoły i czekała na mój powrót.
Popłynęłabyś w taki rejs ponownie?
- Jasne, że tak! Zgłaszam się do drugiego sezonu programu!
Tak dobrze zapłacili ci za pierwszy?
- Nie narzekam (śmiech).
Zobacz też:
Tamara Arciuch o roli aktora w wojennych czasach
"Shining Vale": Courteney Cox w nawiedzonym domu
Sebastian Wątroba wrócił wspomnieniami do "W11". Co dzisiaj robi aktor?