Leszek Malinowski: "Jak człowiek jest zdrowy, to musi coś robić!"
Telewizja Polsat szykuje nam potężną dawkę śmiechu! Już na jesieni powrócą uwielbiane kabarety, a w sobotę 27 lipca 2024 roku odbędzie się transmisja XXIX Festiwalu Kabaretu Koszalin, którego twórcą jest, powszechnie znany i lubiany lider formacji "Koń Polski", Leszek Malinowski. Zapytaliśmy go o powrót do telewizji, sentyment do festiwali i miłość Polaków do kabaretów.
Leszek Malinowski, polski artysta kabaretowy, aktor i scenarzysta. Już w trakcie studiów brał aktywny udział w studenckich spektaklach teatralnych czy festiwalach piosenki autorskiej. W 1985 roku założył formację "Koń Polski" (wcześniej "Skądżeś Jest"), nagrodzony nagrodą Grand Prix I Przeglądu Kabaretów "PaKA 85" w Krakowie za program i historyczny skecz pt. "Urna", później m.in. "Złotą Szpilką" w Lidzbarku Warmińskim czy I miejscem na Festiwalu Osobliwości Kabaretowych w Warszawie.
Ściśle związany z satyrą polityczną i obyczajową. Obecnie znany jako duet z Waldemarem Sierańskim, "Marian i Hela", który jest utożsamieniem kompleksów typowej polskiej rodziny. Uczestniczył w realizacji wielu produkcji komediowych m.in. "Badziewiakowie", "Jest Sprawa" czy "Fabryka Śmiechu". Przez lata piastował stanowisko prezesa i redaktora naczelnego Radia Północ w Koszalinie.
W roku 1995 zrealizował jedno ze swoich marzeń i zorganizował pierwszą edycję Festiwalu Kabaretu Koszalin. Impreza jest dziś przodującym wydarzeniem kabaretowym w kraju, choć początki jej powstawania nie były łatwe. Leszek Malinowski w rozmowie z Kingą Szarlej z Interii zdradził kulisy powstania festiwalu, opowiedział o miłości Polaków do kabaretów i wyznał, skąd nieustannie bierze energię do dalszego działania.
Już w sobotę 27 lipca 2024 roku w Polsacie transmisja XXIX Festiwalu Kabaretu Koszalin, którego jest pan pomysłodawcą i dyrektorem. Organizacja pierwszej edycji, z pewnością też wszystkich kolejnych, była dla pana marzeniem. Dlaczego?
- Kiedy w 1985 roku na I Przeglądzie Kabaretów PaKA otrzymaliśmy nagrodę Grand Prix, wydawało mi się, że złapaliśmy Pana Boga za nogi. Nic się nie stało. Nadal byliśmy nic nieznaczącym kabarecikiem z prowincjonalnego Koszalina. Wtedy były takie czasy, że żeby występować, trzeba było mieć zezwolenie Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego. Na nasz wniosek odpisano, że nie udziela się zezwolenia, gdyż "całkowite" zapotrzebowanie na rozrywkę zaspokaja Koszalińska Agencja Imprez Artystycznych. Nikt nawet nie pochylił się nad tym, co mamy do zaproponowania. Po upadku komuny, prym wiedli Laskowik, Pietrzak, Elita. Były wspaniałe kabaretony w Opolu... Wtedy pomyślałem: "A czemu nie w Koszalinie?". Amfiteatr dwa razy większy. Ludzie spragnieni rozrywki w środku sezonu nad morzem. Spróbowaliśmy... A dzisiaj to już 29. Festiwal Kabaretu w Koszalinie.
Impreza obecnie jest najważniejszym wydarzeniem kabaretowym w kraju. Czy spodziewał się pan, że zyska taką popularność?
- Nie zastanawiałem się nad tym. To, że festiwal miał myśl przewodnią i był autentycznie polityczny, spowodowało, że publiczność hurtowo rzuciła się do amfiteatru. Oczywiście nic by się nie wydarzyło bez telewizji. A koło ratunkowe młodym kabaretom rzuciła Nina Terentiew - osoba o wielkim wyczuciu telewizyjnym. To ona jest "matką" dzisiejszych produkcji kabaretowych.
Hasłem przewodnim tegorocznego festiwalu jest "Komisja Śledcza". Czego możemy się spodziewać?
- A bo ja wiem. Jako kabareciarze chcielibyśmy być tylko trochę mniej śmieszni od tych prawdziwych komisji!?
To już XXIX edycja festiwalu. Która z poprzednich zyskała pana szczególną sympatię i dlaczego?
- W każdą wkładam maksimum energii, ale jest jedna, do której mam szczególny sentyment. To było ze dwadzieścia lat temu. Zamieniliśmy scenę w dworzec kolejowy. Z wózka transportowego zrobiliśmy lokomotywę. Wsadziliśmy do niej dymownicę, która buchała dymem. Efekt był naprawdę fajny. Mieliśmy wtedy rekord oglądalności całego lata w telewizji.
Jest to wielki powrót kabaretów na antenę. Czy tęsknił pan za telewizją? Woli pan występy w telewizji czy na kameralnych scenach?
- Kabareciarz najlepiej czuje się w salce na 100 osób, kiedy widz czyta jego najbardziej subtelne gesty. Uwielbiam kameralne występy, ale z drugiej strony telewizja to wyzwanie i zarazem forma promocji, a wiadomo, że bez publiczności nie da się żyć.
Nie da się ukryć, że Polacy bardzo kochają kabarety. Jak pan myśli, skąd bierze się ta miłość? Co w kabaretach Polaków przyciąga najbardziej?
- Zawsze powtarzam, że śmiech to oznaka zdrowia. Społeczeństwo, które potrafi śmiać się z siebie to zdrowe społeczeństwo. Tutaj pozwolę sobie przytoczyć motto naszego festiwalu - minuta śmiechu to dzień życia dłużej! I tego się trzymajmy...
Czy ma pan jakieś ulubione tematy, które lubi pan podejmować w skeczach? Z czego lubi pan żartować? A może są jakieś, których woli pan unikać?
- Mimo wszystko unikam żartów o Kościele. Wielu ludzi trzyma się Kościoła jak ostatniej deski ratunku. Zupełnie im się nie mieści w głowie, że miliardy ludzi mają innych bogów, wcale nie gorszych. Ale oni twierdzą, że obowiązujący w naszym Kościele Bóg jest jedynym słusznym i prawidłowym. Jak dołożyć do tego księży-biznesmenów i takich, którzy skrzywdzili niewinnych, nie mam zbyt dużej przyjemności, żeby się z tego śmiać.
Na oficjalnej stronie kabaretu Koń Polski w opisie pana sylwetki można przeczytać: "Jako niespokojna dusza ciągle planuje nowe przedsięwzięcia". Skąd od tylu lat czerpie pan energię do wywoływania uśmiechów na twarzach widzów. Co inspiruje pana do dalszej pracy?
- Ja zawsze mówię: "Jak człowiek jest zdrowy, to musi coś robić!". A że z wiekiem tego zdrowia jakby mniej, myśli się o tym, że czas oddać pałeczkę młodym. Niech teraz oni naprawiają rzeczywistość. Ja zamierzam kiedyś wyłączyć telewizor i skupić się na spacerach z psem i żeglowaniem na jeziorze, obok którego mieszkam... Ale jeszcze nie dziś. Dziś mam w głowie kolejny Festiwal Kabaretu Koszalin. Do zobaczenia!
Zobacz też: Przed laty przyciągali przed ekrany miliony widzów. Dziś o nich zapomniano