Aleksandra Szwed: Tatusia "wybrałam sobie", mając 5 lat
Aleksandra Szwed nigdy nie ukrywała, że pochodzi z patchworkowej rodziny. - Tatusia "wybrałam sobie", mając 5 lat. Dosłownie wskazałam go palcem i nadal uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu - uważa aktorka.
Masz za sobą niezwykły debiut. Po raz pierwszy wystąpiłaś na scenie kabaretowej z Formacją Chatelet. Jak się pracuje z Adamem Małczykiem i Karolem Wolskim?
Aleksandra Szwed: - Od wielu lat jestem fanką Formacji Chatelet. Naprawdę bardzo cieszę się, że mogę z nimi gościnnie występować. To takie moje kolejne kabaretowe spełnienie marzeń. Z Adamem i Karolem świetnie się pracuje. Mają cudowne poczucie humoru, co chyba nikogo nie dziwi. W końcu żyją z rozbawiania ludzi i robią to fantastycznie. Są profesjonalni i niezwykle rzetelni. Na każdym kroku pozytywnie mnie zaskakują. Mistrzowie, tylko się uczyć! Mam nadzieję, że nasza kabaretowa przygoda nie skończy się na jednym występie.
W jakich rolach zostałaś obsadzona?
- Zagrałam divę filmowo-teatralną, która jest nią przede wszystkim we własnym mniemaniu, oraz młodą żonę dużo starszego pana. Dwie wyraziste postaci. Mam poczucie, że otrzymałam od chłopaków duży kredyt zaufania. W kabarecie cała sztuka polega na tym, żeby niczego za bardzo nie przegiąć. Skecz ma być zabawny, ale nie gorszący. Mam nadzieję, że udało mi się znaleźć złoty środek i publiczność będzie się świetnie bawić.
Potrafisz żartować, masz do siebie dystans i nie boisz się trudnych tematów. Twoje poczucie humoru kształtowało się m.in. na planie "Rodziny zastępczej", z którą dorastałaś?
- Na pewno, w końcu grało tam wielu inteligentnych aktorów z niesamowitym poczuciem humoru i ciętym dowcipem. Starałam się chłonąć to wszystko. Moje poczucie humoru, jak już chyba wszyscy wiedzą, jest dość monochromatyczne. Wydaje mi się, że umiejętność żartowania w pierwszej kolejności z samego siebie jest bardzo cenna nie tylko na scenie, ale przede wszystkim w kontaktach międzyludzkich. Powoduje skrócenie dystansu, dzięki temu czujemy się swobodniej w swoim towarzystwie. Nie boimy się popełnić gafy. Czasami wręcz obnoszę się ze swoim poczuciem humoru. Jest taką moją "tajną" bronią. Z jednej strony ułatwia nawiązywanie sympatycznych kontaktów, z drugiej natomiast skutecznie gasi hejterów. Polecam!
Lepszy uśmiech zamiast inwektyw czy pozwu sądowego?
- Zdecydowanie! Myślę, że to dużo lepsza metoda. Trudno przecież gryzieniem odpowiadać na notoryczny uśmiech. Warto to też robić dla własnego zdrowia. Myślę zwłaszcza o osobach znanych, które często muszą się mierzyć z hejtem. Ktoś mądry mi kiedyś powiedział: "Chama chamstwem nie pokonasz. Sprowadzi cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem" i ja w to wierzę, dlatego nawet nie próbuję.
Poza tym nie wszyscy muszą nas przecież kochać czy lubić?
- Otóż to! Przecież "jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził". Są osoby, które darzą nas ogromną sympatią i takie, które nas nie lubią. I mają do tego pełne prawo. Jako osoby znane musimy się z tym liczyć. Moja mama, widząc z jakimi problemami musiałam się zmagać jako dziecko, powiedziała coś bardzo mądrego, czego do dziś się trzymam, że nikt nie może z nas robić podludzi z przyczyn, na które nie mamy wpływu. Jesteśmy jacy jesteśmy i nie powinniśmy się tego wstydzić. Po prostu, otaczajmy się ludźmi, którzy to doceniają. Wtedy życie jest znacznie przyjemniejsze.
A co cię najbardziej śmieszy w codziennym życiu?
- Wszystkie zabawne momenciki, chwile, magiczne sytuacje i zbiegi okoliczności. Nawet gdybyś próbowała to wyreżyserować i wymyślić, nie zrobisz tego tak dobrze. Najzabawniejsze scenariusze, moim zdaniem, pisze właśnie samo życie. Czasem trzeba je wręcz złagodzić, bo nikt by nie uwierzył, że wydarzyły się naprawdę.
Zauważyłam, że ostatnio bardzo często musiałaś odpowiadać na pytania dotyczące reaktywacji "Rodziny zastępczej". Coś jest na rzeczy?
- Nie. Po prostu z okazji zbliżającego się 25-lecia serialu dziennikarze zadawali aktorom, którzy grali w "Rodzinie zastępczej", pytanie: "co by było, gdyby ktoś nagle wpadł na pomysł kontynuowania serialu". Za każdym razem odpowiadam, że wchodzę w ten projekt w ciemno. Choć mam świadomość, że byłoby to bardzo, bardzo trudne do zrobienia - czasy się zmieniły, standardy też. Dla osób, które się na "Rodzinie zastępczej" wychowywały, to serial wręcz kultowy. Trzeba by mierzyć się z legendą, i to taką, którą się samemu współtworzyło. Ale dla samej przyjemności, dla tej nostalgicznej podróży w przeszłość, podjęłabym się tego karkołomnego zadania.
Więzi rodzinne są bezcenne, niezależnie od tego, czy jest to rodzina tradycyjna, patchworkowa, zastępcza, duża czy mała.
- Przepis na szczęście dla każdego jest inny. Życie nie zawsze jest cukierkowe. Czasem coś nie wychodzi. Uważam, że jeśli już naprawdę nie ma czego zbierać, to chyba lepiej rozejść się w pokoju, zachowując dla siebie szacunek, zamiast tkwić w toksycznym związku, bo to krzywdzi również, a może nawet przede wszystkim, dzieci. Szczęśliwi rodzice, to szczęśliwsze dzieci. Taka jest moja subiektywna opinia.
Ty miałaś szczęśliwe dzieciństwo?
- Bardzo, a przecież też pochodzę z patchworkowej rodziny. Tatusia "wybrałam sobie", mając 5 lat. Dosłownie wskazałam go palcem i nadal uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Czuję się spełniona rodzinnie i jestem niezwykle wdzięczna mojej mamie, że podjęła w życiu takie, a nie inne decyzje. Dbając o swoje szczęście, zadbała także o moje. Wprowadziła do mojego życia cudownego człowieka, który mnie pokochał i już od ćwierćwiecza jest moim Tatą. W mojej prywatnej ocenie "tata" to wyższy tytuł niż "ojciec", bo bycie tatą to nie tylko kwestia biologii, a więzi emocjonalnej. Kiedyś gdzieś przeczytałam takie zdanie: "Każdy płodny mężczyzna może zostać ojcem, ale by być tatą, trzeba być kimś wyjątkowym", w pełni się zgadzam z tym twierdzeniem.
Uczymy się życia na własnych błędach?
- Sądzę, że tak, bo nawet gdyby nam ktoś powiedział, jak żyć, to i tak przecież "wiemy lepiej", a przynajmniej tak nam się wydaje. Każdy ma inne potrzeby, co innego jest dla niego ważne. Jedni chcą być w związku szczęśliwi. Inni chcą w nim wytrwać pomimo wszystko. Dla jednych i drugich mam ogromny szacunek. Zawsze jest jakieś wyjście. Tylko trzeba mieć odwagę i determinację, żeby przez nie przejść. Oczywiście, najlepiej gdybyśmy wcale nie popełniali błędów, ale w życiu nie sposób ich uniknąć. Gdyby istniał jeden przepis na szczęście, ktoś byłby już z tego tytułu bardzo bogatym człowiekiem.
A ty jak pielęgnujesz swoje rodzinne szczęście? Macierzyństwo jest dla ciebie najważniejsze?
- Bycie mamą to cudowna sprawa, ale uszczęśliwia mnie również moja praca. Po prostu, staram się zachować równowagę między pracą zawodową a życiem prywatnym. Od kiedy mam własną rodzinę, pracuję dużo mniej. Dbam o to, żeby ważne dni były zarezerwowane dla najbliższych. Staram się jak mogę, żeby nikt nie czuł się zaniedbany. Moja rodzina jest wspaniała i - kiedy to tylko możliwe - towarzyszy mi w zobowiązaniach zawodowych. Czuję ich ogromne wsparcie.
A propos zobowiązań zawodowych, niedawno zagrałaś również w serialu "Na Wspólnej".
- Tak, miałam tę przyjemność. Zagrać w kolejnym serialu, który od tylu lat gości w polskich domach i cieszy się niesłabnącą sympatią widzów, to był dla mnie wielki zaszczyt. Zostałam ciepło przyjęta przez ekipę, a praca z tak sympatycznymi i zdolnymi aktorami sprawiła mi wielką frajdę. Utwierdziłam się też w przekonaniu, że pracując tyle lat w zawodzie, z czasem wszędzie się człowiek natyka na znajome twarze. W ekipie technicznej "Na Wspólnej" rozpoznałam wielu ludzi, z którymi pracowałam w "Rodzinie zastępczej". To były naprawdę przemiłe spotkania po latach.
Lato to dla ciebie pracowity czas. Teatry mają co prawda sezon ogórkowy, ale nie brakuje koncertów, występów kabaretowych czy rozmaitych imprez, które prowadzisz. Twoja nowa fryzura związana jest z projektem zawodowym czy to przejaw czystej fantazji?
- Wyjątkowo nie. Na kolorowe warkoczyki zafiksowałam się już dawno, dawno temu i 10 lat czekałam na ten moment. Szukałam przestrzeni na realizację tej mojej małej szalonej fantazji, ale zawsze na drodze stawała jakaś produkcja, spektakl lub inne zobowiązania zawodowe. W tym roku w przerwie wakacyjnej, kiedy wszystkie projekty mam podomykane, wreszcie wygospodarowałam 30 dni, podczas których mogłam pierwszy raz od lat sama zadecydować, jak ma wyglądać moja fryzura. Moje dzieci były zachwycone.
Ewa Jaśkiewicz