Przystojny Anglik podbija światowe ekrany. 29-latek nie boi się odważnych ról
Przez ostatnie miesiące Nicholas Galitzine udowodnił, że nie boi się przekraczać aktorskich granic. 29-letni aktor zagrał w czterech produkcjach i zdecydowanie jest obecnie na fali wznoszącej. Czy rok 2024 będzie przełomowy dla jego kariery? Jak sam zapowiada - ma teraz wiele więcej do zaoferowania.
Na ekranie zadebiutował w dziesięć lat temu, ale na pierwszy przełom przyszedł w 2022 roku. To wtedy Nicholas Galitzine zagrał główną rolę w filmie "Purpurowe serca". Amerykański melodramat przez kilka tygodni był jednym z najchętniej oglądanych filmów Netflixa. Widzowie na całym świecie wzruszali się historią miłości Luke'a i Cassie (w tej roli Sofia Carson).
Galitzine wcielił się w młodego chłopaka z konserwatywnej rodziny, który chcąc uciec przez mroczną przeszłością zaciąga się do armii. Gdy na jego drodze staje Cassie (kelnerka i feministka w jednym, która marzy o karierze piosenkarki), od razu wiadomo, że mimo różnic są sobie przeznaczeni. Chociaż krytycy nie zostawili na filmie suchej nitki, to widzowie wylewali morze łez podczas seansów.
Fani produkcji nie przejmowali się przewidywalnymi wątkami, czarno-białymi postaciami czy brakiem chemii między bohaterami. Nicholas Galitzine i Sofia Carson starali się jak tylko mogli, to scenariusz nie pozwalał im za bardzo na pokazanie aktorskich umiejętności. Zupełnie jakby twórcom zależało bardziej na ich wyglądzie niż talencie. Popularność filmu sprawiła jednak, że dzisiaj 29-letni Anglik zdecydowanie nie może narzekać na brak zajęć.
Film Netflixa podbił serca Polaków. Krytycy nie zostawiają na nim suchej nitki
Nicholas Galitzine urodził się w 1994 roku w Londynie. Jego rodzice związani sią ze światem biznesu. Przyszły gwiazdor w młodości z sukcesami grał w rugby oraz piłkę nożną. Kontuzja uniemożliwiła mu jednak podjęcie kariery sportowej. Nigdy nie myślał poważnie o aktorstwie. Po ukończeniu szkoły część jego znajomych brała udział w przesłuchaniu do sztuki wystawianej na festiwalu w Edynburgu. W castingu brała udział dziewczyna, która podobała się Nicholasowi. To ojciec namówił, by też spróbował swoich sił.
"Co zabawne, mój tata nigdy nie da mi o tym zapomnieć, ale podczas przesłuchania wyszedłem przed teatr i zawołałem go: "Co ja tu ku*wa robię? Nie jestem aktorem, nigdy wcześniej tego nie robiłem, to głupie, powinienem wrócić do domu. Przekonał mnie, że będzie to przynajmniej zabawne, nowe doświadczenie i prawdopodobnie będę żałować, jeśli tego nie zrobię" - wspominał w rozmowie z "The Last Magazine".
Galitzine dostał się do zespołu i wyjechał do Szkocji. Pracę młodych aktorów obserwowali przedstawiciele jednej z agencji aktorskich i niemal od razu zwrócili uwagę na młodego Anglika. Zaproponowali mu kontrakt i tak zaczęła się jego droga na ekrany. Po powrocie do Londynu udał się na casting do filmu "The Beat Beneath My Feet". "Nie spodziewałem się, że to dostanę. Kiedy oddzwonili do mnie dzień później i powiedzieli, że zagram główną rolę w filmie, poczułem mdłości. Musiałem iść na spacer do parku. Pamiętam, jak siedziałem na ławce i myślałem: 'Och, teraz naprawdę utknąłem w tym po uszy'" - przyznał po latach.
Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw rola w serialu "Legends", później wyróżnienie Screen International, które nazwało go “Gwiazdą Jutra". W 2016 roku zagrał główne role w filmach "High Strung" oraz "Piękny drań". Druga produkcja otrzymała pięć nominacji do Irish Film & Television Awards. Nicholas Galitzine wcielił się w nastoletniego gracza rugby, który zmaga się z własną orientacją seksualną.
Jego kolejny film, "Share", miał swoją premierę w 2019 roku podczas festiwalu Sundance. Nicholas Galitzine wcielił się w oprawcę koleżanki ze szkoły. Biorąc udział w tym filmie chciał zwiększyć świadomość młodych mężczyzn na temat napaści seksualnych, pokazać im, że nie można przechodzić koło nich obojętnie: "Zdecydowanie chciałem być częścią czegoś, co ma coś do powiedzenia na temat napaści na tle seksualnym. Mam nadzieję, że może być pouczające dla innych młodych mężczyzn".
W 2019 roku wyprowadził się z Londynu i ruszył na podbój Hollywood. Tam zagrał najpierw w horrorze "Szkoła czarownic: Dziedzictwo", a następnie musicalowej wersji "Kopciuszka". Przystojny Anglik oczywiście zagrał księcia, a na ekranie partnerował gwieździe muzyki pop, Camili Cabello. W 2022 przyszedł kolejny przełom w jego karierze za sprawą, wspomnianych już, "Purpurowych serc" Netflixa. Kilka miesięcy później Galitzine podbił serca widzów oraz Tik Toka rolą księcia Henry'ego Fox-Mountchristen-Windsora. W filmie "Red, White & Royal Blue", na podstawie książki o tym samym tytule, zagrał młodego arystokratę, który (mimo początkowej niechęci) nawiązuje romans z synem prezydenta USA.
W samym marcu na streamingi trafiły dwie produkcje z Nicholasem w głównych rolach. W serialu "Mary i George" zagrał u boku samej Julianne Moore. Produkcja SkyShowtime opowiada o kontrowersyjnym związku króla Anglii Jakuba I z George'em Villiersem (w tej roli Galitzine). Przystojny i charyzmatyczny, ale naiwny George zostaje wrzucony w środek uknutej przez matkę intrygi wymierzonej w króla. Mary Villiers nie cofnie się przed niczym, by jej syn został się królewskim faworytem. W serialu nie brakuje odważnych scen.
Sam George Villiers wykorzystuje swój urok oraz seksualność, by zdobyć uznanie oraz pieniądze. Nicholas Galitzine na premierę serialu udał się z rodzicami. Wcześniej uprzedził ich, że na ekranie pojawia się w intymnych scenach zarówno z kobietami, jak i mężczyznami. "W pewnym sensie wpadłem w histerię, ponieważ nie ma nic bardziej niewygodnego niż oglądanie swojego syna w łóżku z wieloma postaciami, nawet w ciągu kilku pierwszych odcinków" - mówił w podcaście "Just for Variety".
"Choć śmiałe sceny mogą w miarę szybko się znudzić, to 'Mary i George' ma do zaoferowania o wiele więcej. To dramat historyczny zrealizowany z dbałością o szczegóły, ciekawa intryga, ale przede wszystkim pole do popisu dla Julianne Moore, która knuje, knuje i knuje i świetnie się przy tym bawi. [...] Nicolas Galitzine to aktor, o którym ostatnio jest dość głośno. Pojawia się w produkcjach streamingowych o ogromnej popularności i udowadnia, że może zagrać wszystko. Jego George jest postacią z początku naiwną, lecz szybko zaczyna radzić sobie na królewskim dworze starając się podbić serca najbliższego otoczenia króla" - napisała w swojej recenzji Katarzyna Ulman.
Intymnych scen nie brakuje również w filmie "Na samą myśl o tobie", który 16 marca trafił na Prime Video. Tym razem Nicholas Galitzine zagrał 24-letniego Hayesa Campbella, wokalistę najpopularniejszego boysbandu na świecie, August Moon. Podczas spotkania z fanami poznaje 40-letnią Sophie (Anne Hathaway), która na koncert przyszła ze swoją córką. Młody piosenkarz i nieszczęśliwa rozwódka wdają się w płomienny romans. Scenariusz do filmu powstał na podstawie książki, o której zrobiło się głośno, gdy czytelnicy dostrzegli w postaci Hayesa podobieństwo do Harry’ego Stylesa. Co ciekawe, po jej premierze na jaw wyszedł związek muzyka ze starszą o 10 lat Oliwą Wilde.
Film Amazona nie wnosi do kinematografii nic nowego, ale relacja Galitzine i Hathaway zdecydowanie jest jasnym punktem produkcji. Nicholas Galitzine zdaje się mieć ogromne szczęście do ekranowych partnerów. Podobnie do serialowego George'a, wielka chemia łączy go zarówno z ekranowymi partnerkami, jak i partnerami. "Purpurowe serca" są tu wyjątkiem potwierdzającym regułę. W rozmowie z "GQ" przyznał, że tej chemii nie byłoby bez dobrych relacji poza planem. Sam dba o to, by poznać swoich współpracowników, z którymi spędza często kilka miesięcy. Dotyczy to zresztą całej ekipy filmowej. Dodał przy tym, że jest "całkiem dobry w tworzeniu społeczności na planie".
"Daję więc moim partnerom dostęp do siebie i mam nadzieję, że oni dadzą mi dostęp do siebie. Porozmawiajmy na przykład o 'Na samą myśl o tobie'. Chodzi mi o to, że Annie i ja musieliśmy zagrać kilka bardzo intymnych scen, w których jesteśmy w zasadzie nadzy w łóżku i musi istnieć między nami więź oraz zaufanie. Myślę, że gdybyśmy się przed sobą nie otworzyli, stworzyłoby to napięcie w scenie, które nie byłoby przydatne. W aktorstwie chodzi o więzi międzyludzkie. Dosłownie do tego się to sprowadza. I czuję, że jeśli tego nie masz, jeśli tworzysz bariery między sobą, to nigdy nie będzie to tak przekonujące" - tłumaczył.
Do tej pory Nicholas Galitzine osadzany był w rolach książąt, romantycznych głównych bohaterów czy aspirujących ikon społeczności LGBT. Nie chce się jednak zamykać w szufladce filmowego amanta. Niedawno w rozmowie z "The NY Times" stwierdził, że "odchodzi od romantycznych ról głównych". Nie ukrywa, że chciałby odkryć inne gatunki filmowe - western lub science fiction. Patrząc na to, jak szybko rozwija się jego kariera, prawdopodobnie już za niedługo zobaczymy go w bardziej wymagających rolach.
Aktor przyznał zresztą, że dzięki "Mary i George" twórcy filmowi zobaczyli go w innym świetle. "Jestem w stanie spędzać czas z filmowcami, którzy wcześniej nie byliby mną zaintrygowani. Dało mi to poczucie legitymizacji, którego nigdy nie czułem" - wyznał. "Mam teraz o wiele więcej do zaoferowania" - dodał z mocą i wiele wskazuje na to, że już wkrótce przekonają się o tym również widzowie.