Marieta Żukowska w "#BringBackAlice". Za młoda na taką rolę?
Miłośniczka Włoch, uzdolniona aktorka, czuła mama - Marieta Żukowska nie zwalnia tempa. Możemy oglądać ją aktualnie w serialu "BringBackAlice", gdzie wcieliła się w postać Sabiny. Gwiazda opowiedziała, z jakimi emocjami musiała zmierzyć się na planie zdjęciowym, a także zdradziła swoje zawodowe cele.
Serial "BringBackAlice" to pierwsza produkcja, w której przypadła Ci tak dojrzała rola - matki prawie dorosłej dziewczyny.
Marieta Żukowska: - Tak, to było spore zaskoczenie. I gdy dostałam tę propozycję, pomyślałam, że od teraz będę już dostawała właśnie takie role. Ale nie. W nowych produkcjach, nad którymi teraz pracuję, gram młodsze postaci. Prywatnie jestem mamą 11-latki, wiec dzięki pracy nad rolą Sabiny mogłam poczuć to, co czeka mnie za kilka lat.
No właśnie, sama jesteś matką, a w serialu twoja bohaterka musiała zmierzyć się z zaginięciem jedynej córki.
- Wydaje mi się, że to najcięższa sytuacja, z jaką musi się zmierzyć matka. Poziom emocji wydaje się być nie do wytrzymania. Budując tę postać, zastanawiałam się, co musiałoby się wydarzyć, aby Sabina poradziła sobie z tą tragedią. Wierzę, że ona nie dopuszczała do siebie myśli, że cokolwiek złego mogło przytrafić się jej jedynej córce. Codziennie na nią czekała i wierzyła, że to jest ten dzień, w którym wróci. I rzeczywiście zastaliśmy ją w odjechanej sukience, z idealnym makijażem i nienaganną fryzurą. A przecież powinniśmy zobaczyć wrak człowieka, który rok wcześniej stracił swoje dziecko. Sabina musiała być twardą kobietą, że w ogóle udało jej się przetrwać ten czas.
Sabina to niezwykle luksusowa kobieta. Myślisz, że te dobra materialne, choć na chwilę mogły przynieść jej ukojenie?
- Ona skonstruowała sobie rzeczywistość na podstawie swojego wyobrażenia o pięknym i dobrym życiu. Miała inteligentną znaną córkę, karierę na uczelni, wielki dom. Wszystko układało się po jej myśli, do momentu, aż Alicja zaginęła. Dlaczego taka tragedia przydarzyła się w takim idealnym świecie? Myślę, że ta sytuacja była zaproszeniem do tego, aby na nowo odzyskać prawdziwą relację z córką, niezależnie od tego, co się wydarzyło.
W serialową Alicję wcieliła się Helena Englert, która dopiero zaczyna swoją przygodę z aktorstwem. Jak w twoim odczuciu radzi sobie przed kamerami?
- Od razu zbudowałyśmy ze sobą więź. Nawet gdy nie mówiłyśmy nic do siebie, to czułam to olbrzymie wsparcie z jej strony i mam nadzieje, że ona z mojej również. Helena została rzucona na głęboką wodę. Zupełnie tak samo, jak ja, gdy zaczynałam swoją przygodę z aktorstwem. Zmierzenie się z tymi ekstremalnymi emocjami nie należy do najprostszych rzeczy. Domyślam się, jak bardzo było jej momentami ciężko, ale wierzę w jej siłę i mądrość.
Helena poszła w ślady swoich rodziców, którzy także są aktorami. A ty zachęciłabyś do tego swoją córkę?
- Właśnie od Heleny nauczyłam się bardzo ważnej rzeczy, za którą jestem jej wdzięczna. Powiedziała, abym pozwoliła swojej córeczce się zindywidualizować. Choć jest to dla mnie - rodzica niełatwe, warto odpuścić swoje gusta, przekonania na temat życia i pozwolić dziecku iść własną drogą. Ważne, żeby czuła się spełniona i szczęśliwa. Nawet jeśli coś mi się nie spodoba, muszę to zaakceptować, bo to jest jej życie.
W taki sposób ty też zostałaś wychowana?
- Inaczej, przez co musiałam się buntować. Moja mama owszem dawała mi poczucie wolności, ale tata był trochę inny. Chciał, żebym była muzykiem i nie odpuszczał tego pragnienia. Gdy jednak dostałam się do szkoły filmowej, to był przy mnie i dawał ogromne wsparcie.
A ty dajesz sobie przestrzeń do realizacji marzeń?
- Tak i obecnie naprawdę dużo dobrego się u mnie dzieje. Właśnie zakończyłam zdjęcia do filmu, który nagrywaliśmy na jednej z greckich wysp. Widzowie zobaczą mnie tam w głównej roli. To był taki powrót do młodości, bo za reżyserię odpowiada Łukasz Barczyk, z którym debiutowałam 15 lat temu w produkcji "Nieruchomy poruszyciel". Nie mogę wiele zdradzić, ale moja bohaterka wraca po 10 latach na wyspę, na której zaginął jej mąż.
Kolejny raz musisz zmierzyć się ze stratą bliskiej osoby.
- Dokładnie! Jednak ten film mówi bardziej o odpuszczeniu i o tym, aby dać drugiej osobie po prostu odejść. Ludzie przychodzą do nas na pewnym etapie naszego życia. My się z nimi związujemy i myślimy, że tak będzie na zawsze. Wielką nauką jest to, aby odpuścić i pozwolić komuś podejmować własne wybory.
Nad czymś jeszcze pracujesz obecnie?
- Jestem w trakcie zdjęć do włoskiego filmu. To bardzo miła praca i spełnienie marzeń, zwłaszcza że gram po włosku. Pracuję również nad bardzo ciekawą postacią, gram androida w filmie Patrycji Ryczko.
Opanowałaś już język włoski do perfekcji?
- Jeszcze nie, ale z radością się go uczę. Dostaję od wszystkich masę wsparcia. Denisse Tantucci, z którą gram, nagrywa mi moje kwestie, a ja ich słucham i powtarzam (uśmiech - przyp. red.). Wzrusza mnie to, bo spełniam swoje marzenia. Całym sercem kocham Włochy.
Jak różnią się realia pracy we Włoszech od pracy w Polsce?
- Włosi mają dużo w sobie spokoju, nie spieszą się. Potrafią robić jedną scenę przez cały dzień, a w Polsce z reguły pędzimy i gramy po sześć scen. Tam jest więcej spokoju na planie i czasu na wszystko.
Twoja miłość do Włoch zaowocowała nawet tym, że kupiłaś dom w Toskanii. Myślałaś, żeby przeprowadzić się tam na stałe?
- Dom ciągle jest w remoncie. Oczywiście, gdybym mogła, chciałabym mieszkać tam na stałe. Nie zrezygnowałabym z pracy w Polsce, bo tu się spełniam i rozwijam. Współpracuję tu ze wspaniałymi osobami i doświadczam niezwykłych sytuacji. Jestem bardzo ciekawa świata i stęskniona przekraczania nowych granic.
A jesteś szczęśliwa?
- Tak, bardzo.
Rozmawiała Aleksandra Wojtanek/AKPA Polska Press
Zobacz też:
"Sortownia" dobrze oddaje rzeczywistość szpitalną. Olga Sarzyńska o nowym serialu
"Jezioro marzeń": Katie Holmes o możliwej kontynuacji serialu. Niczego nie wyklucza