Najgorsze filmy Netfliksa. Tych produkcji obejrzeć się nie dało

Czasami czekamy na film w gwiazdorskiej obsadzie, ale koniec końców okazuje się, że srodze się na nim zawiedliśmy. Oto nasza redakcyjna lista najgorszych filmów Netfliksa - od komedii romantycznych do thrillerów, które zupełnie się nie udały.

Kinga Szarlej, "Cisza" (2019)

"Ziemię zaatakowały przerażające stworzenia, które namierzają ofiary, nasłuchując ich odgłosów. Szesnastoletnia Ally Andrews, która straciła słuch w wieku 13 lat, wraz z rodziną szuka schronienia na odludziu, gdzie natrafia na groźną sektę pragnącą wykorzystać jej nieprzeciętne zdolności" - czytamy w opisie "Ciszy" na Netflixie. 

Brzmi znajomo? Owszem. Około 2018 roku powstało wiele podobnych produkcji. Możemy wymienić chociażby "Ciche miejsce" czy "Bird Box". Ciężko stwierdzić kto od kogo "odgapił", może był to zwykły zbieg okoliczności? Niektóre filmy stworzono na podstawie książek, inne scenariusze miały w produkcji na długo przed premierą. Wiemy natomiast, że wszystkie ekranizacje debiutowały w niewielkim odstępie czasu, tworząc tym samym trend podobnych horrorów SF i niektóre po prostu zrobiły to lepiej. 

Reklama

Wyreżyserowany przez Johna R. Leonettiego film powinien okazać się sukcesem. Twórca miał okazję nadzorować już wiele horrorów, w tym kultową "Annabelle" z 2014 roku. Na potencjalny hit miała przełożyć się również świetna obsada, w której znaleźli się Stanley Tucci, Kiernan Shipka, Miranda Otto, John Corbett, Kate Trotter oraz Kyle Breitkopf. 

Niestety "Cisza" zawodzi i to na wielu poziomach. Scenariusz próbuje wciągnąć nas do wykreowanego świata, lecz braki w fabule bardzo to uniemożliwiają. Film prezentuje dziwaczne kolory i kadry, w zamyśle pewnie miały być bardziej artystyczne, lecz tylko denerwują. Efekty specjalne, jak na oryginalną produkcję Netflixa, zrealizowano słabo, przez co latające potwory wyglądają bardziej jak wypchane kukły niż przerażające monstra. Nawet wybitny Stanley Tucci i lubiana Kiernan Shipka nie zdołali podnieść oceny tego filmu, mimo że ich praca została wykonana solidnie. Zamiast seansu "Ciszy" polecam obejrzeć po raz setny pierwszą część "Cichego miejsca" w reżyserii Johna Krasinskiego. Gwarantuję zdecydowanie więcej satysfakcji po seansie.

Patrycja Otfinowska: "Atlas" (2024)

Film "Atlas" miał opowiedzieć historię utalentowanej analityczki, która dzięki swojej niezależności i kobiecej sile miała uratować świat, któremu grozi zagłada przez zbuntowanego robota. W roli głównej mogliśmy zobaczyć Jennifer Lopez, jednak jej doświadczenie nie uratowało tej produkcji. Nie zobaczyliśmy ani talentu, ani przekonującego ratowania świata.

Zamiast ciekawej propozycji science fiction otrzymaliśmy nijaką produkcję. Film dosyć pobłażliwie traktuje pokazanie charakteru bohaterów, a także ich przeszłości, czy choćby minimalnego rozwoju. 

Wygląda na to, że Jennifer Lopez naprawdę nie miała okazji, by pokazać, że potrafi zgrać silną żeńską postać, a na jej narzekanie i bunt raczej reaguje się ciężkim westchnieniem niż zachwytem. Bohaterkę trudno polubić, jej motywacje są nie do końca jasne, a efekty specjalne zdecydowanie nie należą do najlepszych — zabrakło budżetu lub czasu. 

Jeśli szukacie dobrego filmu o robotach i sztucznej inteligencji, to znajdziecie wiele świetnych starszych tytułów, które na długo zapadną Wam w pamięć, a na pewno nie zanudzą Was tak jak "Atlas". 

Marta Podczarska: "Sprawa rodzinna" (2024)

W obsadzie Nicole Kidman, Kathy Bates, a na dodatek Zac Efron i gwiazdka Netflixa Joey King. Brzmi nieźle, co mogło pójść nie tak? Otóż wszystko.

"Family Affair", bo polska "Sprawa rodzinna" brzmi jak dramat sądowy z lat 90., mogła być jedną z tych komedii romantycznych, w których miłość wygrywa pomimo napotykanych przeciwności losu. Czym jednak się stała? Nudnawym widowiskiem, w którym widz większą uwagę poświęca googlowaniu wieku Zaca Efrona oraz liczby jego operacji plastycznych.

Ale od początku: gwiazdor filmowy (Efron) zakochuje się w matce swojej asystentki (Kidman). Rzeczona asystentka (King) robi wszystko, by do tej miłości nie dopuścić, rujnując przy okazji swoją przyjaźń i narażając na szwank relacje rodzinne.

Stereotypowi bohaterowie, przewidywalny scenariusz, toporne gagi, to wszystko jest jeszcze do zniesienia. Każdy, kto choć raz oglądał komedię romantyczną Netflixa, nie ma wygórowanych oczekiwań. Jednak zabrakło tu najważniejszego: ognia!

Efron i Kidman, poza tym, że wyglądają na równolatków, są w podobny sposób ostrzyknięci wypełniaczami i pozbawieni ekspresji. Coś, co miało być osią fabuły (różnica wieku) zostaje więc sprowadzone do nerwowego wyszukiwania w komórce dat urodzin (aktorów dzieli 20 lat). Brak tu chemii, brak emocji, brak też refleksji po seansie.

A na koniec: brak rekomendacji z mojej strony.

Paulina Gandor: "Zabij mnie, kochanie" (2024)

Czy zdarzyło wam się podczas oglądania jakiegoś filmu usłyszeć takie dziwne "krach", jakby pękło wam serce? Mi niestety tak i było to podczas seansu "Zabij mnie, kochanie". Myślę, że tytuł jest aż nadto trafny, podczas seansu powtarzałam go sobie w głowie wielokrotnie, ale po kolei. 

Historia opowiada o Natalii (Weronika Książkiewicz) i Piotrze (Mateusz Banasiuk) Rozwadowskich, młodym małżeństwie, które decyduje się na kupno kuponu na loterii. Para akurat ma problemy finansowe (choć, o czym warto wspomnieć, jednocześnie zamieszkuje jednorodzinny dom w Warszawie na strzeżonym osiedlu), jednak udaje im się znaleźć jakieś drobne, bo przecież dzięki temu może los się w końcu do nich uśmiechnie. I faktycznie, uśmiecha się, nawet ironicznie szczerzy swoje zęby, ponieważ udaje im się wygrać sporą sumę pieniędzy. No i wtedy zaczynają się schody. 

Okazuje się, że każdy ma nieco inne priorytety - kobieta chciałaby otworzyć niewielką knajpkę, natomiast mężczyzna wolałby jednak wstrzymać się z wydawaniem i całą kwotę schować, najlepiej w jakimś sejfie, którymi handluje sąsiad obok. Pieniądze stają się przyczyną wielu sporów, więc jak można temu zaradzić? Na pewno nie rozmową. Bohaterowie postanawiają się pozabijać, by zgarnąć całą sumę. 

Takiej fabuły nie byłoby w stanie uratować nawet najlepsze aktorstwo. Całe szczęście, nikt nawet nie starał się go zapewnić, dzięki czemu film zawodzi na każdej możliwej płaszczyźnie. Wspomniałam jednak na początku o pęknięciu serca, więc czym było ono spowodowane? Otóż główni bohaterowie mają dwójkę bliskich przyjaciół, którzy pomagają im w wypełnieniu niecnego planu. Natalia ma wsparcie w Agacie (Agnieszka Więdłocha), natomiast Piotrek w Łukaszu (Piotr Rogucki). Pomijając już banalność pomysłu, że w międzyczasie niczego nieświadomi Agata i Łukasz zaczynają coś do siebie czuć, to była w filmie scena z ich udziałem, której do dziś nie mogę zapomnieć. Kto zna Piotra Roguckiego, ten wie, że wokalistą jest wspaniałym, a jego osiągnięcia z grupą Coma czy w duecie z Karasiem są czymś godnym uwagi i uznania. Tym bardziej zabolało mnie, że gdy filmowy Łukasz postanowił zaśpiewać nowej znajomej, Rogucki wybrał utwór z własnego repertuaru i... go zniszczył. Takiej wersji "Spadam" z debiutanckiego "Pierwszego wyjścia z mroku" (2004) Comy wolałabym nigdy nie usłyszeć, szczególnie w wykonaniu samego wokalisty. A odsłyszeć już się niestety nie da...

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Netflix: Seriale
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy