Antoni Pawlicki: Nie naśladujemy "House of Cards" [wywiad]
"Rozumiem co masz na myśli mówiąc, że są to okolice "House of Cards", ale trzeba jasno tutaj powiedzieć, że nie staramy się naśladować tego serialu. Oczywiście jest to produkcja, którą zna cały świat i wszystko, co dotyczy gabinetowego political fiction będzie siłą rzeczy do niego porównywane" - mówi Antoni Pawlicki w wywiadzie dla Interii. Co jeszcze zdradził aktor? Mówi nie tylko o serialu "Wotum nieufności", ale także o grze politycznej, kinie wojennym i rozpiętości gatunkowej.
Materiał zawiera linki partnerów reklamowych.
Łukasz Adamski, Interia: W jednym dniu na ekranach kin pojawiają się dwa filmy z tobą w obsadzie. Dwa zupełnie różne filmy. Wojenny "Orzeł. Ostatni patrol" oraz komedia sensacyjna "Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle". Dla aktora taka rozpiętość gatunkowa jest chyba czymś bardzo pożądanym.
- Różnorodność jest kwintesencją aktorstwa. To, że mamy możliwość brać udział w tak różnych projektach artystycznych jest istotą mojego zawodu. To mnie najbardziej pasjonuje w aktorstwie. Mogę podróżować w najróżniejszych filmowych kierunkach, często zupełnie przeciwstawnych. "Orzeł" jest dramatem wojennym i jednocześnie kinem artystycznym. To wyjątkowo autorskie kino. "Gdzie diabeł nie może..." jest natomiast filmem czysto rozrywkowym i komercyjnym, choć też zanurzonym w innej epoce. Oba dają mi coś innego, jako aktorowi.
W naszej epoce jest natomiast osadzony polityczny thriller "Wotum nieufności". Oparty na książce Remigiusza Mroza serial w reżyserii Łukasza Palkowskiego ma również dziś premierę w Polsat Box Go. Mamy więc jednego dnia aż trzy premierowe produkcje z twoim udziałem! Pierwszy odcinek obiecuje nam polityczną opowieść zanurzoną w klimat krążący wkoło "House of Cards".
- Rozumiem co masz na myśli mówiąc, że są to okolice "House of Cards", ale trzeba jasno tutaj powiedzieć, że nie staramy się naśladować tego serialu. Oczywiście jest to produkcja, którą zna cały świat i wszystko, co dotyczy gabinetowego political fiction będzie siłą rzeczy do niego porównywane. Zależy nam jednak na zbudowaniu odrębnego klimatu, osadzonego w Polsce. Jest to opowieść uniwersalna, bo dotyka meandrów partyjnej polityki każdego demokratycznego kraju. Pokazuje jej kulisy, które po prostu nie są przyjemne.
Zobacz też: Remigiusz Mróz o "Wotum nieufności": Ekranizacja przerośnie oczekiwania
To zrozumiałe, ale ja odnoszę się do sposobu przedstawienia polityków w "Wotum nieufności". To manipulatorzy, cynicy i ludzie skorumpowani. Nie ma tutaj etosu i wielkich haseł. Przynajmniej nie ma ich w pilocie serialu. Świat jak właśnie jak z "House of Cards".
- Pokazanie skrajnego cynizmu polityków jest po prostu bliższe prawdy. To nie jest jednak tak, że polityka się zmieniła w ostatnich latach. My po prostu nie dostrzegaliśmy na czym ona w rzeczywistości polegała zawsze. Kino pokazuje od jakiegoś czasu ten mechanizm. "House od Cards" nie był serialem opartym na konkretnym wydarzeniu czy konkretnej biografii politycznej. Serial opowiadał o mechanizmach gry politycznej i ich konsekwencjach dla, tych którzy są w niego wciągani. W "Wotum nieufności" też pokazujemy mechanizm, jaki funkcjonuje w szeroko w polityce zachodnich krajów. Niemniej jednak w następnych odcinkach zobaczysz, że nie wszyscy są w serialu cyniczni, wyzbyci z idei i skorumpowani. Pojawi się wątek walki o idee, które się ścierają w polityce, ale walka o nie następuje też w sercach bohaterów. Ludzie nie są jednoznacznie źli albo jednoznacznie dobrzy. Wiele zależy od okoliczności, w jakich się znaleźli idąc do polityki.
Ale system korumpuje. O tym jest też ten serial.
- Tak, bo politycy walczą przecież o władzę. To jest ich główny cel. Zarządzanie państwem jest drogą do władzy i środkiem do celu. Zarządzanie państwem nie jest celem samym w sobie. Władza i jej siła jest tym, czego politycy pragną. Czasami ta władza i pęd ku niej przysłuży się dobru obywateli, co też działa na korzyść polityków, bo przecież muszą oni zapracować na swoje głosy. Oni muszą zdobyć poparcie mas, bo na tym polega demokracja, ale to zabieganie wynika nie z pełnych górnolotnych ideałów intencji.
Ty grasz polityka nowych czasów. To polityk celebryta, który poparcie buduje sobie chętniej w social mediach niż w tradycyjny sposób. Showbiznes, celebrytyzm i polityka to dziś jeden świat?
- W czasach, gdy informacja jest tak szybko dostępna (inaczej było 50 lat temu, a nawet kilkanaście lat temu) ma ona inną wagę. Dzisiaj informacja jest ogromną walutą. Media nie są już IV władzą, jak było w przeszłości, ale są one narzędziem w rękach polityków. Narzędziem do sprzedawania swojej narracji i szerzenia wygodnych dla siebie informacji. Najczęściej są to informacje pełne emocji. Niszczące albo budujące polityka. Ludzie, którzy potrafią informacją żonglować i nią grać są coraz bardziej sprawczy w polityce i kreują jej obraz. Serial "Na cały głos" o powstaniu Fox News na przełomie wieków pokazał, jak obiektywna informacja zmieniła się w informacje dopasowaną do odbiorcy. Skoro odbiorca chce usłyszeć inny rodzaj informacji, to mu ją dajmy- zdawał się mówić Rupert Murdoch, który przed powołaniem do życia Fox News, stworzył przecież najważniejsze tabloidy w Wielkiej Brytanii. Nie jest to więc tylko problem nowych czasów. Problem zaczął się wcześniej. Polityka zawsze była brudną grą, ale nie jest też tak, że trafiają do niej tylko źli ludzie.
Teraz doszły algorytmy mediów społecznościowych, które zamknęły nas w bańkach. Lewica ma swoją bańkę, prawica swoją. Obie dostają informacje dopasowane do swoich oczekiwań. Polityk, którego grasz w "Wotum nieufności" jest politykiem ery algorytmów. Widać to w scenie, gdy nagrywa film na TikToka albo Instagrama i po wyłączeniu kamerki w smartfonie, okazuje się, że sprzedawał swoim fanom/wyborcom bullshit.
- Z drugiej strony ten sam polityk walczy o komisję śledczą w sprawie nadużyć władzy. Nie jest więc to postać jednowymiarowa. W serialu pokazujemy, że gra polityczna jest skomplikowana, a politycy mają najróżniejsze cele. Często sprzeczne ze sobą. Ja zakładam, że mój bohater ma kręgosłup moralny i dopiero mechanizm polityczny tak go wciąga, że mu ten kręgosłup przetrąca. Zmusza go do łamania swoich zasad moralnych i etycznych, ale wciąż pozostaje on kimś, kto chce zrobić coś dobrego. Moja postać odróżnia dobro od zła i wykorzystuje pewne narzędzia, ale wierzy, że poza władzą naprawdę zrobi coś dobrego dla ludzi. Ta niejednoznaczność jest czymś bardzo ciekawym w książce Mroza i naszej ekranizacji.
Ale to też jego gra.
- My jako społeczeństwo, zapominamy o grze polityków, dla których nasze emocje są tylko narzędziem. Zachowujemy się jak kibice na stadionie, którzy wspierają z radykalizmem w oczach swój zespół, który jest przecież złożony ze znakomicie zarabiających gwiazdorów. My się totalnie emocjonujemy jeszcze po powrocie ze stadionu, a oni wykonują po prostu swoją pracę. Politycy mają natomiast ogromne ego, często są przekonani, że tylko oni mają rację i robią coś wyjątkowo dobrego dla innych. Czasem to ego, cynizm, żądza władzy, daje istnie diabelską ale przez to fascynującą mieszankę. Już wcześniej myślałem, że wcielenie się w rolę polityka może być pociągające. W końcu to oni mają realną sprawczość w rękach. Również w kwestii życia i śmierci. Dzisiejsze czasy przypominają nam o tym, że to właśnie politycy wysyłają na wojnę młodych ludzi.
Ty od dawna grasz w wojennym kinie. "Czas honoru", "Legiony", a teraz "Orlęta. Grodno 39" i wchodzący dziś na ekrany "Orzeł. Ostatni patrol". Moim zdaniem dwa ostatnie filmy pokazują, że polskie kino wojenne się zmienia. Martyrologiczną i nieraz ckliwą narracje, zastępują opowieści o prawdziwym wymiarze wojny, gdzie śmierć nie jest wcale romantyczna.
- Cieszę się, że to zauważasz. Mój bunt na martyrologię i nawet rodzaj gloryfikacji wojny w kinie historycznym zaczął się dawno temu. To ja poprosiłem o to, by mój bohater z "Czasu honoru" zginął. Wielu dziwiło się mojej decyzji, bo przecież może być kolejny sezon postać może się dalej rozwinąć. Ale przecież ci ludzie naprawdę ginęli. Prawdą o wojnie jest śmierć, a nie romantyzm. Wojna to śmierć, a śmierć to strata i zło. "Grodno..." Krzysztofa Łukaszewicza pokazuje brutalność wojny oczami dziecka, natomiast "Orzeł..." pokazuje śmierć młodych ludzi na dnie morza, którzy nawet nie do końca wiedzą, co ją spowodowało. Młodzi marynarze w filmie Jacka Bławuta umierają w męczarniach w klaustrofobicznym więzieniu z metalu. Daleko od domu i w ciemnej głębi morskiej. My widzimy w tych chłopakach bohaterów, a z drugiej strony dostrzegamy bezsens tej śmierci.
Wojna na Ukrainie pokazuje jednak, że ofiara ma sens. Heroizm Ukraińców napędza wiarę w siłę tego narodu.
- Żeby było jasne- nie neguję ich bohaterstwa i zasadności obrony swojego kraju ale pokazanie śmierci bez retuszu i wzniosłej martyrologii może uzmysłowić jeszcze bardziej jak wielkim złem jest wojna i zabijanie bliźniego. Mam wrażenie, że "Grodno..." i "Orzeł..." w tym wymiarze robią to bardzo mocno. Oddają cześć i hołd bohaterom, ale też pokazują ich jako ludzi, którym wojna zabrała przyszłość i marzenia. Ja nie odmawiam heroizmu żołnierzom walczącym o swój kraj. Jednak miejmy świadomość, jakie są koszty prawdziwej wojny. Cieszę się, że polskie kino wojenne w tych dwóch przypadkach to pokazuje.
"Grodno..." nie romantyzuje śmierci na froncie, ale jest filmem ze scenami batalistycznymi. Widzimy walkę na ulicach i w okopach. "Orzeł..." jest filmem bardzo hermetycznym i klaustrofobicznym i zamiast batalistyki daje nam intymne przeżycia nie tylko żołnierzy, ale po prostu młodych chłopaków.
- Jacek Bławut zrobił wiele filmów dokumentalnych, chciał głęboko i realistycznie oddać to co działo się w głowach bohaterów. Oczywiście możemy się jedynie domyślać jakie były naprawdę ich odczucia przed śmiercią, ale wszyscy pod kierunkiem Jacka wykonaliśmy wiele pracy, żeby oddać je z wielkim prawdopodobieństwem. Cały czas unosi się w filmie pytanie: po co ta śmierć? Patrzymy na ich młode twarze i rozumiemy, że gdyby nie machina wojenna, która ich wciągnęła, to oni wychowywaliby dzieci i robili, co każdy młody człowiek w ich wieku powinien robić. Ich życie byłoby większą wartością niż śmierć na dnie morza, gdzieś na dalekich wodach północy. Oba filmy są traktatami antywojennymi, ale nie pytającymi po co się bronić. One pytają- po co zaczynać wojnę?
Co było dla ciebie największą inspiracją przygotowując się do roli w "Orle...". Pewnie oglądałeś "Okręt" Wolfganga Petersena, bo ten film najbliższy jest estetyce waszej opowieści.
- Oczywiście, że wróciłem do klasyki Petersena, ale nie chcieliśmy też naśladować tego filmu. Jacek jest szamanem swojej pracy. On totalnie cię zabiera w opowiadaną historię i zaraża swoją pasją. Nasze przygotowania były bardzo długie i złożone. Mieliśmy wiele spotkań i konsultacji ze specjalistami, historykami i przede wszystkim z oficerami Marynarki Wojennej z Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Wizytowaliśmy okręty podwodne, ja miałem spotkanie z ówczesnym dowódcą Dywizjonu, który wtedy służył w randze nawigatora. Pojechałem do Lublina, skąd pochodził podporucznik Marian Mokrski, żeby spotkać się z nauczycielką, która doprowadziła razem z uczniami do tego, że szkoła w Lublinie została nazwana jego imieniem. Oni szukając jego śladów w Lublinie, znaleźli listy jakie pisał do narzeczonej i spisali jego życiorys sprzed wojny. To bardzo ciekawa historia, bo Mokrski był arystokratą i pisał w listach, że po wojnie pojedzie do swojej szlacheckiej rodziny. Biła też z niego duma, że służy na Orle. Wszyscy wówczas marzyli by pływać na tym najnowocześniejszym okręcie.
Moim zdaniem "Orzeł..." pokazuje, że można robić skromniejsze i bardziej intymne kino, pokazujące naszą historię. Nie trzeba się porywać od razu na superprodukcje, które i tak przecież nie muszą być chętnie oglądane przez widza zagranicznego. Czasami mam wrażenie, że jest w nas jakaś megalomania, która każe nam wierzyć, że wszyscy chcą oglądać naszą historię w wydaniu epickim. Tak nie jest.
- Przecież można robić i takie i takie filmy. Chciałbym też grać w epickich i dużych filmach. Nie ważne czy kręcimy kameralne autorskie historyczne kino, czy epicki film - oba muszą być po prostu dobre. Muszą być robione z pasji. Bławut i Łukaszewicz robią właśnie takie kino. To nie są filmy zrobione na zamówienie polityczne. Nie sądzę, że megalomańsko patrzymy na możliwy sukces polskiego epickiego kina. Nie zgodzę się z tobą. Jeżeli powstałby dobry film o naszej historii, to widzowie na zachodzie będą chcieli go oglądać. Dlaczego nie? Skoro my oglądamy film o Napoleonie, albo o walkach Szkotów o niepodległość, to dlaczego oni mają nie chcieć zobaczyć naszej historii, zrobionej na takim samym poziomie? "Orzeł. Ostatni patrol" jest niezwykłym artystycznym wojennym filmem, co spowodowało, że jest już bardzo duże zainteresowanie nim przez zachodnich dystrybutorów. Dobre kino nie powstaje w głowach polityków, którzy chcą stworzyć jakiś film na eksport, będący ich narzędziem do swoich celów. Dobre kino powstaje w głowach artystów i wrażliwych filmowców. Wtedy taki film będzie chciał obejrzeć świat.
Rozmawiał Łukasz Adamski
Zobacz też:
Zobacz "Wotum nieufności" w Polsat Box Go!
"Wotum nieufności": Przestańmy się wstydzić. To nie "polskie ‘House of Cards’"!
Na ekranie: Kobiety w świecie polityki
"Wotum nieufności" ujawni kulisy polityki? "To nie jest łatwy scenariusz"
Materiał zawierał linki partnerów reklamowych.