"Wiedźmin": Niespodzianki w 3. sezonie! Tomasz Bagiński zdradza plany [wywiad]
Z Tomaszem Bagińskim rozmawiamy o tym, jak zachować spójność historii w wiedźmińskim świecie; o roli producenta; planach na trzeci sezon "Wiedźmina" oraz o tym, jak to naprawdę jest z wolnością twórczą przy realizacji seriali Netflixa.
Katarzyna Ulman, Interia: Na czym polega praca producenta wykonawczego?
Tomasz Bagiński (producent filmowy): To dosyć szeroka rola . Mamy kilku producentów wykonawczych i producentów kreatywnych, którzy zajmują się różnymi etapami produkcji. Moja rola dotyczy głównie kwestii związanych ze scenariuszami, z opowieścią jak i również takiego codziennego bycia na planie oraz zwracania uwagi na szczegóły; pilnowania tego, aby ta opowieść była spójna. Każdy z odcinków jest realizowany przez innego reżysera, opowiadany przez całą ekipę, a całość musi być jedną, koherentną historią. To moje główne zadanie, ale jak wspomniałem, wiele z nich zależy od etapu produkcji. Bardzo dobrym producentem wykonawczym jest Steve Gaub, który z nami pracuje - jest często na planie zdjęciowym - jego pole działania jest większe w post-produkcji. Ja jestem bliżej zdjęć i bardzo mocno skupiam się na opowieści, scenariuszach, pomysłach, postaciach. Bardzo często dyskutujemy te kwestie zarówno z Lauren [Schmidt Hissrich - przyp. red.], naszą showrunnerką, i scenarzystami.
Jak wygląda proces tworzenia efektów specjalnych do "Wiedźmina"?
- To długa opowieść, ale też na samym początku chciałbym doprecyzować, że chodzi o efekty wizualne, nie specjalne. Efekty specjalne w nomenklaturze filmowej, to rzeczy, które powstają na planie, np. wybuch, czy zbudowany z pomocą protetyki stwór, czyli takie rzeczy, które widać w kamerze - wtedy mówimy o efektach specjalnych. Jeżeli mamy na myśli tak zwane VFX, czyli efekty komputerowe, postprodukcyjne, to są to efekty wizualne. Ogromna ilość efektów wizualnych do drugiego sezonu "Wiedźmina" powstała w Polsce, w Warszawie, w studiu Platige Image, który jest jednym z producentów serialu. Etapów tworzenia jest bardzo dużo.
- Zaczyna się od tak zwanej preprodukcji - to rysunki; to oglądanie storyboardów, na podstawie których często są podejmowane decyzje, jak daną scenę uchwycić. Najlepsze efekty daje takie podejście, gdzie to, co się da nakręcić, staramy się nakręcić - nie zastępujemy wszystkiego animacją komputerową. To jest działanie punktowe, wykorzystywane wtedy, kiedy po prostu nie da się czegoś pokazać za pomocą tradycyjnych technik - np. wielkoskalowe scenografie; tak zwane rozszerzenia czyli gigantyczne zamki, budynki, miejsca, których nie ma w rzeczywistości; które wykraczają swoją skalą poza plan zdjęciowy. To są również rozmaite potwory - choć niektóre potwory czy stwory daje się zbudować przynajmniej częściowo w świecie rzeczywistym.
- Dobrym przykładem z drugiego sezonu jest Nivellen, który jest postacią taką "półpotworową" i był też w połowie zbudowany - niemal wszystko było zrobione na planie. Tylko twarz Nivellena została później animowana i zrobiona przez fachowców z Industrial Light and Magic.
Zobacz też: "Wiedźmin": Anya Chalotra o drugim sezonie, Yennefer i polskich trunkach
Jedna z końcowych scen szóstego odcinka, która rozgrywa się w świątyni Melitele, przywodzi na myśl scenę walki w Blaviken z pierwszej serii. Jest fenomenalna. Jak była kręcona?
- Bardzo się cieszę, że tak została ta scena odebrana. Tutaj proces był dosyć standardowy. Generalnie, im lepiej wychodzi scena, tym bardziej można podejrzewać, że została zrobiona zgodnie z planem i założeniami, czyli, że nie było tam chaosu, przypadkowych decyzji, zmian w ostatniej chwili. Mieliśmy bardzo dużo czasu na przygotowanie choreografii do tej sekwencji. Odpowiadał za nią Adam Horton, nasz główny ekspert od kaskaderki. Adam razem ze swoją ekipą przygotowują bardzo wstępną wersję walki w sali gimnastycznej, gdzie wszystko jest zastąpione gadżetami, np. stary stół jest materacem, a ściany są zrobione z jakichś pudeł tekturowych. To już walka, która jest dokładnie wpisana w tę scenografię, ale jeszcze robiona próbnie na sali gimnastycznej.
- Kiedy choreografia zostaje dopracowana, to przechodzi przez wiele różnych iteracji - na przykład Henry bardzo lubi dodawać swoje pomysły do tego, jak Geralt podszedłby do takiej walki, jakby był przygotowany. Swoje pomysły daje też Lauren; reżyserzy mają także możliwość zmodyfikowania sceny. W momencie zaakceptowania choreografii przez wszystkich, nakręcenia jej w sali, zatrzymujemy prace kreatywne wokół walki i wchodzimy już w realizację. Kiedy przychodzi dzień zdjęciowy, zazwyczaj kaskaderzy i aktorzy mają szansę przećwiczyć wszystko wielokrotnie już w scenografii. Na etapie realizacji mamy bardzo dokładną listę: to ujęcie, to ujęcie, to ujęcie, ta akcja. Cała walka jest podzielona na bardzo małe kawałki, które łatwiej się realizuje. Jeżeli dobrze pamiętam, akurat ta walka zajęła nam dwa albo trzy dni zdjęciowe - dwa dni plus jeden tak zwanego "clean upu", czyli czas na dodatkowe mikro ujęcia, poprawianie błędów. Jeżeli chodzi o realizację - ta tutaj poszła dosyć gładko, tzn. tam rzeczywiście nie było niespodzianek. Byliśmy do niej bardzo dobrze przygotowani i myślę, że to widać na ekranie.
- Potem była oczywiście postprodukcja i montaż, czyli walka jest montowana zgodnie z planem i dodawane są jeszcze efekty wizualne. Dla przykładu robimy tak, kiedy aktorzy walczą "pół mieczami", czyli mieczami z kawałkiem ostrza. Dzięki temu mogą udawać, że wbijają go w trzewia, czy miecz przeszedł przez szyję. Drugą część ostrza dodajemy już w postprodukcji, komputerowo.
Zobacz też: Henry Cavill zdradza tajemnicę! Tego nie było w scenariuszu
Herny Cavill często wspomina w wywiadach, iż zdarza mu się "podłubać" przy dialogach, dodać coś od siebie. Jak ekipa zapatruje się na dodatkowe pomysły aktorów?
- Czasem oczywiście zdarzały się dyskusje, gdy pomysł bardzo odbiegał od głównych wątków, gdy zmiana mogła generować efekt fali. Oznacza to, że bardzo dużo rzeczy, o których zdecydowano wcześniej musielibyśmy zmodyfikować. W takich sytuacjach rzeczywiście trzeba się zastanowić, czy warto te zmiany wprowadzać i czy nie należałoby czegoś "zmiękczyć". Aktorzy, szczególnie ci najwięksi, którzy bardzo mocno wchodzą w swoje postaci czasem tak dobrze rozumieją swojego bohatera, że czują się lepiej, bardziej naturalnie, jeżeli mają szansę wypowiedzieć się na temat tego, co taka postać czuje.
- To jest zupełnie naturalny proces i to też jest część naszej pracy; część pracy zespołu kreatywnego - żeby takich nowych pomysłów słuchać i jeżeli pasują i są możliwe do wprowadzenia, to je realizować. To tylko podnosi jakość całości. Serial jest pracą zespołową, każdy jest odpowiedzialny za coś innego. Henry jest fenomenalnym Geraltem i myślę, że wszyscy się z tym zgadzają, fantastycznie rozumie tę postać.
Jak to jest z tą słowiańskością i polskością wiedźmina w serialu? Zobaczymy więcej odniesień do naszej kultury w przyszłych sezonach?
- Mamy dużo pomysłów na kolejne sezony. Trochę się śmieje do tego, co mam w głowie - jest kilka bardzo fajnych niespodzianek, które szykujemy przede wszystkim na sezon trzeci; tam się będzie działo, ale o przyszłości za bardzo nie chciałbym jeszcze mówić. Jeżeli chodzi o sezon drugi, to historia roku 2020 wykręciła nam parę dowcipów i parę niespodzianek. Mieliśmy nadzieję na dużo więcej trenerów i aktorów z naszej części Europy, a to się nie udało z powodów oczywistych - z powodu dużych ograniczeń w podróżowaniu, co zmusiło nas do zmiany planów.
- Dlatego teraz nie chcę nic obiecywać na kolejne sezony, ale mamy swoje plany i pamiętamy o tym, skąd wziął się Geralt, jaki jest jego kod genetyczny. To, co już było obecne w pierwszym sezonie, ale wydaje mi się, że jest widocznie jeszcze bardziej w drugim, to takie bardzo polskie, wschodnioeuropejskie podejście do życia - taki mix dramatu, horroru, śmiechu i komedii. Wydaje mi się, że udaje się to coraz lepiej i coraz celniej pokazać. Henry jest tutaj sojusznikiem, bo jego poczucie humoru bardzo przypomina nasz chłodny sarkazm. Czarny humor jest częścią tej postaci.
W drugim sezonie, bardziej niż w przypadku pierwszego, dodano nowe wątki i rozbudowano wiedźmiński świat. Mnie bardzo te zabiegi przypadły do gustu. Planujecie dalej budować "coś nowego" na bazie materiału źródłowego?
- Bardzo dziękuję. Spędziliśmy wiele godzin, poświęciliśmy dużo energii, żeby dopracować te elementy jak najbardziej, co nie znaczy, że nie ma pola do rozwoju. Mamy jeszcze ciekawsze pomysły i będziemy bardziej tu "dociskać" w przyszłości. Mam nadzieję, że widoczna jest ewolucja oraz dokładniejsza i bardziej precyzyjna praca zespołu kreatywnego, aktorów, pionów technicznych. Poświęciliśmy dużo uwagi, żeby ten serial wyglądał jak najlepiej.
Jak przy tak dużej produkcji układa się współpraca z Netflixem?
- Fantastycznie. Nie wiem, co dodać poza tym słowem, bo "Wiedźmin" to jeden z flagowych projektów Netflix, więc studio poświęca nam bardzo dużo uwagi. W tej chwili, po sukcesie pierwszego sezonu, Netflix ma do nas dużo zaufania - do ekipy, aktorów. Robimy to, co chcieliśmy robić od samego początku, a studio nam tylko w tym pomaga.
Zobacz też: "Wiedźmin": Z Henrym doprowadzamy scenarzystów "Wiedźmina" do szału
Czasami stacje czy producenci dość mocno ingerują w scenariusze i prace ekipy. Czy studio patrzy wam na ręce, czy macie większą swobodę i wolność twórczą przy tworzeniu "Wiedźmina"?
- Jeśli wchodzimy w bardziej ogólną opowieść, to nie zawsze jest to kwestia stacji - czasem zależy to od poszczególnych producentów, czy dyrektorów, pionów w dużych stacjach telewizyjnych, które często przypominają duże korporacje, więc wszystko jest bardzo sformalizowane. W przypadku niektórych serii te ograniczenia są większe, w innych jest podobna lub większa wolność - wiele zależy od pomysłu na dany serial, wypracowanego zaufania między szefami studia, a twórcami projektu.
- Netflix jest znany z tego, że daje dosyć dużą wolność, bo też produkuje tak dużo, że nie da się wszystkiego pilnować tak precyzyjnie (śmiech). Cieszymy się z tej wolności, ponieważ naprawdę bardzo zależy nam na tym, żeby "Wiedźmin" był jak najlepszy. Dotyczy to i mnie, i Lauren, całego zespołu scenarzystów, Henry’ego oraz innych aktorów. Chcemy, aby ten serial był świetny. Oczywiście znane są z historii seriale, gdzie kontroli było więcej i to naprawdę różnie wychodziło. Cieszę się, że akurat my tego problemu nie mamy.
Zobacz też:
"Wiedźmin": Recenzja 2. sezonu. Kurs na Kaer Morhen