"Świat według Kiepskich": Zwariowana Jolasia
Jej bohaterka jest chytrą, bezwzględną materialistką, ale widzowie pokochali ją nie mniej niż serialowy mąż. – Moja postać to parodia. Prywatnie niewiele mam wspólnego z Jolasią – zastrzega aktorka.
W swoim zawodowym dorobku masz wiele teatralnych i filmowych ról. Nie irytuje cię, że przez większość widzów jesteś utożsamiana z Jolasią Kiepską?
- Czasami tak, choć zdaję sobie sprawę, że widownia teatralna zupełnie nie pokrywa się z telewizyjną. Od wielu lat gram w Teatrze Polskim we Wrocławiu i ludzie, którzy tam przychodzą, nie identyfikują aktora z serialową rolą. Nigdy nie przyszłoby im do głowy, że w życiu prywatnym jestem Jolasią Kiepską. Wydaje mi się, że ci, którzy utożsamiają mnie z tą postacią, rzadko chodzą do teatru.
Jolasia to postać bardzo przerysowana, komediowa. Łatwo jest grać tego typu rolę?
- Wszystko zależy od dobrze napisanego scenariusza, kto jest reżyserem i z kim się gra na planie. Jeśli wszystko nieźle się zazębia, nie jest to specjalnie trudne zadanie. Poza tym moją bohaterkę wyróżniają oryginalne fryzury, które świetnie się wpisują w tę postać, a serialowi dodają kolorytu. Za każdym razem myślę, że już nic nie można z jej włosami wymyślić, ale ciągle jestem w błędzie. Przez kilka lat mojej pracy w serialu nie powtórzyła się właściwie żadna jej fryzura. To zasługa naszej charakteryzatorki Marty Kałużnej.
"Kiepscy" realizowani są w twoim rodzinnym mieście - Wrocławiu. Nigdy nie myślałaś o przeprowadzce do Warszawy?
- Tak się szczęśliwie złożyło, że we Wrocławiu robię mnóstwo ciekawych rzeczy. Na brak zajęć nie narzekam i to jest główny powód, że tutaj mieszkam. Zdarza mi się oczywiście pracować w Warszawie i jeśli pojawiłaby się interesująca oferta, kto wie, może na jakiś czas opuściłabym Dolny Śląsk? Na razie skupiam się na grze w Teatrze Polskim. Od trzech lat przygotowywaliśmy spektakl, który jest ewenementem na skalę światową - "Dziady" - przedstawienie pokazujące dzieło Adama Mickiewicza w całości. To ponad dwunastogodzinny spektakl, oczywiście z małymi przerwami.
Jesienią zobaczymy cię również w serialu "Artyści" w TVP 2.
- Tak, zagram w nim aktorkę jednego z warszawskich teatrów. Anna Malarska to wrażliwa, dość małomówna kobieta, lecz w domu potrafi dać upust swoim emocjom. Twórcy w jednym miejscu nagromadzili najróżniejsze zachowania i niekiedy skrajne sytuacje. Zarówno reżyserka Monika Strzępka, jak i scenarzysta Paweł Demirski pracowali w wielu teatrach i zebrali niezbędne doświadczenia.
Twoje środowisko?
- Atutem tej produkcji jest właśnie bardzo dobrze napisany scenariusz. Trochę uciekamy od konwencji serialowej, bawimy się specyficznym językiem. To odróżnia tę produkcję od innych.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że żyjesz w wiecznym nienasyceniu. Rozwiniesz tę myśl?
- Aktorów często nazywa się marzycielami lub, dosadniej - wariatami. To właśnie marzycielstwo sprawia, że niejednokrotnie nie jestem zadowolona z tego, co zrobiłam, jak zagrałam. Zawsze uważam, że mogłabym pewne rzeczy zrobić lepiej.
Według ciebie nie ma aktorów spełnionych?
- W tym zawodzie stuprocentowe zadowolenie to koniec aktorstwa. Dlatego wolę, by postać, którą gram, miała wady, jakiś błąd, niepokojącą rysę. Aby nie była idealna.
Rozmawiał ARTUR KRASICKI