Ranczo
Ocena
serialu
9,9
Super
Ocen: 76615
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

To, co mam daje mi radość

Mistrz ról drugiego planu, z których tworzy prawdziwe perełki. Złowróżbny anioł z „Dekalogu”, zabawny Norek z „Miodowych lat” i uwielbiany – mimo podłego charakteru – Czerepach z serialu „Ranczo”. – Ta postać bardzo różni się od innych moich wcieleń – przyznaje aktor.

Kiedy po czwartej części "Rancza" jego twórcy oznajmili, że to już koniec, podniosły się głosy sprzeciwu - widzowie domagali się dalszego ciągu opowieści z życia Wilkowyj. I tak oto mamy dziś jej piątą odsłonę, wiadomo też, że w przygotowaniu są już następne, na które z niecierpliwością czeka blisko dziesięciomilionowa publiczność. Skąd bierze się tak oszałamiający sukces tego serialu?

- Myślę, że przede wszystkim to zasługa scenariusza, pisanego z dużą dozą mądrości życiowej, inteligencji i poczucia humoru. A także - co nie zdarza się znów za często - z ogromną starannością, tak, że właściwie nie musimy nic zmieniać, wymyślać, tylko grać. Wszystkie postaci kreślone są tu "grubą kreską", mają swój wyrazisty charakter i styl.

Reklama

Jak choćby pański bohater, Arkadiusz Czerepach, który wzbudza wiele emocji. Najczęściej negatywnych, bo to wyjątkowa kreatura, człowiek pozbawiony sumienia i serca.

- O, co to, to nie! Serce ma, bo bardzo kocha swą żonę, Lodzię (Magdalena Kuta)!

Zdaje się, że to jedyne ludzkie uczucie, jakie się w nim obudziło...

- A wykorzystywanie cudzej głupoty? Też jest ludzkie. I bardzo powszechne.

Ale on jest po prostu oszustem, wyłudza pieniądze. A to sprzedaje nieistniejące miejsca na cmentarzu, a to kupczy wodą święconą i księżym błogosławieństwem...

- Nic nie wyłudza, ludzie sami dają, a od tego mają rozum, żeby wierzyć w to, co się im oferuje albo nie. Zresztą sam proboszcz, mimo początkowych rozterek, nie stwierdził w końcu żadnych uchybień etycznych w jego działaniach na rzecz rady parafialnej, zwłaszcza jak... okazały się być niezwykle intratne.

Z jednej strony proboszcz, Piotr Kozioł, z drugiej wójt, Paweł Kozioł, od początku powiązany z Czerepachem różnymi, lewymi interesami. A w obu przypadkach ten sam Cezary Żak, z którym - tradycyjnie już - gra pan w duecie...

- Praca z Czarkiem to dla mnie zawsze niezwykła przyjemność, a także gwarancja pełnego profesjonalizmu i kunsztu aktorskiego. Wystarczy popatrzeć właśnie chociażby na te jego "ranczerskie" role, jakże różne, acz równolegle grane, które stanowią prawdziwy majstersztyk sztuki, wart każdej nagrody!

Wcześniej występowaliście panowie razem w "Miodowych latach", jako niezapomniana para przyjaciół Tadeusz Norek - Karol Krawczyk. Czy prywatnie również się przyjaźnicie?

- Tak, i my, i nasze rodziny. Praca przy tym serialu zacieśniła jeszcze te więzi i do tej pory wspominam ją z wielkim sentymentem. To był naprawdę fajny kawałek życia!

Ale jednak zrezygnował pan z tego zajęcia i tak się "Miodowe lata" skończyły...

- Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że jak się długo gra kogoś charakterystycznego, to można już zostać zaszufladkowanym w tej roli na zawsze. A nam się marzyła odmiana, poza tym nie chcieliśmy się specjalizować tylko w komedii. Toteż z radością przyjąłem propozycję "Doręczyciela", która wkrótce potem do mnie dotarła.

Rola tytułowego bohatera tego serialu, kuriera Janka Kaniewskiego, została napisana specjalnie dla pana. To było wielkie wyróżnienie dla aktora!

- O, tak! Bardzo. A jednocześnie nie lada wyzwanie, bo po raz pierwszy przyszło mi zmierzyć się z tak trudną materią, jaką jest upośledzenie intelektualne. Zazwyczaj grane przez nas postaci różnią się tylko charakterem, sposobem bycia i nie musimy nadawać im cech, które są nam kompletnie obce. Janek Kaniewski robił wszystko inaczej niż zwykli ludzie - inaczej chodził, mówił, patrzył... Trzeba się było go nauczyć i mam nadzieję, że mi się to udało.

Na co dzień Janek jeździł na rowerze, ale tę umiejętność miał pan opanowaną już wcześniej...

- I to w ekstremalnych warunkach (śmiech)! Kiedyś, jeszcze w domu rodzinnym, mieliśmy tylko jeden rower, duży, męski, a że byłem zawsze najmniejszy, to musiałem sobie radzić inaczej niż pozostali i jeździłem pod ramą. Wymagało to sporej zręczności, bo ledwo głową wystawałem nad kierownicę! Zamiłowanie do jazdy rowerem zostało mi do dziś.

Od lat jest też pan miłośnikiem motoryzacji?

- Ogromnym! Z łezką w oku wspominam swoje pierwsze auto - malucha w kolorze dojrzałej pomarańczy kupionego od Grażyny Barszczewskiej. Pojechaliśmy nim z żoną w podróż poślubną... do Hiszpanii! Z uchyloną przez całą drogę klapą, bo silnik grzał się niemiłosiernie, walcząc z zapychającymi się zaworami, gaźnikiem - dotarliśmy szczęśliwie tam i z powrotem, co po latach uważam za niesamowity wyczyn!

Od podróży tej minęło blisko ćwierć wieku, w czerwcu świętować pan będzie z żoną srebrne gody. Szykują się uroczystości?

- Nie żeby jakieś wyjątkowe. Jestem wdzięczny losowi za tych 25 naprawdę pięknych i szczęśliwych lat. Każdy dzień spędzony z Bebą, jak po domowemu nazywamy moją żonę, Beatę, jest dla mnie świętem i wszystkim życzyłbym takiego zrozumienia i harmonii w związku, jaki nam się przytrafił.

A mówi się, że aktor to kiepski kandydat na męża...

- Faktycznie, utarło się, że aktorzy mają opinię "błękitnych ptaków", niesłusznie moim zdaniem zresztą, bo w różnych środowiskach zdarzają się różni ludzie. Przypuszczam, że procentowo liczba rozwodów wśród aktorów porównywalna jest do innych grup zawodowych, tylko o nas się więcej pisze! Poza tym praca ta ma to do siebie, że prowadzi się nieregularny tryb życia, co nie sprzyja rodzinie. Na szczęście, u nas nigdy nie dochodziło pod tym względem do nieporozumień, jako że oboje tkwimy w branży - moja żona jest montażystką, obecnie zajmuje się serialem "Rodzinka.pl".

Zapowiadało się, że państwa syn, 22-letni dziś Franek, pójdzie w pana ślady i wybierze aktorstwo. Postawił jednak, wzorem mamy, na montaż.

- Jako dziecko grał czasem w filmach, wystąpił nawet w "Miodowych latach", ale wolał skupić się na tym, do czego ma większą smykałkę. Obecnie kończy studia na wydziale montażu w łódzkiej filmówce, do tego zajmuje się kompozycją, gra na instrumentach klawiszowych i ma szereg rozmaitych, artystycznych zainteresowań. Podąża swoją drogą, wyfrunął nam już z gniazda, mieszka oddzielnie.

Od wielu lat zadomowiony jest pan na obrzeżach Warszawy, z dala od zgiełku i gwaru metropolii. O tyle to paradoksalne, że jako młody chłopak marzył pan właśnie o wielkim mieście...

- Nie nadawałem się do życia na wsi. Nawet pasanie krów mi nie wychodziło, bo wiecznie z nosem w książkach, nie byłem w stanie upilnować zwierzyny tak, żeby w szkodę nie wlazła! Oj, mieli tam ze mną niezłą zgryzotę, nie było wyjścia, jak uciekać. Ale ta moja obecna "wieś" niewiele ma z tamtą, z dzieciństwa, wspólnego. Miasto mamy w zasięgu ręki, czuję się tu wybornie, utożsamiam się z lokalną społecznością, piszę felietony do miejscowej gazety.

Wraca pan w rodzinne strony?

- Jak tylko mogę, to wpadam odwiedzić mamę. Swoją drogą, zabawna historia - poprosiła kiedyś, bym przywiózł kilka swoich zdjęć, z dedykacją dla sąsiadów, znajomych, no i dla niej samej, żeby mogła mi się przyglądać na co dzień. Ale koniecznie takich, na których mam... włosy, bo moja łysina jakoś wyjątkowo jej nie leży. Na szczęście miałem kilka fotosów z "Rancza", więc wyszło tak, że maminą komodę zdobi teraz... podobizna Czerepacha, z blond tupecikiem na głowie!

Między nami mówiąc, ten tupecik do szczególnie gustownych raczej nie należy...

- Ale znacznie odróżnia tę postać od innych moich wcieleń, na czym mi bardzo zależało. Sam go wymyśliłem! Podobnie, jak specyficzny szelest w dykcji Czerepacha, który też pojawił się jako sposób na dodanie tej postaci indywidualności. W pierwowzorze miał on palić papierosy, ale tu postawiłem veto. Nie palę i nawet dla roli nie zmusiłbym się do oddychania papierosowym dymem. Zdrowie jest ważniejsze.

Zdrowe życie idzie w parze ze zdrowym odżywianiem. Podobno jest pan mistrzem kulinarnym?

- Ponoć tak (śmiech). Od zawsze pociągały mnie eksperymenty kuchenne, zresztą mam szczęście przyjaźnić się z Karolem Okrasą, który służy mi radą i swoją ogromną wiedzą w tej dziedzinie. Uwielbiam przygotowywać pyszne potrawy i patrzeć, jak moja rodzina i przyjaciele się nimi zajadają. Nie muszą mnie nawet chwalić, choć to też bardzo lubię.

Próżność?

- (śmiech)... Proszę pokazać mi aktora, który nie jest próżny? Który - jak kończy się sztuka - nie czeka na oklaski? Który nie marzy o tym, by jego rola filmowa czy serialowa była zauważana i doceniona? Z jakiegoś powodu pewien typ ludzi wybiera ten właśnie zawód, dobrowolnie poddając się ciągłej ocenie, komentarzom, licząc na przychylną opinię... Oczywiście, to nie jest tak, że żyję po to, żeby mnie chwalono, ale muszę przyznać, że ciężko znoszę porażki.

Pan, ze swym dorobkiem artystycznym, miał ich raczej niewiele...

- Zdarzały się, lecz nie chcę o nich pamiętać. Wolę cieszyć się tym, co mam. A komplementy bywają czasem bardzo różne. Swego czasu, niedługo po zakończeniu "Miodowych lat", a w trakcie emisji jednej z pierwszych serii "Rancza", kiedy to coraz więcej ludzi zaczęło mnie utożsamiać z Czerepachem, zaczepił mnie na ulicy lekko podchmielony gość, spojrzał spode łba i wymamrotał: - Norek, ale z ciebie się szuja zrobiła!...

Rozmawiała: Jolanta Majewska - Machaj.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Artur Barciś | Ranczo | Ranczo Wilkowyje | Doręczyciel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy