Facet starej daty
Widzowie pokochali go jako inspektora Możejkę z serialu "Ojciec Mateusz". Jego równie wielką pasją, co aktorstwo, jest muzyka. Piotr Polk opowiada o swojej drugiej płycie, miłości i swoim podejściu do roli mężczyzny.
Pańska najnowsza płyta to "Mój film" Skąd wziął się na nią pomysł?
- Tytuł płyty jest przewrotny. Jest metaforą. To raczej 10 kadrów z mojego życia. Wyszedłem z założenia, że człowiek, rodząc się - bez castingów, przesłuchań, reżysera, dostaje na dzień dobry główną rolę. Wokół są role drugoplanowe, które przypadają innym ludziom - statystom, którzy pojawiają się w naszym życiu na dłużej lub znikają po chwili albo takim, których nie znamy. Mój film to moje życie, w którym gram główną rolę. "Niech nikt mnie nie pyta, czy to boli, dlaczego w nim jestem..." Nawet jeśli się potknę, popełnię błąd, to wciąż jest to mój film. Będę grał w nim zawsze, do końca. Nikt mnie z niego nie usunie, nikt nie zabierze mi tej głównej roli.
48-letni mężczyzna, który gra w tym filmie przeżył wiele miłości, bólu. Jest też mowa o niespełnieniu. W pana przypadku to chyba niemożliwe. Kochająca kobieta u boku, popularność w zawodzie aktora i druga płyta... Czyżby czuł pan, że coś pana w życiu ominęło?
- Jeśli miałbym być szczery, to uważam, że zawodowo jestem szczęściarzem. Może i nie święcę sukcesu za sukcesem, ale też nigdy specjalnie na niego nie czekałem ani do niego nie dążyłem. Mówię więc o typowo ludzkich tęsknotach. Każdy z nas przecież czegoś żałuje, zastanawia się, dlaczego poszedł właśnie tą, a nie inną drogą. Są zapewne ludzie, którzy żyją w poczuciu pięknie spełnionego życia. Moje życie było jednak różne. Jeśli czasami mam żal, że coś mi nie wyszło, to nie do innych, a do siebie.
Że mogłem postąpić inaczej?
- Tak. Dlatego chciałem, żeby ta płyta była taką tubą mojej dojrzałości. Nagrywając ją, zdawałem sobie sprawę, że będą padać takie pytania. Że będę musiał mówić, na ile jest osobista. Odpowiedź jest prosta... Płyta nie jest autobiografią, opisem mojego życia, bo ono jest zamknięte przed światem. Natomiast stan ducha, emocje, radość, ból są bliskie każdemu człowiekowi. Ja tylko mam odwagę o nich opowiedzieć. Czasem zakpić z samego siebie czasem ironicznie potraktować to, co mnie otacza. Na tej płycie nie ma fałszu.
Ale jest w niej jakiś smutek. Jakby smutek samotności.
- Zdarzyło się pani kiedyś wejść do pustego pokoju i marzyć, by ktoś w nim na panią czekał? Jeśli nie, to jest pani szczęściarą. Czasem człowiek patrzy w lustro i mówi: - Cholerka, coś mi dzisiaj nie gra. Jakoś mi samotnie. I nie ma znaczenia, że obok jest ktoś, kto może kocha. Śpiewam więc o tym, co dotyka każdego. To historie nie tylko Piotra Polka, to historie mężczyzny po czterdziestce, który nabrał śmiałości, odwagi i wreszcie wie, co znaczy słowo "tak", a co "nie". I wie, kiedy ich użyć.
Za pomocą piosenek łatwiej opowiada się o prywatności?
- Aktorstwo jest zawodem, który wymaga przekroczenia granicy prywatności. Aktor opowiada o swoich uczuciach, ale zawsze jako ktoś inny - postać, bohater. Ma własną skórę, ale nakłada na nią kostium, ma swoją twarz, ale przykrywa ją maską, ma własny głos, ale i tak nie mówi swoim językiem Zawsze kreuje kogoś, kim nie jest. W ten sposób jest też postrzegany. Jeśli gram złego, to widzowie widzą we mnie zło, jeśli jestem policjantem, patrzą na mnie przez pryzmat munduru. Nie mam o to pretensji, bo to wliczone jest w zawód. Natomiast płyta jest wypowiedzią dużo bardziej osobistą. Nie ma nic wspólnego z aktorstwem. To mój głos, moje serce i moje emocje.
"Czekoladki twych słów raczej mnie mdlą" śpiewa pan. Piotrowi Polkowi, który uważany jest za amanta znudziły się już kobiece komplementy?
- Komplementy nigdy się nie nudzą. Bo są miłe i daj Boże, żeby tych czekoladek było jak najwięcej (śmiech). Mogę powiedzieć też, że znam kobiety, choć oczywiście są nieodgadnione. Gdybym miał napisać coś mądrego o kobiecie, to musiałbym oddać 100 pustych kartek. Ale gdyby świat miał być stworzony tylko dla mężczyzn, byłoby na nim strasznie nudno. Ci z nas, którzy myślą, że do życia wystarczy piwo, mecz i kumple, są w błędzie. Nic tak dobrze na nas nie działa, jak kobieta. Choć jej działania nie zawsze są zgodne z naszymi oczekiwaniami! Współczesny facet zapomniał o wartości, jaką jest przyznawanie się do swoich słabości. Nie ma nic bardziej męskiego, jak męska łza.
Jaki jest ten dzisiejszy mężczyzna po 40? Dużo brakuje mu do tego z lat sześćdziesiątych?
- Oj, brakuje! Dawniej wszystko było bardziej oczywiste. Kobieta była kobietą, a mężczyzna mężczyzną. Te różnice znacznie się zatarły. Prawdziwych mężczyzn jest mało. Oddaliśmy kobietom spodnie, może więc powinniśmy założyć sukienki? Dlatego z lekką tęsknotą wracam do tamtych czasów.
Męczy pana popularność? Serial "Ojciec Mateusz" sprawił, że inspektor Możejko to już legenda.
- Z jednej strony wszyscy robią wszystko, żeby być rozpoznawalnym, sławnym. Gdy dochodzi do tej tzw. popularności, zaczynamy unikać tych, którzy nam ją dali. Staramy się od nich odseparować, stworzyć jakiś mur. Zakładamy przeciwsłoneczne okulary w pochmurny dzień czy wieczorem. Uważamy, że kiedy patrzą na nas w sklepie, to odbierają nam prywatność. Myślę wtedy: - Mój Boże, przecież o to wam nie tak dawno chodziło. Dlaczego miałbym się nie przywitać z człowiekiem, nawet jeśli mówi do mnie: "panie inspektorze".
Wróćmy do miłości. Śpiewa pan "Do miłości znajdziesz każdy rym, ale nie gości on w sercu twym". Słowo "miłość" tak jak "mężczyzna" straciło na wartości?
- Dzisiaj miłość między ludźmi jest najmniej ciekawym tematem. Zainteresowanie budzi jej brak albo zdradzona miłość. Nie znajdujemy rymu do własnej miłości, interesują nas cudze. Mówimy "kocham cię" za pomocą SMS -ów. Łatwiej jest to napisać, niż powiedzieć, patrząc w oczy. Ludzie nie piszą już "całuję cię", tylko wysyłają "buźki". O tym też jest moja płyta.
Będzie kolejna?
- Na razie o niej nie myślę. Cieszy mnie cisza. Mój film kiedyś się kończy - gdy dojdę do ostatniej strony scenariusza... Wtedy pójdą napisy końcowe, których i tak nikt nigdy nie czyta.
Rozmawiała: Renata Olszewska
Czytaj także:
Andrzej Grabowski niekiepsko śpiewa o życiu