Na Wspólnej
Ocena
serialu
7,9
Dobry
Ocen: 12956
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Nie lubiłem dzieci, kotów i psów. Odmieniło mi się.

Chyba wszyscy pamiętają go jako szczupłego chłopaka, taksówkarza w "Zmiennikach". Dzisiaj już nie jest taki szczupły, ale nadal ma młodzieńczy błysk w oku i poczucie humoru. Szczera rozmowa z Mieczysławem Hryniewiczem.

Debiutował ponurymi rolami. W telewizji w serialu "Droga" (1973) jest autostopowiczem z nożem w kieszeni, rok później w filmie "Zapis zbrodni" wciela się w postać zabójcy taksówkarza. Tak przekonująco, że przez wiele lat kierowcy bali się brać go jako pasażera. Potem przyszły role życia: Jacka Żytkiewicza w "Zmiennikach" (w 1986 r.) i obecnie Włodka Zięby w serialu "Na Wspólnej", za którą kochają go widzowie. Jednak aktor zapewnia, że w życiu prywatnym jest zupełnie inny. Właśnie wspólnie z żoną ukończył budowę domu, który natychmiast stał się prawdziwą wielopokoleniową siedzibą rodu. Aktor pokonał niedawno ciężką chorobę i na nowo odkrywa uroki rodzinnego życia.

Reklama

Gdzie pan spędził wakacje?

- W przedszkolu (śmiech). Siedzieliśmy w domu i opiekowaliśmy się razem z żoną naszymi kochanymi wnuczętami: Witoldem (3) i Zosią (8).

W państwa nowym domu pod Poznaniem?

- To Poznań, tylko peryferie. Myśmy tam w maju zeszłego roku wbili pierwszą łopatę, a już w sierpniu w nim zamieszkali. Modły ogromne wznoszę do nieba, że z żoną coś takiego wymyśliliśmy i zrealizowaliśmy.

To prawda, że wszystko tam jest przystosowane do poruszania się na wózku inwalidzkim?

To dlatego, że mieszkała z nami od wielu lat "przyszywana mama". Starsza pani, wdowa po pisarzu Leszku Proroku (†65), którą się opiekowaliśmy. Niestety w tym domu była już tylko 3 miesiące. My natomiast rzeczywiście zrobiliśmy z myślą o nas samych podwyższoną na 80 cm rabatę. Nie trzeba się schylać do pielenia.

Nazywacie ją... ...ogrodem.

- Mówimy: "pójdę do ogrodu po rzodkiewkę i pomidorka". To dla nas trochę taki powrót do natury, do czasów i smaków z dzieciństwa.

No i zdrowo. Musi pan o siebie dbać, pokonał pan chorobę!

- Żadnych chorób, żadnych... Ja w ogóle nie chorowałem (śmiech). A tak w ogóle, to nie chcę o tym mówić. Cały czas jest świetnie i wszystko idzie dobrze. Tego się trzymajmy.

Podobno prywatnie jest pan zupełnie inny niż Włodek Zięba?

- Mówią, że raptus z pana? Bez przesady. Nie jestem gwałtowny, bo... mi się nie chce. Gdybym jednak naprawdę był taki jak Włodek, żona by mnie z domu wyrzuciła. Na to się chyba nie zanosi. Jesteście taką szczęśliwą parą!

- Pamiętam dokładnie, Poznań 1998 rok. Ewa projektowała scenografię do spektaklu, w którym występowałem. Znaliśmy się już wcześniej, ale wtedy narodziło się uczucie. Dwa lata później wzięliśmy ślub.

To pana drugi związek?

- Gdy pierwszy raz chciałem się żenić ojciec powiedział: poczekaj rok. On tylko sugerował, niczego nie zabraniał. To był bardzo mądry gość.

Posłuchał pan?

- Nie. Pewnie, że nie

I ojciec miał rację?

- No... nie wyszło, nie udało się. A rodzice żyli ze sobą 62 lata i obok siebie umarli.

Z pierwszego małżeństwa ma pan syna?

- Tak, Kubę (34). Jest grafikiem komputerowym. Mieszka w USA.

Pana ojciec też tam żył.

- Mój ojciec urodził się w Nowym Jorku, ale gdy miał 10 lat wrócił z rodzicami do Polski. Niestety, nie pamiętam jego ojca, czyli mojego dziadka. Jak i dziadka ze strony mamy. Dlatego zawsze strasznie zazdrościłem innym dzieciakom ich dziadków. I jeszcze teraz jak widzę, gdy jakiś wnuczek nie docenia swojego dziadunia to mi się serce kraje.

Dlatego pan tak rozpieszcza swoje wnuki?

Kiedyś nie przepadałem za dziećmi. Ani za kotami i psami. Ale człowiek musi do wszystkiego dorosnąć. I na nowo odkryłem uroki posiadania dzieci, wnuków i nawet psa.

I co takiego szykuje dobry dziadek dla wnuków?

- Chcemy z żoną wziąć wnuczkę na tydzień do Francji. Mamy tam zaprzyjaźnioną francuską rodzinę.

Francja to pana młodość?

- Był rok 80 i wylądowałem w Paryżu. Ja nie pojechałem tam specjalnie do pracy, ale z czegoś trzeba było żyć, a ze sztuki było trudno.

Skończył pan technikum, miał uprawnienia hydraulika.

- Pierwszego dnia oglądałem arcydzieła sztuki w muzeum w Luwrze, a kilka dni później kształtki, miedziane rury i wiertarki Boscha.

A mimo wszystko polubił pan ten kraj.

- Gdybym z jakichś powodów nie mógł mieszkać w Polsce, to byłbym tam. Jednak to Polska jest dla mnie najważniejsza. Może to zabrzmi patetycznie, ale zawsze - ilekroć byłem za granicą - pilnowałem się, żeby nie dać jakiejś plamy, ale dawać dobre świadectwo o ojczyźnie. Bo Polska zawsze była dla mnie ważna jak diabli.

Może dlatego ludzie instynktownie pana lubią?

- Jedni lubią Jacka Żytkiewicza, drudzy Włodka Ziębę. A jeszcze inni Hryniewicza. I moim skromnym zdaniem ten ostatni zasługuje na sympatię najbardziej (śmiech).

Rozmawiał Michał Wichowski.

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Mieczysław Hryniewicz | Na Wspólnej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy