Nie lubiłem dzieci, kotów i psów. Odmieniło mi się.
Chyba wszyscy pamiętają go jako szczupłego chłopaka, taksówkarza w "Zmiennikach". Dzisiaj już nie jest taki szczupły, ale nadal ma młodzieńczy błysk w oku i poczucie humoru. Szczera rozmowa z Mieczysławem Hryniewiczem.
Debiutował ponurymi rolami. W telewizji w serialu "Droga" (1973) jest autostopowiczem z nożem w kieszeni, rok później w filmie "Zapis zbrodni" wciela się w postać zabójcy taksówkarza. Tak przekonująco, że przez wiele lat kierowcy bali się brać go jako pasażera. Potem przyszły role życia: Jacka Żytkiewicza w "Zmiennikach" (w 1986 r.) i obecnie Włodka Zięby w serialu "Na Wspólnej", za którą kochają go widzowie. Jednak aktor zapewnia, że w życiu prywatnym jest zupełnie inny. Właśnie wspólnie z żoną ukończył budowę domu, który natychmiast stał się prawdziwą wielopokoleniową siedzibą rodu. Aktor pokonał niedawno ciężką chorobę i na nowo odkrywa uroki rodzinnego życia.
Gdzie pan spędził wakacje?
- W przedszkolu (śmiech). Siedzieliśmy w domu i opiekowaliśmy się razem z żoną naszymi kochanymi wnuczętami: Witoldem (3) i Zosią (8).
W państwa nowym domu pod Poznaniem?
- To Poznań, tylko peryferie. Myśmy tam w maju zeszłego roku wbili pierwszą łopatę, a już w sierpniu w nim zamieszkali. Modły ogromne wznoszę do nieba, że z żoną coś takiego wymyśliliśmy i zrealizowaliśmy.
To prawda, że wszystko tam jest przystosowane do poruszania się na wózku inwalidzkim?
To dlatego, że mieszkała z nami od wielu lat "przyszywana mama". Starsza pani, wdowa po pisarzu Leszku Proroku (†65), którą się opiekowaliśmy. Niestety w tym domu była już tylko 3 miesiące. My natomiast rzeczywiście zrobiliśmy z myślą o nas samych podwyższoną na 80 cm rabatę. Nie trzeba się schylać do pielenia.
Nazywacie ją... ...ogrodem.
- Mówimy: "pójdę do ogrodu po rzodkiewkę i pomidorka". To dla nas trochę taki powrót do natury, do czasów i smaków z dzieciństwa.
No i zdrowo. Musi pan o siebie dbać, pokonał pan chorobę!
- Żadnych chorób, żadnych... Ja w ogóle nie chorowałem (śmiech). A tak w ogóle, to nie chcę o tym mówić. Cały czas jest świetnie i wszystko idzie dobrze. Tego się trzymajmy.
Podobno prywatnie jest pan zupełnie inny niż Włodek Zięba?
- Mówią, że raptus z pana? Bez przesady. Nie jestem gwałtowny, bo... mi się nie chce. Gdybym jednak naprawdę był taki jak Włodek, żona by mnie z domu wyrzuciła. Na to się chyba nie zanosi. Jesteście taką szczęśliwą parą!
- Pamiętam dokładnie, Poznań 1998 rok. Ewa projektowała scenografię do spektaklu, w którym występowałem. Znaliśmy się już wcześniej, ale wtedy narodziło się uczucie. Dwa lata później wzięliśmy ślub.
To pana drugi związek?
- Gdy pierwszy raz chciałem się żenić ojciec powiedział: poczekaj rok. On tylko sugerował, niczego nie zabraniał. To był bardzo mądry gość.
Posłuchał pan?
- Nie. Pewnie, że nie
I ojciec miał rację?
- No... nie wyszło, nie udało się. A rodzice żyli ze sobą 62 lata i obok siebie umarli.
Z pierwszego małżeństwa ma pan syna?
- Tak, Kubę (34). Jest grafikiem komputerowym. Mieszka w USA.
Pana ojciec też tam żył.
- Mój ojciec urodził się w Nowym Jorku, ale gdy miał 10 lat wrócił z rodzicami do Polski. Niestety, nie pamiętam jego ojca, czyli mojego dziadka. Jak i dziadka ze strony mamy. Dlatego zawsze strasznie zazdrościłem innym dzieciakom ich dziadków. I jeszcze teraz jak widzę, gdy jakiś wnuczek nie docenia swojego dziadunia to mi się serce kraje.
Dlatego pan tak rozpieszcza swoje wnuki?
Kiedyś nie przepadałem za dziećmi. Ani za kotami i psami. Ale człowiek musi do wszystkiego dorosnąć. I na nowo odkryłem uroki posiadania dzieci, wnuków i nawet psa.
I co takiego szykuje dobry dziadek dla wnuków?
- Chcemy z żoną wziąć wnuczkę na tydzień do Francji. Mamy tam zaprzyjaźnioną francuską rodzinę.
Francja to pana młodość?
- Był rok 80 i wylądowałem w Paryżu. Ja nie pojechałem tam specjalnie do pracy, ale z czegoś trzeba było żyć, a ze sztuki było trudno.
Skończył pan technikum, miał uprawnienia hydraulika.
- Pierwszego dnia oglądałem arcydzieła sztuki w muzeum w Luwrze, a kilka dni później kształtki, miedziane rury i wiertarki Boscha.
A mimo wszystko polubił pan ten kraj.
- Gdybym z jakichś powodów nie mógł mieszkać w Polsce, to byłbym tam. Jednak to Polska jest dla mnie najważniejsza. Może to zabrzmi patetycznie, ale zawsze - ilekroć byłem za granicą - pilnowałem się, żeby nie dać jakiejś plamy, ale dawać dobre świadectwo o ojczyźnie. Bo Polska zawsze była dla mnie ważna jak diabli.
Może dlatego ludzie instynktownie pana lubią?
- Jedni lubią Jacka Żytkiewicza, drudzy Włodka Ziębę. A jeszcze inni Hryniewicza. I moim skromnym zdaniem ten ostatni zasługuje na sympatię najbardziej (śmiech).
Rozmawiał Michał Wichowski.