Mikołaj Roznerski ma 40 lat. "Byłem burzliwym nastolatkiem" [wywiad z aktorem]
Mikołaj Roznerski, czyli serialowy Marcin Chodakowski z "M jak miłość" i laborant Miłosz z "Na dobre i na złe", 6 grudnia świętuje 40. urodziny. Czuje się dojrzały i ma jasno sprecyzowane plany na przyszłość. Jego dumą jest 13-letni syn Antek. Posadził niejedno drzewo i właśnie buduje dom.
Są Mikołajki - przyjmujesz w ten dzień prezenty czy rozdajesz?
Mikołaj Roznerski: - I przyjmuję, i rozdaję. W mojej rodzinie był zawsze zwyczaj wręczania sobie mikołajkowych upominków i ja tę tradycję z przyjemnością kultywuję. No i oczywiście świętuję - i imieniny, przypadające, jak wiadomo, 6 grudnia, i urodziny, bo tak się składa, że to ten sam dzień. W tym roku dzień szczególny, bo kończę 40 lat!
Jak się czujesz jako świeżo upieczony 40-latek?
- Doskonale! Czuję się spokojny, dojrzały, z jasno określonymi celami. Nie chciałbym mieć znów 20 lat, przeżywać wielu rozterek, popełniać głupich błędów, których, jak pewnie każdemu, wiele mi się zdarzyło. Dziś mam nogi mocno wrośnięte w fundament i podejmuję decyzje, licząc się z ich konsekwencjami. Zdecydowanie ta 40-stka mi się podoba (uśmiech)!
Wyglądasz znacznie młodziej niż na ten wiek - wspomnijmy chociażby słynnego "Czterdziestolatka" w reżyserii Jerzego Gruzy - jego bohater, inżynier Karwowski uosabiany przez Andrzeja Kopiczyńskiego, to był stateczny, mocno starszy już pan.
- Świat się zmienił, inaczej żyjemy, inaczej się odżywiamy, pracujemy. Te granice się mocno poprzesuwały od czasów, kiedy kręcono "Czterdziestolatka", czyli od lat 70. ubiegłego wieku - mnie jeszcze wtedy nie było na świecie (uśmiech). Dzisiejszy 40-latek to tak jak ówczesny 30-latek, widzę to po sobie i swoich znajomych też. Aczkolwiek nie da się ukryć, że trochę ten wiek już w kościach czuję - treningi są już nie te, co były, z roku na rok ubywa sił, no cóż, 40. na karku to już jest coś i nie ma się co czarować.
Trzeba przyznać, że tych 40 lat nie zmarnowałeś...
- Na pewno nie. Od 18 lat jestem w zawodzie, mam to szczęście, że pracuję i utrzymuję się ze swojej pracy. Że robię to, co zawsze chciałem robić, czyli grać, a ludzie chcą mnie oglądać i Bogu za to dziękuję.
Twoją sztandarową rolą jest rola Marcina Chodakowskiego w "M jak miłość", którego grasz od...
- ... 11 lat. Miałem 29 lat, kiedy trafiłem do tego serialu, a dał mi on to, co dla aktora najważniejsze - dużą popularność i sympatię widzów. "Emka" to w ogóle swego rodzaju fenomen, gości w polskich domach od ponad dwóch dekad i wciąż ma najwyższą oglądalność, pomimo dużej konkurencji. Jest bliski rodzinie, bliski prawdzie, to niesamowite, że grając w nim od tak dawna, nigdy się nie nudzę, bo scenarzyści wymyślają niezmiennie ciekawe wątki. Serial dał mi też doświadczenie, obycie z kamerą, którego wcześniej za dużo nie miałem. Przez te 18 lat pracy zrobiłem około 20 filmów - to wychodzi ponad jeden rocznie i zagrałem mnóstwo spektakli teatralnych, bo kocham teatr i nigdy z niego nie zrezygnuję.
Pozostańmy jeszcze przy serialach - kolejnym gigantem jest "Na dobre i na złe", w którym grasz laboranta Miłosza. Co ciekawe, to nie pierwszy twój bohater w tym serialu?
- To prawda, nim zostałem Miłoszem, trudnym do okiełznania, targanym przeróżnymi emocjami, raz smutnym, raz przezabawnym facetem, z którym widzowie mnie teraz kojarzą, byłem w Leśnej Górze policjantem, nazywał się Piotr Korban, również ciekawy typ. Ten wątek został zamknięty, policjant umarł. Tu muszę się pochwalić - bo czemu nie - że udało mi się stworzyć w jednym serialu dwie różne postaci, które widzowie polubili, i jestem wdzięczny produkcji za taką szansę.
Gdzie teraz, poza wspomnianymi serialami, możemy cię oglądać?
- W grudniu będzie na Netflixie premiera "Poskromienia złośnicy 2" w reżyserii Anny Wieczur-Bluszcz, a potem, kolejno w lutym i marcu przyszłego roku filmy "Baśka" część 1. i 2., wyreżyserowane przez Marcina Ziębińskiego. W marcu szykuję się do nowego, dużego serialu wojennego. To tyle na razie w kinie, a na bieżąco jest teatr, a tu lista jest długa...
Opowiadaj...
- Gram w warszawskim Teatrze 6. piętro w dwóch spektaklach: "Miłość w Saybrook" i "Piękna Lucynda", w Teatrze Komedia w tytule "Biali, heteroseksualni mężczyźni", w Teatrze IMKA jestem aż w pięciu przedstawieniach: "Kontrakt" w parze ze Zdzisławem Wardejnem, "Dwoje na huśtawce" z Anią Dereszowską, dalej "Kłamstwo" i "Niemy kelner" - oba w reżyserii Wojciecha Makajkata, który zresztą również w pierwszym z nich sam gra. Większość z tych rzeczy prezentujemy zarówno w trybie stacjonarnym, jak i objazdowo, do tego jeszcze jeżdżę po kraju z odlotową komedią "Boeing Boeing".
Jak widać praca goni pracę - dajesz radę?
- Lubię to. Chociaż teraz już sobie załatwiłem jeden wolny weekend w miesiącu od przyszłego roku (uśmiech). Bo przez ostatnich parę lat pracowałem na okrągło...
Zawsze byłeś taki pracowity?
- Robiłem zawsze więcej rzeczy niż inni, energia mnie roznosiła. Kiedy miałem jakieś 15 lat, wielu spisało mnie na straty. Byłem burzliwym nastolatkiem, zmieniałem ciągle szkoły. Dziś ludzie, którzy mnie znają z tamtych lat, nie mogą się nadziwić: Patrz, a jednak wyszedłeś na ludzi! (śmiech)
Wychowywałeś się w Rolantowicach?
- Tak, to super wieś na Dolnym Śląsku, niewielka, w momencie, kiedy wyjeżdżałem, liczyła 88 mieszkańców, wszyscy się tam znali. Nie wiem, dlaczego są ludzie, którzy się wstydzą tego, że pochodzą ze wsi. Ja się tym szczycę. Uwielbiam naturę, uwielbiam wracać tam i czerpać pełnymi garściami z jej dobrodziejstw. Mój tata jest rolnikiem, mama nauczycielką, należę do czwartego już pokolenia Roznerskich w Rolantowicach. Pradziadkowie przyjechali wozem konnym tuż po wojnie, ze Lwowa, tam musieli oddać dom, tu dostali. Mama zaś pochodzi z kujawskiego, po jej ojcu, a moim dziadku, mam domieszkę cygańskiej krwi.
Może dlatego wybrałeś aktorstwo, bo to wędrowny zawód? Choć ponoć planowałeś zostać archeologiem i jeździć po świecie z wykopkami - tak piszą w internecie.
- Różne rzeczy piszą. Prawda jest taka, że kocham aktorstwo i nie zamieniłbym go na nic innego. Skończyłem studia na PWST we Wrocławiu, potem zrobiłem dyplom w Akademii Sztuk Scenicznych (DAMU) w Pradze i uprawnienia kaskadera w Londynie - jestem z różnych stron przygotowany do tego zawodu.
Zrobiłeś też... kurs spawacza metali nierdzewnych. Po co?
- W trakcie studiów pracowałem w firmie spawalniczej, żeby zarobić na naukę i utrzymanie. Byłem tam najmłodszy, dawali mi różne zadania, najczęściej zamiatałem, coś tam komuś przynosiłem. I wtedy prezes firmy, fajny gość, zawołał mnie do siebie i mówi: "Weź ty zrób taki kurs, zdobędziesz zawód, bo z tym aktorstwem to nie wiadomo jak będzie". Swoją drogą miał trochę racji, bo po studiach było bardzo krucho z pracą, imałem się różnych zajęć. Ponad rok pracowałem jako kierowca w firmie transportowej. Musiałem z czegoś utrzymać rodzinę, dziecko mi się urodziło. Dopiero potem los się odwrócił - dostałem główną rolę w filmie Macieja Żaka pt. "Supermarket", a po nim przyszły inne propozycje.
Wspomniałeś o dziecku - dziś to już nastolatek?
- O tak, mój Antek ma 13 lat i rośnie na fajnego faceta. Ma swoje zdanie, można z nim pogadać o życiu, jest moją wielką dumą i radością. Ostatnio byliśmy na ślubie i weselu przyjaciół, pokazałem zdjęcia z tej imprezy Teresie Lipowskiej, która orzekła krótko: "No tak, cały tatuś. Widać po oczach, że będzie łamał serca!". (śmiech)
Bo fanek masz w bród?
- Jeden z tabloidów napisał, że aż po siedem naraz! A ponieważ buduję teraz dom, to myślę, że w takim razie powinien być bardzo duży, żeby się wszystkie w nim pomieściły (śmiech).
Gdzie ten dom?
- Tego nie powiem, bo przyjeżdżałyby tam wycieczki.
Budujesz dom, masz syna, pewnie posadziłeś drzewo.
- I to niejedno...
Zrobiłeś zatem wszystko, co powinien w życiu zrobić prawdziwy mężczyzna?
- Jak najbardziej. Czuję się spełniony i gotów na nowe wyzwania.
Jaki masz plan na kolejne 40 lat?
- Pierwszą 40. przeżyłem, głównie pracując. Teraz chcę i pracować i być szczęśliwy. Mniej w gorącej wodzie kąpany, mniej w emocjach, że wszystko musi być na już, a najlepiej na wczoraj. Mniej patrzeć w przyszłość, w ogóle w przeszłość - żyć tu i teraz i cieszyć się życiem. To jest mój plan.
Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj