Mówią, że jestem szarmancki
W filmie "Och, Karol" Jan Piechociński otoczony wianuszkiem ponętnych kobiet rozpalał wyobraźnię pań. Etykieta Don Juana przylgnęła do niego na długo. Teraz żeńską widownię zachwyca rolą Feliksa Nowaka w "Klanie". Oryginalny w zachowaniu, ale ujmujący i czarujący.
Piękne kobiety, łóżkowe igraszki i humor. Tak można zdefiniować pierwszą polską komedię erotyczną "Och, Karol". Bez wątpliwości przyjął Pan główną rolę?
- Byłem pełen uznania dla reżysera Romana Załuskiego, który stworzył znakomitą obsadę. Zagrały w nim najpiękniejsze, najbardziej pożądane Polki tamtych czasów. Kreśląc postać Karola Górskiego od początku wiedzieliśmy, że nie będzie to typowy Don Juan. To miał być ktoś, kto nie potrafi odmówić kobiecie. Nie miałem żadnych wątpliwości.
Z dnia na dzień stał się Pan bożyszczem kobiet. Zetknął się Pan z wyrazami uwielbienia?
- Byłem rozpoznawalny dużo wcześniej. Debiutowałem na drugim roku studiów, ale popularność przyniosła mi rola Julka Liszki w filmie "Wielka majówka". Rzeczywiście po "Och, Karol" dziewczyny uśmiechały się do mnie na ulicy, ale faceci, no cóż, reagowali różnie.
Nadchodziły propozycje matrymonialne?
- Tak, i to dużo, ale byłem świeżo po ślubie, miałem mnóstwo pracy, więc żadne romanse nie wchodziły w grę.
Od premiery filmu minęło 28 lat. Czy widzowie nadal utożsamiają Pana z uwodzicielskim Karolem?
- Pewne role naznaczają aktora. Rzeczywiście, bardzo długo byłem utożsamiany z rolą uwodziciela Karola. Z kolei teraz telewidzowie przyklejają mi łatkę Feliksa Nowaka z "Klanu". To jest przekleństwo i jednocześnie urok zawodu aktora.
Feliksowi szron dawno przyprószył skronie, jednak w dalszym ciągu jest kobieciarzem.
- Feliks miewał romanse, ale nie był to istotny wątek. Do dziś spotykam się z komentarzami starszych pań, które twierdzą, że nikt nie traktuje kobiet w taki sposób, jak Feliks. To szarmancki i ujmujący mężczyzna. Na początku dał się poznać jako czarny charakter, ale ku mojej radości jego postać ewoluuje. Z wybitnie negatywnej postaci zmierza w kierunku komediowo- groteskowym. I to mi się w nim podoba.
Dobrze czuje się Pan w rolach komediowych?
- Grając taką postać można operować pewnego rodzaju skrótem. Tego typu aktorstwo jest mi bardzo bliskie.
Jak wygląda praca na planie serialu "Klan?
- Jest bardzo nieregularna. Wymaga się od nas dużej elastyczności. Bywa, że w tygodniu spędzam na planie pięć dni zdjęciowych, ale zdarza się, że miewam kilkutygodniowe przerwy. Z etatu zrezygnowałem w 1981 roku. Jestem wolnym strzelcem, więc jeśli nie gram, nie zarabiam. Nie jest to łatwe.
Ostatnio był Pan wyjątkowo zapracowany na planie "Klanu". Z trudem wygospodarował Pan trochę czasu na rozmowę z "Tele Tygodniem".
- Zdjęcia kończyliśmy późno w nocy. Średnio kręcimy dwadzieścia scen, a każda to jakieś 2-3 strony maszynopisu. Ilość tekstu do opanowania stanowi pewnego rodzaju wyzwanie, zwłaszcza że jesteśmy poddawani ścisłemu rygorowi, jeśli chodzi o wierność tekstu. Nie możemy sobie "fruwać" na planie. Wymaga to sporo wysiłku i czasu.
Jeśli już znajdzie Pan chwilę wolnego, to co Pan najchętniej robi?
- Na ogół standardowe rzeczy, takie jak oglądanie telewizji, czytanie książek czy krótkie wypady za miasto. Nie mam specjalnie szalonych pomysłów.
Debiutował Pan 40 lat temu. Nie ma Pan czasem dość aktorstwa?
- To choroba, z której ciężko się wyleczyć.
Rozmawiała OLA SIUDOWSKA