"Emily w Paryżu 4": Miała być klapa, wyszła bajka dla każdego!
Komentarze, które przeczytałam przed obejrzeniem pierwszej części 4. sezonu "Emily w Paryżu", nie zostawiały na serialu suchej nitki. Dociekliwi internauci porównywali go do ekskrementów i pytali dlaczego doczekał się kolejnej części. A to i tak najłagodniejsze z ocen. Przyznaję, że ten serial to moje guilty pleasure i zwykle nic sobie nie robię z docinków, że jestem za stara na takie naiwne nastolatkowe produkcje. Tym razem postanowiłam popatrzeć na serial z innej perspektywy...
Nie obędzie się bez kilku spoilerów, więc jeśli nie oglądaliście jeszcze 4. serii, uważajcie! Twórcy serialu postanowili skupić się głównie na Emily (tak, jakby nie robili tego przez poprzednie 3, hehe) tym razem dość po macoszemu traktując wątki pozostałych bohaterów.
Mamy co prawda temat borykania się z problemami finansowymi i uczuciowymi Mindy, molestowanie w świecie mody ujawnione przez Sylvie, perturbacje związane z walką o gwiazdkę Michellin Gabriela czy rozkwit związku Camille, ale wszystkie historie pokazane są bardzo zdawkowo. Widz nie jest w stanie zaangażować się w którąkolwiek z nich, chciałby więcej. To samo tyczy się pracy Emily, która przez wszystkie serie była mocnym filarem opowieści.
Odnoszę wrażenie, że chciano zadowolić każdego, nie myśląc, że w trzydziestoparominutowych odcinkach nie można upchnąć dopieszczonych historii.
Osią fabuły tego sezonu jest wybór Emily: Alfie czy Gabriel. I o dziwo, w końcu - (ostateczna?) decyzja!
Widzimy więc pięknych zakochanych na magicznych randkach w Paryżu, ot bajka. Jest cukierkowo, miejscami nierealnie i kiczowato. Ale czy to źle? Czy ktoś oczekiwał po serialu dla nastolatków czegoś wznioślejszego? Oczywiście nie brakuje też czyhających, by popsuć idylliczne szczęście pary, a pierwsza część sezonu kończy się dość przewidywalnym cliffhangerem.
Tu akurat zgadzam się z komentarzami pod zwiastunem głoszącymi, że nie jest to ambitny serial, a jego oglądanie skutecznie odstresowuje i podtrzymuje letni nastrój.
I kolejny raz, lepiej bym tego nie ujęła. Bezlitośni internauci wyżywają się na biednej Emily, obrzucając ją epitetami mniej lub bardziej nadającymi się do publikacji. Niestety, prawdą jest, że rozwój emocjonalny bohaterki to z sezonu na sezon raczej regres niż postęp. Jednak znowu, jeżeli komuś wydaje się, że to jest serial o relacjach, chętnie wyprowadzę go z błędu.
4. sezon "Emily w Paryżu" to, podobnie jak poprzednie, lekka, miła dla oka produkcja, która pokazuje piękny Paryż, młodych, bogatych ludzi, odrealnione problemy, wszystko, dzięki czemu wieczór z kieliszkiem bezalkoholowego (na pohybel!) wina staje się przyjemny.
I tylko z takim nastawieniem polecam odpalać Netflixa 15 sierpnia. Jeśli chcecie tu znaleźć coś innego, tylko się zdenerwujecie!
7/10