Szczęśliwy równa się nudny?
Chociaż jako dr Gregory House diagnozuje najtrudniejsze medyczne przypadki, prywatnie unika dawania rad. Przez lata odnosił sukcesy w… użalaniu się nad sobą i zatruwaniu życia innym.
Po sześciu latach w skórze House’a nie zaczął się pan do niego upodabniać?
- Nie. I raczej mi to nie grozi, chociaż naprawdę lubię tego faceta. Po pierwsze: jest piekielnie inteligentny, a ja wcześniej zawsze grałem głupich ludzi: klaunów i błaznów.
Po drugie: nie zgadzam się z opinią, że brakuje mu umiejętności odczuwania współczucia i życzliwości. On tylko nie czuje potrzeby ich okazywania, a to jest różnica.
Widzowie chyba też go lubią, bo starają się usprawiedliwiać jego zachowanie. Dlaczego?
- Złe cechy House’a, jego moralne upadki czy aspołeczne zachowania są łagodzone przez jego umiejętności jako lekarza. Gdyby był choć odrobinę mniej utalentowanym medykiem, byłby nieznośny. Faktem jest, że kiedy stajesz twarzą w twarz ze śmiercią, chcesz mieć najlepszego lekarza, niezależnie od jego charakteru.
Podobno czytając skrypt odcinka pilotowego, był pan przekonany, że House to bohater drugoplanowy…
- Rzeczywiście. Tradycją amerykańskiej telewizji jest, że główny bohater jest zawsze moralnie dobry, co też oznacza, że zawsze jest przystojny, bo dobry wygląd i moralne oddanie idą w Hollywood w parze. Te cechy ma Wilson, ale nie House.
A jak Pan wytłumaczy brak wiary w sukces serialu?
- To wina statystyki (śmiech). Statystycznie liczba amerykańskich seriali, które po pilocie dostają zielone światło na cały sezon, a potem zostają przedłużone na kolejny, naprawdę nie jest duża.
Serial odniósł sukces. Jest pan gotowy na 10 sezonów?
- Nie wiem. House jest zbyt niestabilny na 10 sezonów. Tkwi w nim element samodestrukcji.
Czy to oznacza, że House nigdy nie będzie szczęśliwy?
- House to nałogowiec. Jest uzależniony nie tylko od obsesji rozwiązywania problemów, ale też od wszelkich możliwych wzorców zachowań. Przejawia skłonność do wycofywania się w swoje złośliwe i samotne „ja”. To nie jest typ, który pewnego dnia „zobaczy światło” i radykalnie zmieni swój sposób myślenia i postępowania. Trudno mi wyobrazić sobie House’a szczęśliwego. Straciłby cały swój urok, skończyłby ze złośliwościami i stałby się nudny.
A aktor Hugh Laurie jest szczęśliwy?
- Przez lata próbowałem przekonać siebie do myślenia, że szklanka jest w połowie pełna. Efekt był mizerny. Odnosiłem jednak ogromne sukcesy w użalaniu się nad sobą. Musiało upłynąć dużo czasu, zanim zrozumiałem, że zatruwam życie innym. Przestałem się więc użalać nad sobą. Rodzina i przyjaciele odetchnęli z ulgą, a ja poczułem się szczęśliwy.
Czy zdarza się panu postawić diagnozę?
- Mój ojciec był lekarzem, a ponieważ miałem głos łudząco podobny do jego głosu, zdarzało mi się wystawiać diagnozę przez telefon. Oczywiście nie decydowałem o sprawach życia czy śmierci. Starałem się dawać neutralne porady, a najczęściej sugerowałem zażywanie tego, co wcześniej zapisał ojciec. O ile wiem, nie straciłem ani jednego pacjenta! To jednak przeszłość. Gdybym dziś znalazł się w takiej sytuacji, natychmiast wyjaśniłbym nieporozumienie. Nie mam pamięci do terminów i procedur medycznych. Uczę się tekstu na pamięć. 20 minut po nagraniu sceny wszystko zapominam.
- Nie oszukujmy się: to House jest błyskotliwym lekarzem, a Laurie ma mózg wielkości orzecha. Miałem w ręku kilka numerów magazynu „New England Journal of Medicine” i na każdej stronie znajdowało się od 50 do 100 słów, które widziałem po raz pierwszy w życiu! Co tu ukrywać, wystarczy, że widzę w scenariuszu słowa „tętnica wieńcowa”, a oblewa mnie zimny pot.
Gdyby jednak dr Hugh Laurie musiał udzielić zdrowotnej rady, jak by ona brzmiała?
- Jedzcie więcej zielonych warzyw. Ja nie jadłem i popatrzcie, na kogo wyrosłem (śmiech).
Czytaj także:
House i Cuddy - będzie ślub w siódmym sezonie?
Szczęśliwy House - czy to w ogóle możliwe?
Co nam niesie nowy sezon "House'a"?
Na podstawie m.in. „Parade”, „Stars on TV” i „Le Parisien”.
Opracowała A. E. Święcicka