Chichot losu
Ocena
serialu
8,8
Bardzo dobry
Ocen: 362
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Lubię grać złośnice

Marta Żmuda Trzebiatowska kilka lat temu szturmem zdobyła serca widzów. Okładki, wywiady i... nagle cisza. Przez ostatni rok zbierała siły, by teraz, rolą Joanny w "Chichocie losu", w wielkim stylu powrócić na sam szczyt. Czym Marta zaskoczy nas w nowym serialu?

W jaki sposób przygotowywałaś się do roli Joanny w serialu "Chichot losu"?

-Przed rozpoczęciem zdjęć mieliśmy próby z reżyserem, w trakcie których długo rozmawialiśmy na temat scenariusza i bohaterów. Musieliśmy dokładnie ustalić system pracy z serialowymi dziećmi, zależało nam na tym, aby zagrały naturalnie. To moja trzecia praca z teamem Maciej Dejczer - Jarosław Żamojda, i mniej więcej wiedzieliśmy, czego możemy się po sobie spodziewać. Jednocześnie bardzo dbaliśmy o to, aby moja bohaterka nie przypominała żadnej z wcześniej kreowanych przeze mnie postaci.

Reklama

Grana przez Ciebie Joanna kalkuluje, ocenia na zimno. Lubisz grać takie chłodne, niedostępne kobiety?

- Lubię grać złośnice, które trzeba poskramiać, kiedy amplituda uczuć na przemian rośnie i gwałtownie spada. Nie przepadam za monotonią, wtedy szybko zaczynam się nudzić. Role uległych dziewcząt są dla mnie mało interesujące. Klara ze "Ślubów panieńskich" czy grana przeze mnie teraz Joanna w "Chichocie losu", to bohaterki złożone, o trudnych i bardzo wyrazistych charakterach. Temperamentne, do "utemperowania".

Trudno zagrać miłość w takim serialu jak "Chichot losu"?

- W serialach, filmach czy teatrze jest podobnie. Traktuję tego rodzaju wyzwanie jak zadanie aktorskie. Bywają partnerzy, z którymi gra się łatwiej sceny miłosne, gdyż szybciej można nawiązać nić porozumienia, i tacy, z którymi trudniej. To zależy od wielu czynników: scenariusza, reżysera, tak zwanej chemii, atmosfery na planie. Tutaj na przykład najtrudniej było mi zagrać scenę finałową z ostatniego, trzynastego odcinka.

Dlaczego?

- Oczywiście nie zdradzę o co w niej chodzi, gdyż odebrałabym przyjemność śledzenia losów Joanny i pozostałych bohaterów. Mój problem polegał głównie na tym, że miałam inną wizję tej sceny niż reżyser - to po pierwsze. Po drugie - niewielu widzów pewnie zdaje sobie sprawę, że w serialu czy filmie nie kręci się scen chronologicznie. Tę akurat realizowaliśmy w pierwszym miesiącu naszej pracy, kiedy tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze, jak wyklarują się pewne wątki oraz relacje między bohaterami. Mam jednak nadzieję, że ten dyskomfort to tylko moje subiektywne odczucie, a widzów nie zawiedzie zarówno sam serial, jak i jego zaskakujący finał.

Rozm. Artur Krasicki

Świat Seriali
Dowiedz się więcej na temat: Marta Żmuda Trzebiatowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy