"Barwy szczęścia": Kostek między kobietami
Kostek, którego Adam Cywka gra w "Barwach szczęścia", to dla aktora postać idealna. Od lat nie może się ustatkować, ciągle ma jakieś problemy, co przekłada się ilość ciekawych scen do zagrania. Tym razem wdał się w romans z byłą żoną, w efekcie czego jego obecne małżeństwo stanie pod znakiem zapytania. Czy bliscy kolejny raz mu wybaczą?
Kostek znowu nie wie, czego chce - lawiruje, kłamie. Czy on kiedyś dojrzeje emocjonalnie?
- Nie mam pojęcia, co wydarzy się w przyszłości, ponieważ scenarzyści nie informują nas, aktorów, o swoich planach i pomysłach. Na razie Kostek, jak na dorosłego mężczyznę, cały czas zachowuje się cokolwiek dziwnie. Jest niestabilny emocjonalnie, obecnie miota się pomiędzy byłą, a obecną żoną. Obie okłamywał, co doprowadziło do tego, że został przez jedną i drugą odrzucony. Po prostu miały go dość.
Szykuje się rozwód Ludmiły i Kostka?
- Ludmiła złoży pozew, wszystko będzie wskazywało, że to małżeństwo nie przetrwa, ale w ostatniej chwili pojawi się promyk nadziei. Zobaczymy, jak ten wątek się potoczy, co się wydarzy, zwłaszcza że Edyta tak łatwo nie odpuści. Sytuacja na przestrzeni najbliższych odcinków wielokrotnie się zmieni. Biedny Kostek cały czas będzie miotał się między kobietami.
Im Kostek bardziej niedojrzały, tym lepiej dla pana.
- Jak na konwencję takiego serialu jak "Barwy szczęścia", wyjątkowo często mogę wykazywać się na planie emocjonalnością, mam co grać. W życiu Kostka nie ma stabilizacji, są za to zaskakujące zwroty. To dobrze. Zupełnie nieznośnie byłoby, gdyby miał wszystko w życiu poukładane, bo w takich wątkach, poza ciężkimi chorobami i paraliżem, nie ma za bardzo co wymyślać. Mój bohater jest jaki jest, dużo się w jego życiu dzieje. Do perypetii z kobietami dochodzą relacje z dorastającą córką, która ma swoje problemy. Być może coś jeszcze wydarzy się z synem. Jest kolorowo.
Czy studenci, których uczy pan we wrocławskiej PWST, pytają pana o pracę na planie "Barw szczęścia"?
- Wiem, że niektórzy zerkają na "Barwy szczęścia", wiedzą, że ich profesor gra w tym, czy tamtym serialu, ale wielkiej wagi do tego nie przywiązują. Nie wypytują mnie o szczegóły. Bardziej przeżywają to niektórzy rodzice, którzy cieszą się, że ich dzieci uczy aktor występujący w telewizji.
Jakim jest pan wykładowcą?
- Z tego, co mówią i przekazują sobie z pokolenia na pokolenie studenci, wynika że jestem konkretnym profesorem, który dużo wymaga. Zawsze powtarzam, że zawieszam moim podopiecznym wysoko poprzeczkę. Oczywiście nie tak, żeby nie mogli jej przeskoczyć. Jestem wymagający, lecz nie oczekuję od studentów więcej, niż mogliby z siebie dać. Dlaczego równać w dół, a nie w górę?
To musi być bardzo interesująca praca - tyle osobowości, charakterów!
- Praca w szkole jest bardzo ciekawa, co roku przychodzą inni ludzie, którzy inaczej patrzą na aktorstwo. Uczę tylko studentów drugiego roku, po dwóch semestrach spotykam się z nową grupą. Ci młodzi ludzie są chłonni wiedzy, czekają na ocenę i uwagi, a ja dostaję od nich bardzo dobrą energię. Czasem zdarzają się obiboki, nie wszyscy pracują tak, jakby mogli, ale to też moje zadanie, żeby im uświadomić, że zdanie do szkoły teatralnej nie jest równoznaczne z jej ukończeniem. A doświadczenie w tej materii posiadam, miałem okazję uczyć wielu studentów. Z niektórymi utrzymuję kontakty, z innymi pracuję, ale są też tacy, którzy naszej współpracy nie wspominają dobrze. To naturalne. Wykładowca, pedagog nie może być bratem łatą, bo to się często źle kończy. Studenci potrafią wejść na głowę. Nie musimy się lubić, powinniśmy się szanować.
Na przestrzeni lat może pan obserwować, jak zmieniają się kandydaci na aktorów. Jacy byli kiedyś, a jacy są dzisiaj studenci?
- Zmienia się świat, a wraz z nim zmieniają się młodzi ludzie. Dzisiaj młodzież znacznie mniej czyta niż kiedyś, posługuje się internetem, brykami literackimi. To znak czasów. To inteligentni ludzie, ale inni. U nich wszystko szybko się dzieje, bodźcie techniczne czy audiowizualne odgrywają ważną rolę. Są inni emocjonalnie, mają inną wrażliwość.
Być może niedługo będzie pan uczył swojego syna Stanisława, który świetnie radzi sobie jako aktor.
- Muszę się pochwalić, że mój syn właśnie pracuje na planie filmu "Królewicz Olch" w reżyserii Kuby Czekaja. To będzie jego debiut fabularny, gra główną rolę. Wcześniej otarł się o parę seriali, wystąpił w "Bez tajemnic", "Na dobre i na złe", "Głębokiej wodzie". Cieszę się tym bardziej, że to wszystko stało się bez mojej protekcji. Syn został kiedyś zaproszony na casting, tak to się zaczęło. Tylko sobie zawdzięcza, że te wszystkie rzeczy się zdarzają. W wakacje będzie pracował na planie szwedzkiego filmu. Na razie ma do aktorstwa bardzo luźny stosunek. Co z tego wyniknie, zobaczymy.
Chciałby pan kiedyś spotkać się z synem w pracy - na scenie, czy planie filmowym?
- Tak, oczywiście. To byłoby wyjątkowe doznanie, może kiedyś spotkamy się w pracy. Mój syn wyprzedził mnie o lata świetlne, zaczął grać w wieku jedenastu lat, czyli dużo wcześniej niż ja. Idzie drogą, którą sam sobie wytycza, a ja mam przyjemność go obserwować.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski