Michał Pałubski: "Chciałem się pobawić, a wyszło tak, że z komedią związany jestem do dzisiaj" [wywiad]
Jest kabareciarzem, stand-uperem i koneserem komedii. Michał Pałubski dał się poznać jako członek Formacji Chatelet – jednej z najpopularniejszych grup kabaretowych w Polsce. W prywatnym życiu przeszedł wiele. Choroba nowotworowa sprawiła, że zmienił swoje podejście do życia i dziś ma siłę, by robić rzeczy, których wcześniej by się nie podjął. Przyszła pora, żebyśmy zobaczyli go z zupełnie innej strony. Od 4 marca na antenie Telewizyjnej Czwórki można oglądać nowy program rozrywkowy "Mistrz dowcipu", w którym występuje jako juror. W rozmowie z Interią Pałubski zdradził, jak czuje się w tej roli, jak zaczęła się jego przygoda z komedią i w jaki sposób zmienia życie swoich fanów.
Patryk Wołosz, Interia: "Mistrz dowcipu" to format, jakiego jeszcze w polskiej telewizji nie było. Na co mogą liczyć widzowie?
Michał Pałubski: - Przede wszystkim mogą być pewni, że zobaczą normalnych ludzi. Ludzi z ich bajki. Uczestnikami są osoby, które nie są zawodowcami, które czasami łapie trema i które kochają opowiadać dowcipy. To jest bardzo ważne, bo my szukamy najlepszego opowiadacza dowcipów, a nie najlepszego dowcipu w tym kraju. Uczestnicy mogą opowiadać żarty, które są wszystkim dobrze znane, ale sposób ich podania bywa bardzo zaskakujący.
W jaki sposób oceniasz, że dowcip został dobrze opowiedziany?
- W programie bardzo fajne jest to, że jury składa się z osób, które nie są zawodowcami. Oceniający są osobami z publiczności i często kieruję się ich zdaniem. Jako osoba, która zna się na komedii, zwykle zwracam uwagę na technikę podania żartu, ale ci ludzie, którzy siadają obok mnie, czasami pokazują mi, że nie powinienem tak robić. Dla nich liczy się wiele innych rzeczy.
Czy to zmieniło twoje podejście do komedii?
- Nie. Uczestnicy programu przypomnieli mi po prostu, że komik powinien zadbać o to, żeby widz go lubił. Widz musi czuć, że osoba na scenie jest jego przyjacielem, że się z niego nie naśmiewa i ma takie same słabości, jak on.
Dobrze się czujesz w roli jurora?
- Chyba nie, bo nie mam syndromu mentora. Zrobiłem w życiu dużo - grałem w teatrze, występowałem w kabarecie, teraz jestem stand-uperem - a mimo to nie sądzę, że mógłbym kogoś oceniać albo pouczać.
Czym różni się kabaret od stand-upu z perspektywy osoby, która zajmuje się komedią zawodowo?
- Wszystkim. (śmiech) W kabarecie jest kilka osób. Kiedy ty w danym momencie nie masz energii, twoi partnerzy przejmują pałeczkę. A w stand-upie jesteś sam i nie masz postaci, za którą możesz się ukryć.
Czyli musisz być sobą.
- Tak. A będąc sobą, boisz się, że nie zostaniesz zaakceptowany.
Mimo wszystko wydaje mi się, że pokazanie się na scenie w przerysowanej roli, która ma wywołać rozbawienie, może wywoływać spory stres. Nie miałeś tremy przed debiutem? Musiałeś się jakoś do niego przygotowywać?
- Zaraz po liceum zacząłem pracować w teatrze. Dzięki temu nauczyłem się wchodzić w role. Trudność polegała na tym, że w teatrze na przedstawienie postaci masz dwie godziny, a w kabarecie - dziesięć albo dwanaście minut. Ale nigdy nie bałem się grać. Stresowały mnie - i nadal stresują - inne rzeczy. Jak to, że moje poczucie humoru tego dnia może nie trafić do publiczności. Ten stres jest mi potrzebny, bo daje mi adrenalinę, bez której ten zawód byłby dla mnie bez sensu.
Dla laika teatr i kabaret to dwa różne światy. Skąd pomysł, żeby zawodowo związać się z komedią? Nie odnajdowałeś się w poważnych rolach?
- W poważnych rolach czułem się całkiem nieźle, ale po kilku latach pracy w teatrze doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, żebym sam zaczął siebie reżyserować. W tamtym czasie kabaret był formą, która nie była jeszcze tak bardzo popularna, ale była dobrą zabawą i wiązała się z poznawaniem wielu wartościowych ludzi. Jeździłem od festiwalu do festiwalu i nie myślałem, że zwiążę z tym swoją przyszłość. Chciałem się po prostu pobawić, a wyszło tak, że z komedią związany jestem do dzisiaj. Pamiętam, że Marek Perepeczko, który dla mnie był kimś w rodzaju mentora, powiedział mi, że popełniałem ogromny błąd, bo w kabarecie ludzie muszą cię lubić. Musisz wzbudzić sympatię, żeby widzowie mogli się z ciebie śmiać. W teatrze jest odwrotnie - jak grasz jakiegoś zbira, to nawet lepiej, żeby cię nie lubili. Jak usłyszałem te słowa, to jeszcze bardziej chciałem spróbować.
Było coś, czego się wtedy bałeś?
- Na początku bałem się być sam na scenie, ale później wskutek choroby, która mnie dotknęła, zdołałem się przełamać. Dlatego zająłem się później stand-upem. Chciałem zobaczyć, czy dam sobie radę.
Niektórzy aktorzy narzekają, że widzowie mylą ich z postaciami, które grają. Zdarzało ci się to?
- Pewnie! Kiedyś narodowcy użyli mnie jako Buby [jedna z postaci, którą wykreował Pałubski - przyp. red.] jako przykładu osoby, której nie należy tolerować. A przed moim ślubem pojechałem z kumplem do sklepu, żeby kupić alkohol i usłyszałem od sprzedawczyni: "O, panie Buba, ile pan alkoholu kupił". Odpowiedziałem, że za tydzień biorę ślub. Ona spojrzała na mojego kolegę i powiedziała: "Gratuluję! Obu panom!". (śmiech)
Nie przeszkadzało ci to?
- Raczej nie. To był dla mnie olbrzymi komplement. Myślałem sobie, że musiałem bardzo dobrze grać, skoro ktoś uwierzył, że faktycznie jestem wykreowaną postacią.
Stwierdziłeś kiedyś, że wyrosłeś z jakiejś roli albo że nie powtórzyłbyś jakiegoś żartu?
- Tak, zdecydowanie. W moim odczuciu to właśnie jest rozwój. Mogę to nawet odnieść do moim programów, które umieściłem na YouTube. W jednym z nich mówię o moim raku, o śmierci mamy... To był dla mnie bardzo ważny występ. Oczyścił mnie. Ale teraz, jak wspominam go po trzech latach, to stwierdzam, że kiedy go nagrywałem, byłem jeszcze nieopierzony i mało potrafiłem. Pewnych żartów, które się tam pojawiły, pewnie dzisiaj bym nie użył. W drugim programie jest już zupełnie inna energia.
A wahałeś się kiedyś, czy skecz albo żart będą dobrze odebrane?
- Kiedyś bałem się Buby. Bałem się, że urażę osoby homoseksualne, ale później dotarło do mnie, że one nie odbierają tego w taki sposób. Zrozumiałem, że w pewnym sensie nawet im pomagam, bo poprzez śmiech ludzie uczą się akceptować odmienność.
Uważasz się za gwiazdę?
- Absolutnie nie. Lubię, kiedy ludzie proszą mnie o zdjęcie, ale nie dlatego, że czuję się wtedy ważny. Nie chcę być celebrytą, bo celebryci są zmanierowani i to jest bardzo niefajne.
Wspomniałeś wcześniej o swojej chorobie. Jak się o niej dowiedziałeś?
- Zgłosiłem się na badanie tylko po to, żeby sobie sprawdzić krew, bo dużo trenuję i chciałem dowiedzieć się, czy nowa dieta mi nie szkodziła. Kiedy dostałem wyniki, usłyszałem, że mogę mieć raka. Pojechałem do urologa, a on powiedział, że sprawa była bardzo poważna. Najgorsze było to, że wszystko działo się dzień przed wigilią.
Mówienie o takich rzeczach otwarcie wymaga sporej odwagi.
- Prawda jest taka, że odważni są strażacy i żołnierze. Odważni są teraz Ukraińcy. Ja po prostu powiedziałem o czymś, co może przydarzyć się każdemu i powiedziałem to tylko po to, żeby ludzie wiedzieli, że trzeba się badać. Opisywałem moją chorobę w internecie, bo ona mnie bardzo zaskoczyła. Kiedy poinformowałem ludzi o tym, że miałem raka jądra, wiele osób do mnie pisało. Ludzie mówili mi, że dzięki mnie zgłosili się na badanie i zadawali mi mnóstwo pytań. Każda osoba, która dzięki mnie uniknęła ciężkiej choroby, świadczy o tym, że warto było publicznie opowiedzieć o tym, przez co przechodziłem.
Czy to przeżycie zmieniło cię w jakiś sposób?
- Nie ma nic bardziej dystansującego od życia niż świadomość, że wszystko może się nagle skończyć.
Jak to się przejawia?
- Zanim to wszystko się wydarzyło byłem człowiekiem, który nie próbował nowych rzeczy. Po prostu bałem się, że nie będę w nich najlepszy. Teraz już tak nie mam. Między innymi dlatego zdecydowałem się na stand-up. Poza tym zacząłem poznawać nowe kuchnie. Kiedyś nie zjadłbym robaka, a dzisiaj nie mam z tym problemu. (śmiech) Po prostu chcę żyć.
Jakie masz plany na przyszłość?
- Zamierzam jeździć z moim stand-upem po Polsce. Chcę też trochę potrenować brazylijskie jiu-jitsu i pojechać na mistrzostwa Europy albo świata. Poza tym chciałbym wyjechać na kilka dni do Hiszpanii, żeby poczuć słońce. Zamierzam czerpać z życia pełnymi garściami.
Dziękuję za rozmowę.
Urodził się 3 marca 1979 roku. Jest kabareciarzem, aktorem i stand-uperem. Największą popularność przyniosły mu występy z krakowską Formacją Chatelet. Od marca występuje w programie "Mistrz dowcipu", który można oglądać na antenie Telewizyjnej Czwórki.
Zobacz też:
Top 10 Netflixa. Najpopularniejsze filmy i seriale w Polsce
Michał Pałubski: Choroba mogła zniszczyć mu życie! Musiał odejść z kabaretu