Mateusz Kmiecik. Aktor to ktoś, kto musi mieć lekkie odchylenie od normy?
Tuż przed przerwą wakacyjną w "Na dobre i na złe" dołączył do obsady serialu, wzbudzając zainteresowanie. Wywiad z Martyną Janasik dla Interii to idealna okazja na poznanie go bliżej. W oczekiwaniu na nowe odcinki Mateusz Kmiecik opowiada o ojcostwie, aktorskiej wrażliwości i rolach, które odmieniły jego życie.
Z Mateuszem Kmiecikiem rozmawiamy w idealnym momencie - aktor właśnie dołączył do obsady "Na dobre i na złe", a serial zrobił sobie przerwę wakacyjną. To oznacza, że widzowie będą musieli chwilę poczekać na nowe odcinki. Pustkę wypełni im za to wywiad z nową twarzą produkcji. Warto się nad nim pochylić, ponieważ Kmiecik to aktor z wrażliwością wyostrzoną jak obiektyw. Potrafi dostrzec sens nawet w niesłyszalnym dla większości szuraniu butów po podłodze w filmie "Pianista" - o czym też w tym wywiadzie przeczytacie.
W szczerej rozmowie opowiada, jak obserwacja innych pomaga mu w pracy, dlaczego nie gra dla oklasków i co naprawdę wyniósł z roli Czachy w "Prostej sprawie", która przyniosła mu dużą popularność.
Martyna Janasik, Interia: Czy według ciebie aktorem się bywa, czy trzeba się nim urodzić? To jest coś, co przychodzi z czasem, czy może jednak potrzebny jest jakiś wrodzony pierwiastek?
Mateusz Kmiecik: - Wydaje mi się, że jakiś pierwiastek trzeba mieć. I to niekoniecznie taki ekstrawertyczny, bo często się mówi, że aktorzy są tacy "duzi", że ich wszędzie pełno - ale to nie o to chodzi. Aktor musi mieć pewne odchylenie od rzeczywistości, inny sposób patrzenia na świat.
To znaczy?
- Na przykład kiedy jestem z rodziną na wakacjach - wszyscy zwiedzają, idą dalej, a ja potrafię się zawiesić na jednym detalu. Ostatnio byliśmy w Barcelonie, weszliśmy w wąską uliczkę z pięciometrowymi kamienicami, z flagą Katalonii powiewającą nad głowami. Balkony pełne zieleni, piaskowy kolor ścian - to mnie absolutnie zatrzymało. Stałem tam sam, patrzyłem na kolory, na faktury, na światło. To jest właśnie ten pierwiastek – pewna wrażliwość.
Wyczulenie? Inny rodzaj obserwacji?
- Dokładnie. Myślę, że aktorzy mają inne spojrzenie na świat, na ludzi, na sytuacje. Ty pewnie też to zauważasz, rozmawiając z wieloma aktorami - że jesteśmy trochę "odklejeni". I rzeczy, które nas ruszają albo nie ruszają, potrafią być zupełnie inne niż u "zwykłych" ludzi.
Czyli trochę jak z terapeutami. Często mówi się, że dobry terapeuta powinien sam przejść terapię. Czy w takim razie aktor - jako ktoś, kto tak głęboko obserwuje innych – też staje się takim cichym terapeutą, lustrem dla świata?
- Uważam, że powinien nim być. Może nie dosłownie detektywem, ale kimś bardzo uważnym. Kiedyś dużo jeździłem tramwajami, autobusami – i tam można obserwować cały przekrój społeczeństwa. Od polityków, przez biznesmenów, po ludzi z różnymi trudnościami, niepełnosprawnościami. To tam właśnie znajdowałem inspiracje do ról. Bo najlepsze postaci są blisko człowieka, blisko codzienności.
Masz przykład takiej obserwacji, która szczególnie została ci w pamięci?
- Ostatnio myślałem o "Pianiście" i roli Adriena Brody’ego. Najbardziej zapamiętałem nie dramatyczne sceny, ale moment, gdy on w zrujnowanej kamienicy znalazł słoik z piklami. Był tak zmęczony, że ciągnął nogi. Słyszałaś to szuranie butów po podłodze? Dla mnie to był dźwięk zmęczenia. Nie wiem, czy on to zagrał świadomie, ale właśnie taki detal zrobił całą emocję tej sceny.
Piękne. Czyli wszystko rozgrywa się w detalach, które zauważa się właśnie dzięki takiej wrażliwości.
- Dokładnie. Te drobiazgi dostrzegasz na ulicy, w sklepie, w autobusie. Czasem obserwujesz kogoś przypadkiem i myślisz: "O, to by pasowało do roli, którą teraz buduję". Tak miałem przy pracy nad rolą Czachy w "Prostej sprawie". Już miesiąc przed zdjęciami ogoliłem głowę, chodziłem na siłownię i obserwowałem innych łysych facetów - jak się poruszają, jak reagują, jak rozmawiają. Z tego budujesz później mapę postaci.
Czyli podpatrujesz typ człowieka i na tej podstawie tworzysz swój wariant?
- Tak, nie kopiujesz kogoś 1:1, ale budujesz w głowie obraz. Nawet jeśli dostajesz dwie bardzo podobne role - np. "łysy gangster w BMW" - to każda z tych postaci może mieć zupełnie inne wnętrze, inne szczegóły. Jeden lubi ketchup, drugi musztardę - i już się robi różnica, z której można zbudować całą piramidę charakteru.
Skoro masz tak pogłębioną obserwację, to czy wracasz do swoich wcześniejszych ról? I czy nie irytuje cię, jeśli widzisz coś, co dziś zagrałbyś inaczej?
- Już nie. Kiedyś tak było, szczególnie po debiucie - pamiętam swój pierwszy raz na scenie Teatru Narodowego, wszystko było pod lupą. Dziś już to odpuszczam, ponieważ wiem, że wtedy zagrałem tak, jak wtedy potrafiłem. Teraz byłoby inaczej - i dobrze. To znaczy, że się rozwijam.
Powiedziałeś wcześniej, że aktor powinien być terapeutą – dla siebie i dla świata zewnętrznego. Czy to oznacza, że kiedy wybierasz rolę, szukasz w niej czegoś, co może cię "sterapeutyzować"?
- Niektórzy mogą to uznać za wadę czy za pozę, ale dla mnie to nie jest żadna poza. Ja mam bardzo mocny kręgosłup i poukładaną głowę. Uważam, że świat, w którym żyję teraz, to najlepszy czas mojego życia. Mam co jeść – a bywało różnie. Mam za co zatankować samochód, co włożyć do lodówki. Moje dzieci mogą pojechać na wycieczkę bez problemu. Mam rodzinę, która mnie kocha, jestem zdrowy.
Z tym wszystkim w tle - czujesz potrzebę wewnętrznej zmiany przez rolę, czy to nie jest twoja droga?
- Czasem to nie musi być terapeutyczne w znaczeniu "leczące coś trudnego". Czasem rola może pokazać ci coś nowego - na przykład w ojcostwie. Może zainspirować do spojrzenia na swoją rolę jako ojca z innej strony.
Miałeś takie momenty?
- Nie, raczej nie. To jak ja sobie wyobrażam granie ojca, nie pokrywa się z tym, jakim jestem ojcem naprawdę. Chyba że reżyser miałby bardzo podobną wizję ojcostwa jak ja – a to się rzadko zdarza. Żeby była jasność - nie jestem tyranem w domu! (śmiech) Nie każę dzieciom klęczeć na grochu, twarzą do ściany. Mam konkretne podejście. Mam dwóch synów i chcę, żeby wyrośli na odpowiedzialnych mężczyzn - finansowo, emocjonalnie.
Jesteś wymagający?
- Trochę konserwatywny, może tak. Uważam, że trzeba szanować matkę i ojca, pomagać im. Tego chcę nauczyć swoich synów. Aktorstwo mi w tym raczej nie pomoże, ponieważ rzadko pokazuje się takie postaci ojców.
W filmach ojciec bywa przerysowany - albo nadopiekuńczy, albo toksyczny.
- Dokładnie. Albo w jedną, albo w drugą stronę. Zawsze to jakieś ekstremum. Przyznam za to, że aktorstwo bardzo mnie nauczyło rozumieć świat.
W jakim sensie?
- Nic mnie już nie dziwi. Dzięki pracy z ludźmi teatru i filmu, którzy są czasem naprawdę oryginalni, patrzę na świat z większym dystansem. Jak widzę kogoś przebranego za rekina w autobusie, to nie robi to na mnie wrażenia. Myślę sobie: "Spoko, jego sprawa".
Czyli aktorstwo nauczyło cię tolerancji?
- Tak. I spojrzenia na świat z góry - jakby okiem osiemdziesięciolatka, który już wszystko widział i wie, że nie ma co się burzyć.
Skoro wspomniałeś o ojcostwie i męskości - jesteś często obsadzany w rolach, w których ta męskość jest bardzo silna. Czasem zaburzona, ale jednak mocno obecna. Wizualnie też - przystojny, wysportowany, zaplecze sportowe, był pomysł na wojsko. Gdzie w tym wszystkim było miejsce na wrażliwość, która jest przecież nieodłączna w aktorstwie?
- Myślę, że to się wzięło z obserwacji. Może i chciałem iść do wojska, ale jednocześnie zawsze czułem, że "wąchanie kwiatków" też ma swoje miejsce w życiu.
Czyli miałeś to w sobie?
- Tak. Nigdy nie siedziałem na miejscu. Zawsze byłem "gdzieś" - na rowerze, u kolegów, na wsi. Moje pokolenie nie miało telefonów, komputerów, więc spędzałem czas z ludźmi. Obserwowałem, co robią, jakie mają relacje. Jeździłem z nimi po słomę, pomagałem.
Z tego wzięła się ta potrzeba opowiadania?
- Też. Byłem śmieszkiem. Uwielbiałem, kiedy ludzie się śmiali z moich historii. Robiłem głupoty, jak dzieciak, ale jak widziałem, że ktoś się śmieje, to czułem się potrzebny. I to mi zostało - dziś też to kocham.
A oklaski?
- Nie przepadam. Dla mnie mogłoby ich nie być. Nie gram dla oklasków, tylko dla tej reakcji w trakcie. Jak widzę, że ktoś łapie żart, że się śmieje w odpowiednim momencie - to jest mój sukces.
Czyli komedia bardziej niż dramat?
- Może nie tyle komedia, co inteligentne poczucie humoru. Nie musi być gag, wystarczy sposób poprowadzenia sceny, który trafia w punkt. Wtedy czuję, że to działa.
Trochę z automatu przeszedłeś do pytania, które i tak chciałam ci zadać. Czacha, i Hyrny to role, które widzowie pokochali, i które, mam wrażenie, mocno zaznaczyły się w twoim życiorysie. To chyba twój przełom, prawda?
- Tak, można tak powiedzieć.
No właśnie - jak te role zmieniły twoje życie? Mam wrażenie, że "Czacha" sprawił, że musiałeś grać trochę... prościej?
- Musiałem grać trochę większego idiotę, żeby ludzie łapali żarty na mnie.
Co jeszcze się zmieniło? Mnie zawsze fascynuje ten moment, kiedy jakaś rola daje popularność i zmienia życie. "Prosta sprawa" chyba zdecydowanie to zrobiła - ludzie zaczęli cię rozpoznawać, prawda?
- Totalnie. "Prosta sprawa" wywróciła moje życie do góry nogami. Dostałem propozycję od Cypriana, żeby przypakować do tej roli, więc powiedziałem: "No dobra, robimy to". Skontaktowałem się z Łukaszem Matusiakiem, który zawodowo przygotowuje kulturystów. Chodziło o to, żeby Czacha wyglądał jak trzeba. Trenowałem dziesięć miesięcy - dieta, suplementy, siłownia. Po zakończeniu zdjęć, czyli od października 2023 roku, nie opuściłem ani jednego tygodnia bez trzech treningów.
Czyli trwa to do dziś?
- Tak! I co więcej - moja partnerka od roku też trenuje u Łukasza. Można więc powiedzieć, że ta rola zmieniła życie całej naszej rodziny. Teraz trzy razy w tygodniu wstaję o szóstej, żeby zawieźć chłopaków do szkoły. Marta już wtedy trenuje.
Czyli "Prosta sprawa" to nie tylko serial - to styl życia (śmiech).
- Zdecydowanie. Wywróciła wszystko - moje życie, życie mojej partnerki i całej naszej rodziny.
Jeśli powstałby drugi sezon – byłbyś chętny?
- Jak najbardziej!
Masz pomysł, co mogłoby się wydarzyć z Czachą?
- Nie mam żadnych oczekiwań. Mam go tak dobrze poukładanego w głowie, że mogę zagrać nawet to, że uczy się latać awionetką. Serio. Ufam Cyprianowi - co on nie napisze, to ja zagram. Z ogromną chęcią wróciłbym do tego świata.
Tylko już bez Piotra Adamczyka…
- No właśnie. I to jest szkoda. Piotrek jest jednym z najważniejszych aktorów w moim życiu. Każdy ma takich ludzi - aktorów, profesorów, reżyserów - którzy coś dla niego znaczą. Piotrek jest jednym z moich.
Dlaczego akurat on?
- On mnie zdumiewa. Przy całej ilości rzeczy, które zrobił - tu, za granicą - pozostaje totalnie normalnym gościem. Jakby teraz tu wszedł i usiadł z nami na kawę, to pogadalibyśmy z półtorej godziny i nikt by nie pomyślał, że to ten Piotr Adamczyk. Ma niesamowitą kulturę osobistą, nie udawaną - on po prostu taki jest. Regularnie się z nim spotykam poza planem, w różnych sytuacjach. Na przykład na urodzinach Mateusza Damięckiego - przyszedł z Karoliną, swoją partnerką - totalnie normalny, ciepły, fajny człowiek. Moja Marta poznała go wtedy pierwszy raz i jak wracaliśmy, powiedziała: "Jaki ten Piotrek jest fajny".
Nie boisz się o to, co tutaj mi mówisz? Mogę to opublikować (śmiech)?
- Jasne! To są moje słowa i nie wstydzę się ich. Nie boję się też ich wypowiedzieć. To, co mnie w Piotrku przekonuje, to ta jego naturalność. Nie gra normalnego - on jest normalny. Nie boję się mu powiedzieć czegokolwiek. Nawet jakbyśmy razem wypili coś, wiem, że mnie nie sprzeda jako "Kmiecik - ten zły", rozumiesz? On po prostu nie ma w sobie tej palemki odbitej. To jest ogromna wartość. Chciałbym się tego od niego uczyć - żeby być po prostu normalnym, spoko gościem.
Czyli jest wzorem na dalsze lata kariery?
- Tak. Ja nie podejrzewam siebie o to, że kiedyś odbije mi, ale jak widzę niektórych, to ta droga bywa bardzo krótka. Blichtr, pieniądze - to przychodzi nagle i łatwo się pogubić.
Dlatego chcesz trzymać się takich ludzi jak Piotr Adamczyk czy Mateusz Damięcki?
- Tak. Dla nich nadal najważniejsza jest rodzina, skoszony trawnik. Częściej rozmawiają o jabłonce niż o tym, kto ich zatrudnił. To mnie kręci - nie "z kim teraz gram", tylko "czy zakwitła twoja jabłonka?".
To prawda. W relacjach prywatnych te wszystkie filmowe rzeczy nagle przestają mieć znaczenie.
- Dokładnie. Poza tym, jesteśmy takim maleńkim punktem na mapie świata filmowego. Jeśli komuś w Polsce odbija, ponieważ zagrał w czymś popularnym, to mówię: "Zawróć". To nie ta droga. Tym bardziej że to środowisko jest hermetyczne. Wszyscy wszystko wiedzą. Nawet w dziennikarstwie. Wszystko to samo od kilku lat.
No dobrze. Wiemy już, jakimi ludźmi chcesz się otaczać. Czy jest coś, co bardzo chciałbyś osiągnąć w aktorstwie?
- Jest jedna rzecz. Przez długi czas mówiłem to tylko sobie, ale teraz chyba mogę zacząć mówić o tym głośno: chciałbym dostać Oscara.
Serio? Myślałam, że nie ciągnie cię za granicę.
- Żartuję trochę. W ogóle mnie nie ciągnie. Nie mam ciśnienia na zagranicę. Uważam, że tu, w Polsce, mamy ogromne możliwości, których często nie doceniamy. Chociażby ostatnie rzeczy, które robi Holoubek - to jest dowód na to, że możemy robić wielkie i wartościowe rzeczy.
Czyli marzysz o tym, żeby zostać… kim?
- Chciałbym grać u największych reżyserek i reżyserów w tym kraju. Chciałbym stać się jednym z najbardziej jakościowych aktorów. Jak ktoś powie "Więckiewicz" albo „Kulesza”, to czujesz respekt. Widzisz od razu 18 ich ról i masz poczucie klasy. Ja też chciałbym być takim nazwiskiem. Nie żeby ktoś mówił do mnie "pan", tylko żeby po prostu czuł wartość tego, co robię.
Zawsze kończę swoje wywiady tym samym pytaniem: gdyby powstał o Tobie film, kto by Cię zagrał?
- Tomasz Włosok.
Naprawdę? Totalnie to widzę!
- Totalnie! Obserwuję karierę Tomka Włosoka. Podziwiam go od filmu "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa". Uważam, że to jeden z najlepszych współczesnych filmów gangsterskich. Z humorem, z pazurem. Zobaczyłem tam Tomka i pomyślałem: „Nie no, ma chłopak talent”. Duży rozrzut emocjonalny, ogromne możliwości. Od tamtej pory bardzo uważnie go śledzę. Jak tylko widzę, że coś z nim wychodzi - czy to w kinie, czy w streamingu - to nie oglądam "filmu z Włosokiem", tylko dla Włosoka. On mnie naprawdę ciekawi jako aktor.
Czyli Tomek Włosok.
- Tak. Bardzo mu gratuluję tego, co robi.
Był jeszcze ktoś, kto przyszedł Ci do głowy?
- No jasne. Można wymienić Bartka Bielenię, Macieja Musiałowskiego czy Juliana Świerzewskiego. Natomiast Tomek ma coś jeszcze. Taki bonus. Coś z życia, które gdzieś tam zawsze przemyca w swoich rolach. Przez to jest bliższy ludziom. Uważam, że jest jednym z najbardziej utalentowanych i rzemieślniczych aktorów w kraju.
To teraz, jak się spotkam z Tomkiem, pokażę mu ten fragment wywiadu! Tymczasem dziękuję ci za rozmowę. To było inspirujące spotkanie.
- Zrób to! Ja również dziękuję.
ZOBACZ TEŻ:
Od lat podziwia go cała Polska. Mało kto wie, że jego żona też jest gwiazdą