Od tych seriali nie sposób się oderwać! To najciekawsze produkcje ostatnich miesięcy

Od nowej "Gry o tron", ale tym razem rozgrywającej się w 1600 roku w Japonii do finału jednego z najlepszych polskich seriali ostatnich lat. Oprócz tego absolutny eksperyment, w którym z pewnością nie polubicie bohaterów; najnowsza odsłona legendarnej serii HBO oraz ostatnia przygoda Larry'ego Davida.

Patrycja Otfinowska: "Szogun"

Patrycja Otfinowska: "Szogun" zabiera widzów do Japonii z 1600 roku, stojącej wtedy u progu wojny domowej. Głównym bohaterem jest Lord Yoshii Toranaga (Hiroyuki Sanada), który musi walczyć o życie. Tymczasem u wybrzeży pewnej rybackiej wioski zostaje znaleziony tajemniczy statek, którego nawigatorem jest John Blackthorne (Cosmo Jarvis)). Jest anglikiem i posiada wiedzę, która może przydać się Toranadze w przechyleniu szali zwycięstwa na swoją stronę. Czy uda się zwalczyć różnice kulturowe i mur, który stoi przed potencjalnymi sojusznikami? 

Reklama

Po raz pierwszy mieliśmy poznać historię Johna Blackthorne’a w powieści Jamesa Clavella, która później została zekranizowana w 1980 roku w formie serialu. W Polsce produkcja okazała się wielkim hitem, a grający główną rolę Richard Chamberlain stał się idolem widzów. Najnowsza produkcja zachywca dbałością o szczegóły i ciekawymi bohaterami. 

Jakub Izdebski: "Pohamuj entuzjazm"

Jakub Izdebski: Dwunasty sezon emitowanego od 2000 roku serialu komediowego "Pohamuj entuzjazm" będzie jednocześnie finałowym. Jak Larry David rozstanie się z fanami? Do końca zostały jeszcze dwa odcinki, ale już teraz można powiedzieć, fikcyjna wersja upierdliwego scenarzysty zostanie godnie pożegnana. 

"Pohamuj entuzjazm" to kwintesencja cringe comedy. Drobne niezręczności szybko zmieniają się w długoletnie konflikty, nieporozumienia prowadzą do kłótni, a bezinteresowny gest pomocy może zaprowadzić na salę sądową. Ogląda się to z jednej strony z rosnącym zażenowaniem, z drugiej jednak z rozbawieniem i podziwem, że te małe niezręczności zostają ze sobą pomysłowo powiązane i wszystkie w końcu wybuchają Larry'emu w twarz.

Kto zna dotychczasową twórczość pomysłodawcy "Kronik Seinfelda", zapewne domyśla się, gdzie jego bohater znajdzie się w finale. Powiedzmy sobie jednak szczerze — tak jak bohaterowie serialu, który zapewnił mu sławę i bogactwo, trochę zasłużył.

Justyna Miś: "The Curse"

Justyna Miś: "The Curse" to serial, którego fabuły nie da się jednoznacznie opisać. Głównym motywem jest tytułowa klątwa, w którą wierzy cała trójka naszych głównych bohaterów. Jednak prawdziwą istotą produkcji stworzonej przez Fieldera i Safdiego jest krytyka uprzywilejowanych młodych Amerykanów. Whitney (Emma Stone) i Asher (Nathan Fielder) są świeżo upieczonym małżeństwem. Prowadzą własny program telewizyjny, w którym odnawiają zniszczone domy i zmieniają życia ludzi "w potrzebie". Właśnie podpisali kontrakt na stworzenie nowego show. Producentem programu jest tajemniczy Dougie (Benny Safdie). Poznajemy go jako bezwzględnego, wręcz socjopatycznego twórcę, który zrobi wszystko, by w kadrze uchwycić nawet najmniejszą sensację.

Wraz z kolejnymi odcinkami odkrywamy najmroczniejsze strony bohaterów. Asher to koleś z kompleksami, który mimowolnie pozwala Whitney, by w związku go dominowała. Ich małżeństwo jest pełne fałszu i agresji słownej, które przykryte są telewizyjnym uśmiechem i pozornym dbaniem o uczucia drugiej osoby. To, jak wygląda ich życie, jest uzależnione od perspektywy osób trzecich - widzów. Twórcy stopniowo pozwalają widzom odkrywać mroczne tajemnice bohaterów, lecz zadbali o to, by nie pokazać za wiele i utrzymać w napięciu do samego końca. Sprawnie udaje im się zwodzić publiczność. Bazują na nienawiści do nich i bez litości wytykają widzom hipokryzję.

Punktują negatywne cechy uprzywilejowanych ludzi. Obrazują współczesny kompleks białego zbawcy. Przedstawiają naszych (znienawidzonych) bohaterów w zniekształconym kadrze, zza szyby lub w odbiciu lustrzanym. Momentami ma się wrażenie, że z ekranu krzyczą: "Widzicie? Nienawidzicie ich, a zachowujecie się tak samo!".

Fielder i Safdie zrobili wszystko, by widzowie, oglądając ich serial czuli się maksymalnie niekomfortowo. A właściwie nie pokazują żadnych szokujących scen! Sprawili, że znienawidziliśmy głównych bohaterów, przez których uczucie żenady nie opuszcza nas nawet na minutę. W serialu nie brakuje absurdów - zapewniam was, że takiego finału, jaki oglądamy w "The Curse" z pewnością się nie spodziewacie.

Aleksandra Kalita: "Detektyw: Kraina nocy

Aleksandra Kalita: Dziesięć lat po ekranowym debiucie "Detektywa", na HBO trafia czwarty sezon serialu. Za nową odsłonę odpowiada meksykańska producentka, scenarzystka i reżyserka filmowa - Issa López. Co ważne, seria nie tyle została oddana w jej ręce, co powstała niezależnie od dzieła Pizzolatto. López w rozmowie z Entertainment Weekly przyznała, że przyszła do HBO z pomysłem na "historię o morderstwie pośród lodu". 

Oglądając "Detektyw: W krainie nocy" czuć, że początkowo miał być to niezależny serial. Nie brakuje jednak charakterystycznych cech oryginału. Na szczęście nie są one bezmyślnie przekopiowane i naturalnie wpisują się w narracje serialu. Mamy tu więc powracające motywy nadprzyrodzone oraz dwójkę skonfliktowanych policjantów (tym razem kobiety przejmują śledztwo), którzy muszą nie tylko zakończyć śledztwo, ale również rozliczyć się z własną przeszłością. 

I chociaż z gorącej i parnej Luizjany przenosimy się do Ennis na Alasce, mroźnego, ciemnego i przygnębiającego miejsca, to emocje rozgrzewają podobnie jak w pierwszym sezonie. Podobny jest również sposób budowania nastroju, gęstniejąca atmosfera oraz mocne postacie pierwszoplanowe - Liz Danvers (Jodie Foster) oraz Evangeline Navarro (Kali Reis). Serialowe funkcjonariuszki z odcinka na odcinek zbliżają się do prawdy, a jednocześnie narasta poczucie niepewności oraz niepokoju, którą odczuwa się również siedząc przed ekranem.  

Technicznie serial jest dopracowany pod każdym względem. W pamięć zapadają zwłaszcza zdjęcia oraz muzyka, które dodatkowo budują nastrój narastającego niepokoju. Dziełu López czasami bliżej do horroru psychologicznego niż typowego kryminału. Mimo to "Detektyw: Kraina nocy" jest nie tylko godnym następcą oryginału, ale przede wszystkim produkcją, która stoi mocno na własnych nogach.

Katarzyna Ulman: "Rojst: Millenium"

Katarzyna Ulman: "Rojst: Millenium" to zakończenie jednego z najlepszych seriali kryminalnych ostatnich lat - emocjonalne, świetnie zagrane, ze świetnymi dialogami i masą czarnego humoru idealnie skomponowanego w określoną scenę. Finałowy sezon trylogii Jana Holoubka ukazuje, jak spójna jest cała historia wszystkich bohaterów, jakich poznaliśmy przez ostatnie trzy sezony. Wraz z Kasprem Bajonem Holoubek domyka wątki najważniejszych postaci (emocjonalny finał podróży Wanycza) i udziela odpowiedzi na dręczące widzów pytania. 

Twórcy rozbudowują świat "Rojsta", rozrysowują i rozszerzają historie bohaterów, budują jeszcze bardziej skomplikowane oraz intrygujące relacje między nimi oraz zapełniają luki w określonych wątkach. Zostaje zachowana gęsta, mroczna atmosfera pierwszych sezonów, a całość opowieści ma trochę słodko-gorzki wydźwięk.

Bez dwóch zdań będzie mi brakowało tych postaci i nie obraziłabym się, gdyby po jakimś czasie narodził się pomysł na spin-off. A jakby jeszcze kręcił się on wokół jakiejś sprawy, w której znowu siły musieliby połączyć Jass (Magdalena Różczka) i Mika (Łukasz Simlat), to byłoby fantastycznie. Pomarzyć zawsze można.

Zobacz też: Polskie seriale kostiumowe. Sześć pozycji, które musisz znać

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Rojst Millenium | The Curse | Szogun
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy