Miesiące pełne hitów. Najciekawsze seriale pierwszego półrocza 2024

Zaczął się lipiec, a to oznacza, że za nami już sześć miesięcy serialowych hitów. W telewizji jak i na streamingach zadebiutowało kilka świetnych tytułów - i tych bardziej dramatycznych, bardziej komediowych, i tych o dalekich krainach czy alternatywnych rzeczywistościach. Członkowie naszej redakcji wybrali najciekawsze seriale ostatnich miesięcy.

Justyna Miś, "Reniferek"

Justyna Miś: "Reniferek" to jeden z tych tytułów, który nie potrzebował wartej miliony promocji marketingowej, by zdobyć popularność na całym świecie. Miniserial przyciągnął widzów autentycznością, zatrzymał skrajnymi emocjami i zostawił z przeszywającym niepokojem. Historia głównego bohatera, Donny'ego, została przedstawiona na podstawie prawdziwych przeżyć twórcy produkcji, Richarda Gadda. Pikanterii (i jeszcze większej sławy) dodała otoczka wokół premiery - głos zabrała kobieta, która była inspiracją do stworzenia postaci Marthy, wypierając się wszystkich sytuacji, ukazanych na ekranie. Jak było naprawdę? Każdy widz może mieć swoją teorię, dlatego od tygodni w internecie toczą się zażarte dyskusje na ten temat.

Reklama

Miniserial Netfliksa to nie tylko kontrowersje. To przede wszystkim psychologiczna analiza sylwetki głównego bohatera. Historia, która opowiadana jest z różnych perspektyw. Chociaż może wydawać się, że Donny jest w tej sytuacji ofiarą, to jednocześnie jest to bohater, który popełniał błędy i dopuszczał się niemoralnych czynów. Dodatkowy niepokój budzi świadomość, że wydarzenia te miały miejsce w rzeczywistości i brała w nich udział osoba, która wcieliła się w głównego bohatera.

Współcześnie mamy przesyt historii true crime, lecz "Reniferkowi" udało się wyróżnić z tłumu i pozostać z widzem na długo po seansie.

Paulina Gandor, "Shogun"

Paulina Gandor: "Shōgun" debiutujący w tym roku na platformie Disney+ to widowisko zapierające dech w piersiach, które nie powinno nikogo pozostawić obojętnym. Cechuje je doskonałość pod względem wizualnym, ale także dopracowanie w kwestii historycznych detali. Fabuła opiera się na wydanej w 1975 roku powieści Jamesa Clavella o tym samym tytule. Pięć lat po premierze powstał pierwszy miniserial (później przerobiony na dwugodzinny film), który adaptował tę historię. W pierwszej odsłonie tytułowym "szogunem" był Toshirō Mifune - gwiazda filmów Akiry Kurosawy i jeden z najpopularniejszych japońskich aktorów. 

Akcja nowej wersji, której pierwsze epizody wyemitowano w lutym, przenosi widzów do feudalnej Japonii z 1600 roku, stojącej u progu wojny domowej. Głównym bohaterem jest Lord Yoshii Toranaga (Hiroyuki Sanada), który musi stawić czoła jednoczącym się przeciwko niemu wrogom z Rady Regentów. Choć początkowo debatowano, czy historia dorówna popularnością oryginałowi, teraz z całą mocą i przekonaniem, można przyznać, że zdecydowanie to się twórcom udało.

Poza wciągającą fabułą, serial cechuje niezwykle staranne podejście do szczegółów, takich jak scenografia czy charakteryzacja. Wszystkie stroje bohaterów zostały wykonane ręcznie, z wielką dbałością w doborze materiałów, ich faktur, krojów i kolorów. Jeżeli szukacie w ekranowych historiach epickich i choreograficznie dopracowanych walk - również to w "Shōgunie" odnajdziecie. Nad scenami pojedynków czuwali najwięksi znawcy japońskiej historii, którzy koordynowali prace na planie i pomagali w realistycznym odzwierciedleniu epoki. 

Martyna Janasik, "Jeden dzień"

"Jeden dzień" zabiera widzów w 14-odcinkową podróż po 20 latach przyjaźni Dexa i Em. Nieznajomi poznają się w noc rozdania dyplomów 15 lipca 1988 roku, nie mając pojęcia, że to jedno spotkanie wpłynie na całe ich życie. Przez kolejne dwie dekady spotykają się w rocznicę poznania, by dzielić się sukcesami i bolączkami życia, prawie nigdy nie mając przestrzeni na to, by zauważyć, co tak naprawdę ich łączy. Błądzą po labiryncie życia zwanym "dorosłość", nie raz zaliczając twarde lądowanie przez oczekiwania, a gdy w końcu nastaje spokój, życie przypomina im o sobie w najbardziej okrutny sposób.

Netflixowy "Jeden dzień" musiał sprostać ogromnym oczekiwaniom. Literacki pierwowzór Davida Nichollsa uznano za powieść roku, a filmowa adaptacja z Anne Hathaway i Jimem Strugessem cieszy się statusem kultowej. Serialowej wersji historii nie tylko udało się im dorównać, ale zrobić coś jeszcze. Odświeżyć, poprzez dodanie wątków z powieści, których w filmie nie zmieszczono. Jeśli jednak myślicie, że to typowa miłosna przypowieść z wyciskającym wszelkie łzy zakończeniem, jesteście w błędzie. "Jeden dzień" Netflixa, to pogłębione studium przyjaźni, żałoby i często niespełnionych oczekiwań oraz ludzi, którzy dodają jakości naszemu życiu, często niepostrzeżenie.

To jedna z niewielu produkcji, którą oglądałam z zapartym tchem, nawet gdy denerwowałam się, że podstępem zmuszała mnie do refleksji nad sobą. “Jeden dzień" wywoła u ciebie śmiech, radość, rozpacz i płacz. Po tym seansie już nic nie będzie takie samo.

Katarzyna Ulman, "Mroczna materia"

Katarzyna Ulman: Serial "Mroczna materia" z Joelem Edgertonem (Jason Dessen) i Jennifer Connelly (Daniela Dessen) jest adaptacją powieści Blake’a Croucha o losach wykładowcy fizyki, który trafia do alternatywnej rzeczywistości. Jason Dessen wiedzie w niej zupełnie inne życie niż dotychczas. Jego żona go nie zna, jego syn się nie urodził, a on sam nie jest tylko zwykłym fizykiem, ale człowiekiem, który może poszczycić się ogromnymi, wręcz niemożliwymi osiągnięciami. Jason dokonał bowiem niemożliwego i zmienił bieg swojego życia, podejmując inną decyzję od tej sprzed lat.

Zabawa z ideą multiwersum, alternatywnych światów, które powstają ponieważ w pewnym momencie życia zdecydowaliśmy się na pójście taką, a nie inną drogą, od zawsze mnie fascynowały. A co by było, gdyby i dalej w ten deseń. Blake Crouch w "Mrocznej materii" umiejętnie bawi się tym motywem, jednak nie skupia się tylko na otoczce. Co prawda wraz z głównym bohaterem odwiedzamy różne rzeczywistości (jedne światy to ruiny, inne - piękne wizje przyszłości, a niektóre pełne niebezpieczeństw), jednak centralnym punktem zawsze pozostaje emocjonalna podróż Jasona oraz to, że życie, które wydaje nam się lepsze jest ułudą, a ideał nie istnieje.

Choć początkowo serial miał liczyć osiem odcinków, to zdecydowano się zwiększyć sezon o dodatkowy epizod, w którym możemy  więcej czasu spędzić z Jasonem i Amandą (Alice Braga). Relacje pomiędzy bohaterami, skomplikowane, różne oraz barwne są jednym z najmocniejszych punktów serialu. Aktorsko prym wiedzie Edgrton, w wykonaniu którego każda wersja Jasona (każdy jego odprysk w innej rzeczywistości) jest inna, angażująca i budząca konkretne emocje. W ostatnich odcinkach uwagę zwraca z kolei Jennifer Connelly - szczególnie w chwilach, kiedy jej bohaterka zaczyna podejrzewać, że Jason nie przypomina jej męża oraz wtedy, kiedy zdaje sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji, jakie przyniosły czyny Jasona. Tym bardziej cieszy, iż to właśnie ona pod koniec dokonuje wyboru.

Patrycja Otfinowska, "Dr Who"

Patrycja Otfinowska: Nowy sezon Dr. Who napawał wieloletnich fanów sporym niepokojem, a samej produkcji brakowało większego rozgłosu. Jednak żadna z obaw rozsiewanych w mediach nie wpłynęła bezpośrednio na odbiór najnowszych odcinków, które są absolutnie świetne. Ncuti Gatwa jest bardzo dobrym aktorem, który może odnaleźć się w przeróżnych rolach, a chemia pomiędzy nim a jego serialową partnerką jest wprost elektryzująca. 

W najnowszej produkcji Disneya Gatwa sprawdza się świetnie, a w duecie z Millie Gibson tworzą wspaniałą mieszankę pełną młodości, energii i humoru, jednak w historiach nie brak smutku i poważniejszych emocji. Każdy odcinek przedstawia inną historię, która pokazuje widzom nowe, ciekawe światy, pełne fascynujących stworzeń. Kolejne opowieści prezentują nam cały wachlarz zdarzeń, które przedstawiają nam potencjał tego wspaniałego świata.

Nowy Doktor jest bardzo przystępny dla osób, które nigdy wcześniej nie zetknęły się z tym serialem i być może zachęci nowych widzów, by sięgnąć po tę ponad 60-letnią historię pełną magii i niesamowitych zdarzeń. Na Disney+ obecnie dostępne jest 8 odcinków z pierwszego sezonu nowej serii. 

Jakub Izdebski, "X-Men '97"

Jakub Izdebski: Chociaż od zawsze byłem fanem mutantów Marvela, nigdy nie przepadałem za animacją z lat 90. Dlatego też z niespecjalnym entuzjazmem przyjąłem wiadomość o realizacji jej kontynuacji. A tu proszę, niespodzianka. Otrzymałem najlepszą adaptację komiksu superbohaterskiego od czasu genialnego filmu "Spider-Man: Poprzez multiwersum"

Imponuje mi, z jaką swobodą autorzy żonglują kilkunastoma historiami z kart komiksu, a jednocześnie dają każdej postaci ze sporej obsady swoje pięć minut. Zamiast iść na łatwiznę i skupić się na Wolverine'ie, bezsprzecznie najpopularniejszym z X-Men, pierwszy plan przypada herosom dotychczas niemal ignorowanymi w adaptacjach, przede wszystkim Cyclopsowi i Storm. Dostajemy także najlepszego Magneto w historii, którego droga chwyta za serce. Jego przemowa z finału drugiego odcinka to jedna z najlepszych scen w historii filmów i seriali superbohaterskich w ogóle. 

Oprócz świetnego prowadzenia postaci "X-Men '97" oferuje narracyjny rollercoaster, w którym zwroty akcji rodem z "Gry o tron" odpalają się co dwa odcinki. Animacje wyciąga to, co najlepsze z komiksu - problemy większe niż życie, superbohaterską otoczkę oraz telenowelową obyczajówkę. Na pierwszy sezon nie czekałem w ogóle. Drugiego wyczekuję niczym gwiazdki.

Zobacz też: Wielki hit powraca z nowymi odcinkami. Nie zabraknie polskiego akcentu

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Szogun | Reniferek | Doktor Who | X-Men '97
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy