Małgorzata Opczowska-Łęska: Robię to, co kocham

Kiedy siedemnaście lat temu przekraczała progi krakowskiego oddziału telewizyjnego, nie przypuszczała, że studencka przygoda stanie się jej życiową drogą. Z Małgorzatą Opczowską-Łęską rozmawiamy o wykorzystanych szansach, pracy, planach na przyszłość i rodzinie, która jest jej priorytetem.

Mogłaś robić karierę w palestrze, mieć własną kancelarię adwokacką, tymczasem zdecydowałaś się na pracę w telewizji. Dlaczego?

Małgorzata Opczowska-Łęska: - Byłam studentką Wydziału Prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, kiedy usłyszałam o castingu na prezenterkę telewizyjną. Potraktowałam to, jak przygodę i okazję na podreperowanie studenckiego budżetu, moje stypendium naukowe wynosiło wówczas 350 złotych. Na casting zgłosiło się ponad dwa tysiące osób, proces rekrutacji trwał pięć miesięcy i moja wygrana była dla mnie ogromną niespodzianką. Początkowo pracowałam w weekendy, bo nadal studiowałam, wyobrażając sobie, że zostanę polską Ally McBeal (uśmiech-przyp. red.). Naczytałam się książek Johna Grishama, obejrzałam wszystkie amerykańskie seriale prawnicze i chciałam naprawiać świat. Okazało się, że moje idealistyczne podejście nijak się ma do prawa, w którym liczą się układy i paragrafy, a nie człowiek. Uznałam, że dokończę studia, ale raczej nie założę togi. I tak zostałam magistrem prawa cywilnego, który jak dotąd nie przepracował ani jednego dnia w swoim zawodzie (uśmiech-przyp. red.).

Reklama

Doświadczyłaś bolesnego zderzenia z rzeczywistością?

- Chciałam pomagać ludziom, a okazało się, że system prawny nie widzi człowieka, a paragrafy. Poza tym zaczęłam robić coraz więcej rzeczy w telewizji, a programy, których realizowałam coraz więcej, dotykały problemów społecznych. Muszę jednak przyznać, że studia dały mi ogromne zaplecze w postaci umiejętności logicznego myślenia. Jeśli ktoś myśli, że wybierając studia prawnicze, idzie na studia humanistyczne, to jest w głębokim błędzie (uśmiech - przyp. red.). Studia na UJ na pewno były mocnym fundamentem pod każdą ścieżkę zawodową.

Przez kilka lat związana byłaś z krakowskim oddziałem TVP. Dlaczego w 2019 roku zdecydowałaś się przenieść stolicę z Krakowa do Warszawy?

- To nie była pierwsza propozycja, która do mnie przyszła. Dwie pierwsze nie tyle odrzuciłam, co odłożyłam na później. To był czas, kiedy zostałam mamą, mój tata poważnie zachorował, było więc dla mnie jasne, że rodzina, bycie z nimi jest dla mnie priorytetem. Kard. Stefan Wyszyński powiedział "Czas to miłość". Nie wyobrażałam sobie nie być z dzieckiem i rodzicami. W 2019 roku sytuacja na tyle się zmieniła, że mogłam wykorzystać szansę i spróbować sił w Warszawie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie moja kochana Mamusia, która ponad rok była ze mną w Warszawie. Jest najlepszą przyjaciółką, najwspanialszą mamą i babcią i bardzo dużo jej zawdzięczam.

W TVP prowadzisz "PnŚ", a dodatkowo zajmujesz się publicystyką i serwisami informacyjnymi. To się nazywa multidyscyplinarne dziennikarstwo!

- Czerpię ogromną satysfakcję z rej różnorodności i wierz mi, nie nudzę się (uśmiech-przyp. red.). W "PnŚ" poruszamy wiele tematów społecznych, takie też mogę pogłębić w programie "O tym się mówi". Ponadto bladym świtem prowadzę "Wstaje dzień", czyli taką "śniadaniówkę" informacyjną.

Jednak serwisy informacyjne z wejściami na żywo, które prowadzisz to zupełnie inny kaliber. Lubisz, jak się coś dzieje?

- Zdecydowanie! Przede wszystkim opisuję sytuacje, które dzieją się "tu i teraz". Muszę wykazać się refleksem i umiejętnością kojarzenia faktów, a czas reakcji zdecydowanie podnosi poziom adrenaliny. Nigdy nie pisałam tekstów swoich wejść na żywo, bo uważam, że widz jest bardzo uważny i z miejsca wyczuje w tym sztuczność, która z kolei wpływa na moją wiarygodność dziennikarską. Praca w telewizji informacyjnej to też okazja, by poznać ludzi, ich historie, a ja po prostu lubię ludzi.

Praca na wysokich obrotach potrafi być wyczerpująca. W jaki sposób odreagowujesz wszelkie napięcia?

- Konfucjusz powiedział "Rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia". Mam to szczęście, że ja naprawdę kocham swoją pracę. Każdego dnia dowiaduję się czegoś nowego, uczę się, ale oczywiście każdy czasem potrzebuje odpoczynku. Uwielbiam podróże, ludzi, ich kulturę, kuchnię. Odwiedzam też Kraków, tam zawsze ładuję baterie, a Mamusia rozpieszcza mnie kulinarnie (uśmiech-przyp. red.). Moi chłopcy (Maxiu i Jacek) sprawiają, że jak na skrzydłach biegnę do naszego ciepłego domu, pełnego miłości. Ostatnio urządziliśmy sobie małą strefę relaksu na tarasie, jest dużo kwiatów, zieleni i naprawdę można odpocząć.

Gdzie widzisz siebie za pięć lat?

- Wierzę, że nadal będę mogła realizować programy telewizyjne. Mam w głowie różne projekty, plany, marzenia. Ale one lubią ciszę, więc "ci" i trzymaj kciuki.

Dziękuję za rozmowę.

Ola Siudowska/AK

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: TVP | Pytanie na śniadanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy