Była legendą polskiej telewizji. Wiele jej sekretów wyszło na jaw po latach
Stanisława Ryster była bez wątpienia jedną z największych gwiazd Telewizji Polskiej minionej epoki. Zmarła w kwietniu tego roku prowadząca kultowej „Wielkiej Gry” rzadko opowiadała w wywiadach o swoim życiu prywatnym. Mało kto wie, że dzieciństwo spędziła w rodzinnym Lwowie, że studiowała prawo i wbrew woli ojca wyszła za mąż za mężczyznę, który chciał zrobić z niej kurę domową. Wiele sekretów legendarnej prezenterki wyszło na jaw dopiero po jej odejściu...
"Ludzie odchodzą, ale legendy nigdy nie umierają" - ten i wiele podobnych wpisów pojawiło się w sieci w dniu śmierci Stanisławy Ryster. Choć gwiazda od lat nie pojawiała się na ekranie, jej nazwisko nigdy nie przestało kojarzyć się Polakom z... wiedzą. O gospodyni "Wielkiej Gry" mówiono przecież, że wie wszystko.
Stanisława Ryster przyszła na świat 2 maja 1942 roku we Lwowie. Jej ojciec marzył, by została adwokatem. Mamie, która cały swój czas poświęcała domowi i jedynej córce, zależało tylko na tym, żeby zdobyła solidny zawód, sama zarabiała na swoje utrzymanie i nigdy nie była uzależniona od żadnego mężczyzny.
Lepiej dogadywała się z tatą, pewnie dlatego, że na wszystko jej pozwalał.
"Zawsze wkładał mi do głowy: 'Obojętne, co byś zrobiła, jestem twoim największym przyjacielem i zrobię wszystko, żebyś z kłopotu wyszła'. Z mamą miałyśmy mniejszy kontakt" - wspominała w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Jej rodzice podjęli decyzję o opuszczeniu Lwowa i osiedlili się w Katowicach. Stanisławie nie podobało się na Śląsku, więc od razu po maturze uciekła do stolicy, gdzie - ku ogromnej radości ojca - podjęła studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim i - nie zważając na stanowczy sprzeciw taty - wyszła za mąż.
"Błagał mnie, żebym tego nie robiła, mówił, że nie ma sensu tak wcześnie zakładać rodziny. Miałam 20 lat i, co się dopiero miało okazać, nie trafiłam najlepiej" - opowiadała po latach.
Mąż, starszy od niej o cztery lata, nie rozumiał jej potrzeby "wyszumienia się", uważał, że miejsce kobiety jest w domu.
"Wszyscy po wykładach szli to tu, to tam, a on: 'Do domu'. Nie brałam pod uwagę rozwodu, uważałam, że to tragedia życiowa, jakaś przegrana. A potem powiedziałam: 'To moje jedno życie, bisów nie ma'" - wyznała w wywiadzie, dodając, że nie chciała po prostu ciągnąć na siłę czegoś, co wcześniej czy później i tak by się skończyło.
Uznała, że ratowanie związku nie było najlepszym rozwiązaniem, podkreślając, że szczęście dziecka zależy od szczęścia jego rodziców.
Nazwisko i Marta - oto co pozostało Stanisławie po małżeństwie z Włodzimierzem Rysterem.
"Jemu w pewnym sensie zawdzięczam też to, że jestem, kim jestem" - twierdziła.
To dzięki pierwszemu mężowi, a właściwie jego wykładowcy z Instytutu Meteorologii i Gospodarki wodnej, dowiedziała się o konkursie na telewizyjną pogodynkę.
"Szukali jakiejś dziewczyny dla Wicherka, żeby nie był sam, kogoś na zastępstwa dla niego. Powiedział mi: 'Idź'" - wspominała.
Poszła na przesłuchanie i, choć nie dostała tej posady, o którą się starała, przyjęto ją do pracy w telewizji.
"Zaczęłam w 1966 roku. Czytałam dzienniki, a potem prowadziłam programy i teleturnieje młodzieżowe" - mówiła w wywiadach, dodając, że bez żalu porzuciła plany zostania adwokatem, zwłaszcza że w tamtych czasach po studiach prawniczych nie można było od razu pójść do adwokatury.
"Trzeba było przejść przez sąd lub milicję, gdzie dziewczynom po prawie proponowali funkcję starszego dochodzeniowego, który nie jeździł na miejsca wypadków, tylko siedział za biurkiem" - tłumaczyła.
Stanisława Ryster wytrzymała za biurkiem tylko kilka miesięcy. Praca w telewizji wydawała się jej znacznie ciekawsza. Żartowała, że drugi zawód okazał się bardziej interesujący od pierwszego i podobnie było z... mężami.
"Z drugim co prawda też się w końcu rozstałam, ale jesteśmy w ogromnej przyjaźni i bardzo się lubimy" - powiedziała kilka lat przed śmiercią.
Była już po trzydziestce, gdy pod koniec 1974 roku szef redakcji oświatowej, w której pracowała od niemal dekady, poinformował ją, że została wybrana do prowadzenia cieszącej się już wtedy ogromną popularnością "Wielkiej gry".
"To nie była propozycja, ale polecenie służbowe. Przyszło z samej góry. Od prezesa Szczepańskiego. Byłam w rozpaczy, bo jak to wszystko ogarnąć?" - opowiadała, nie kryjąc, że jej poprzednik, Janusz Budzyński, zostawił po sobie w "Wielkiej grze" straszny bałagan.
"Tam nie było nic zapisanego, kto, gdzie, z kim grał, jakie były tematy... Rękami i nogami broniłam się przed przejęciem tego programu" - twierdziła, pytana o początki swej trwającej ponad trzy dziesięciolecia przygody z teleturniejem.
Szybko okazało się, że powierzenie pani Stanisławie roli gospodyni "Wielkiej gry" było genialną decyzją.
"Ja ten bur..., tak, nie bójmy się tego słowa, po prostu ogarnęłam. Wszystko robiłam sama, bo wtedy miałam pewność, że jest jak trzeba. Redagowałam nawet pytania ekspertów, żeby miały, gdy będę je odczytywać zawodnikom, rytm i melodię. Wszystko na mnie wisiało" - opowiadała.
Był lipiec 2006 roku, kiedy Stanisława Ryster, spędzająca akurat urlop nad morzem, dowiedziała się z gazet, że program, któremu oddawała swoje serce i poświęcała całą energię, znika z anteny.
"Nikt z szefów nie uznał, że trzeba ze mną porozmawiać, żadnego pisma, że to koniec, nic (...) Przykro mi, że po 31 latach nie mogłam się nawet pożegnać z telewidzami. A przecież nie mieli ze mną kłopotów, nie było żadnych uwag" - żaliła się w cytowanym już wywiadzie.
Po przejściu na emeryturę prezenterka zaczęła - to jej słowa - maksymalnie dużo brać z życia, żeby nie stracić ani jednej chwili, jaka jej została. Była tylko jedna rzecz, której nie zamierzała nigdy zrobić, choćby proponowano jej za to wszystkie pieniądze świata.
"Nie wrócę do telewizji. Po co mi to? Żeby potem pisali, jaka ona brzydka, jak się postarzała? Telewizja to dla mnie zamknięty rozdział" - wyznała z ostatnim wywiadzie.
"Mam córkę, dwoje wspaniałych wnuków, którzy mnie odwiedzają, a ja odwiedzam ich. Mam znajomych, koty. Trzeba sobie ugotować, pójść na zakupy, posprzątać. Zawsze jest coś do roboty" - twierdziła.
"Jestem nieludzko przywiązana do życia" - powiedziała.
Odeszła nagle 27 marca 2024 r., miesiąc przed swymi 82. urodzinami.
Zobacz też: Pierwszego męża usunęła z pamięci, drugi postawił bolesne ultimatum