Agnieszka Mrozińska: Córka aktorki pójdzie w jej ślady? "Nie nakłaniałam jej na siłę"
Agnieszka Mrozińska zyskała popularność i sympatię widzów dzięki roli Marioli w serialu "Barwy szczęścia". Aktorka występowała jednak również w wielu innych popularnych polskich produkcjach. Obecnie spełnia się również jako aktorka teatralna i dubbingowa.
Agnieszka Mrozińska cieszy się dużą sympatią widzów. Głośno było nie tylko o jej rolach, ale również o widowiskowym ślubie. Aktorka i jej ukochany, projektant mody Alex Caprice, w sierpniu będą obchodzić trzecią rocznicę ślubu. Ślub odbył się w wyjątkowej scenerii zamku Ogrodzieniec w Podzamczu, a na samą uroczystość gwiazda przyleciała helikopterem!
Aktualnie, Agnieszka Mrozińska jest aktorką, która działa głównie w branży dubbingowej i na teatralnej scenie. Widzowie pokochali jednak postać Marioli Kłos, w którą aktorka wciela się w serialu "Barwy szczęścia". Czy choć pomimo tego, że teraz coraz rzadziej pojawia się na planie, ma do produkcji i swej postaci sentyment? Jakie niespodzianki przygotowuje dla fanów w najbliższym czasie?
Aleksandra Szymczak: Od 2011 roku jesteś w obsadzie serialu "Barwy szczęścia". Zżyłaś się z ekipą, z którą pracujesz przy tej produkcji?
Agnieszka Mrozińska: Ostatnio moje życie zawodowe mniej kręci się wokół planów seriali, a skupia bardziej na spektaklach teatralnych. Od jesieni będę grała w aż dziewięciu tytułach, w tym trzech premierowych. Śmiało mogę jednak powiedzieć, że przy produkcji serialu "Barwy szczęścia" pracuje fantastyczna ekipa. Od samego początku, kiedy tam trafiłam, czułam się jak w domu. Wszyscy są jak jedna wielka rodzina. Zresztą, w "Na dobre i na złe", w którym gram od 2010 roku, również. Tam pojawiam się jeszcze rzadziej, ale kiedy wracam, zawsze każdy wita mnie bardzo miło.
W "Barwach szczęścia" wcielasz się w ukochaną przez widzów, szaloną Mariolę Kłos. Ty też darzysz ją sympatią?
- W niektórych sytuacjach zachowałabym się inaczej, niż Mariola (śmiech - przyp. red.). Trzeba jednak przyznać, że to barwna postać, która przeszła niemałą metamorfozę, również wizualną. Dawniej jej look był bardzo szalony, teraz staje się coraz bardziej elegancka, w końcu jest dziewczyną prezesa (uśmiech - przyp. red.).
- Myślę, że punktem zwrotnym w jej życiu był wielki pożar w masarni, za czasów, kiedy jeszcze była z Tomkiem, swoim byłym partnerem. Od tamtego czasu znacznie się uspokoiła. Mariola Kłos jest bardzo kreatywną osobą, ma milion pomysłów na minutę. Jednym z moich ulubionych wątków było organizowanie przez nią akcji charytatywnej, właśnie zaraz po pożarze. To dobra bohaterka, a jednocześnie trochę szalona.
Nie czujesz się pokrzywdzona, że pomimo okazałego dorobku teatralnego, wciąż funkcjonujesz w świadomości widzów jako Mariola Kłos?
- Absolutnie nie! Cieszę się, że postać Mariolki została tak fantastycznie przyjęta przez widzów. Nawet ostatnio jedna z pań na ulicy do mnie podeszła, powiedziała: "Pani jest aktorką z "Barw szczęścia" i na koniec mnie przytuliła. Mimo, że tej Mariolki ostatnio na ekranie jest naprawdę dużo mniej, cieszę się, że widzowie nadal ją kojarzą. Wiadomo, że aktorzy stają się rozpoznawalni, kiedy zaczynają grać w serialach albo filmach. Spektakle oczywiście mają swoich obiorców i fanów, ale nas głównie kojarzy się z ekranu.
Drugą produkcją, w której grasz jest serial "Na dobre i na złe".
- Na planie "Na dobre i na złe" pojawiam się nieregularnie, od 13 lat. Wcielam się w pielęgniarkę Anię, jednak nie jest to tak charakterystyczna postać jak Mariolka, którą naprawdę widzowie pokochali. Za każdym razem, kiedy pojawi się na ekranie kolejny odcinek "Na dobre i na złe" z moim udziałem, znajdzie się chociaż jedna osoba, która pogratuluje mi, że dołączyłam do obsady tego serialu. Zawsze odpisuje: "Tak, już 13 lat temu" (śmiech - przyp. red.).
Na jakie premiery teatralne z twoim udziałem możemy liczyć?
- Już niedługą czekają mnie premiery dwóch bajek - "Królowej śniegu" i "Dziewczynki z zapałkami", z czego w tej drugiej wcielę się w tytułową postać. To dla mnie piękny powrót do przeszłości, pamiętam, jak mama czytała mi obie bajki. Zagram również w spektaklu "Salon odnowy", który co prawda miał już swoją premierę przed pandemią, jednak wiadomo, że ze względu na trudną sytuację na świecie, musiał zostać tymczasowo wstrzymany.
- Teraz ja i Kasia Jamróz dołączymy do Artura Dziurmana i Michała Milowicza. Sporo wyzwań przede mną, mam nadzieję, że nie zacznę "rzucać tekstami" z innego spektaklu- oczywiście pół żartem, pół serio (uśmiech - przyp. red.). W grudniu nawet lecimy do Szkocji grać spektakle!
Nie można zapomnieć, że oprócz aktorką, jesteś też żoną i mamą 11-letniej Nadii. Starasz się być dla córki przyjaciółką, czy jednak surową mamą z zasadami?
- Oczywiście, że przyjaciółką. Zawsze chciałam być taka jak moja mama. Mam cztery wspaniałe przyjaciółki, ale pierwszą i najlepszą na świecie jest właśnie ona. Nigdy nie miałyśmy tematów tabu i wspierała mnie we wszystkim decyzjach i trudnych wyborach. Potrafiła nawet jeździć ze mną po całej Polsce na turnieje czy festiwale.
- Nie zawsze było nam w życiu lekko, ale mama robiła wszystko, bym mogła się rozwijać. Taniec, śpiew i aktorstwo towarzyszą mi od dziecka i cieszę się, że nigdy mnie nie blokowała. Tata był bardziej wymagający i powtarzał, że muszę się pilnie uczyć, bo w przeciwnym razie nie będę mogła chodzić na ulubione zajęcia. Byłam uczennicą powyżej średniej 5.0, bo bardzo mi na nich zależało.
Jakie wartości przekazał ci surowy tata?
- Cieszę się, że miał właśnie takie podejście. To on nauczył mnie siły i walki o wyznaczone cele. Nie można być najlepszym we wszystkim, ale ja bardzo się starałam. Chciałabym, żeby Nadia wiedziała, że będę ją wspierać bez względu na to, jaką drogę wybierze. Najgorsze są tajemnice, zawsze powtarzam, że kłamstwo ma krótkie nogi. Rodzina i wsparcie są w życiu najważniejsze.
Nadia bierze przykład z rodziców i chce iść artystyczną ścieżką?
- Idzie w kierunku artystycznym, przede wszystkim w stronę tańca. Niedawno po raz pierwszy dubbingowała bajkę! Użyczyła głosu Harmie w bajce "Harmidon", czyli młodszej wersji bohaterki, którą dubbinguję ja. Od lat reżyserki namawiały ją na podobne projekty, jednak Nadia powtarzała, że się wstydzi. Nie nakłaniałam jej na siłę, a ostatnio sama powiedziała, że chce się w tym sprawdzić.
- Bardzo jej się podobało i jest nawet chętna na dalsze wyzwania (śmiech - przyp. red.). Cieszę się, bo uważam, że ma duży talent aktorski i muzyczny. Oprócz tego uczęszcza na zajęcia taneczne i sprawdza się sportowo. To ma chyba po mnie, bo ja byłam lekkoatletką (uśmiech - przyp. red.).
A z ocenami również bierze z pani przykład?
- Nie jest tak pilna w nauce, jak byłam ja (śmiech-przyp. red.). Uważam, że oceny nie są najważniejsze, zresztą podobnie twierdzi wychowawczyni córki. Najważniejsze, żeby dziecko nauczyło się myśleć. Nie trzeba być najlepszym, a Nadia się mimo wszystko bardzo stara. Chcę żeby była szczęśliwa i miała koło siebie oddanych przyjaciół. Jest dobrym, pomocnym, empatycznym dzieckiem.
Jak wyobrażasz sobie przyszłość?
- Za granicą, z ukochaną rodzinką przy boku. Najchętniej wyjechałabym do Hiszpanii. Bardzo podoba mi się ten kraj, słońce, energia bijąca od ludzi& To moje klimaty, stąd też pomysł na piosenkę "Buenas noches". Jeszcze do niedawna nie wyobrażałam sobie żyć w innym kraju niż Polska. Zastanawiałam się, czym mogłabym zająć się za granicą.
- Jestem przecież jestem aktorką, a nie znam na tyle języka hiszpańskiego, by komfortowo czuć się z nim na planie. Teraz wiem, że w każdym kraju mieszka wielu Polaków, którzy chętnie przyszliby na spektakl w ojczystym języku. W Szkocji również będziemy grać dla Polonii. Kto wie...?
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Aleksandra Szymczak/AKPA