Komisarz Mama
Ocena
serialu
6,7
Niezły
Ocen: 2142
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Komisarz Mama": Paulina Chruściel: Nie jestem Barbie w policji!

Słodka blondynka na tropie zbrodni czy Columbo w spódnicy? Paulina Chruściel wcieliła się w rolę komisarz Marii Matejko, matki czwórki dzieci i ekscentrycznej policjantki w nowym serialu telewizji Polsat.

Dla Pauliny godzenie ognia z wodą to żaden problem. Sama jest aktorką i studentką architektury jednocześnie. Zajmuje się domem, wychowuje córkę, praktykuje jogę i pływa. Jak to robi? Tak jak jej bohaterka - po prostu "jakoś". O przygotowaniach do roli, “przekręceniu" głowy i o tym co należy zrobić z rurą w ścianie opowiedziała w rozmowie z Interią.

Za co widzowie będą lubić Marię Matejko?

- Nie wiem czy będą. Wierzę, że udało mi się stworzyć  postać, która wzbudza sympatię. Jako kobieta, Maria jest bardzo empatyczna, nie buduje dystansu w kontaktach z ludźmi i to się wyczuwa od razu. Jednocześnie jest  bardzo dobrą policjantką, ale często działa intuicyjnie i wydawałoby się nielogicznie. Ma też w sobie dużo kobiecego chaosu i niestandardowych zachowań, które wykorzystuje w pracy. 

Reklama

Na początku przysparza jej to trochę kłopotów. Maria wraca do pracy po 10 latach...

- ... i konfrontuje z tym, że koledzy nie chcą jej przyjąć do zespołu. Jej niekonwencjonalne metody są z założenia uważane za niesłuszne. Poza tym ma rodzinę, czwórkę dzieci, jest po rozwodzie, bardzo długo była w domu. Obserwujemy jak  sobie radzi i jak sobie nie radzi. To nie jest typ kobiety, która myśli o karierze za wszelką cenę. Próbuje połączyć karierę z wychowaniem dzieci - z różnym skutkiem.

Jak pani się przygotowywała do roli?

- Maria Matejko ma wspaniały pierwowzór - "Candice Renoir" graną świetnie przez Cecile Bois w oryginalnej francuskiej wersji serialu. Chcąc nie chcąc, musiałam zapatrzeć się na rolę Cecile Bois i zarazem nie ulec pokusie łatwego kopiowania jej cudnych pomysłów. Żeby móc myśleć po swojemu nad rolą musiałam przed zdjęciami zapomnieć o tym co widziałam:). Z  reżyserem, Marcinem Ziębińskim uknuliśmy powiedzenie:  "Maria to taki  Columbo w spódnicy".

To, w jaki sposób podchodzi do zagadek kryminalnych, w jaki sposób kojarzy ze sobą fakty i tropy, jest absolutnie wyjątkowe. Łączy pełną empatii obserwację życia, ludzi i umiejętność dostrzegania niewidzialnych dla innych szczegółów. Jednocześnie wdaje się w przyjacielskie pogawędki z podejrzanymi, zagląda ludziom do lodówek i śmietników. Jej współpracownicy nie rozumieją często tego co robi - nie wiedzą, czy jest dziwaczna, czy  stuknięta?

- Złożoność jej świata i charakteru dała mi szansę na zbudowanie ciekawej postaci. Jak rzadko kiedy w pracy nad serialem mogłam pozwolić sobie na znalezienie charakterystycznego sposobu mówienia, specyficznego uśmiechu, gestów, spojrzeń. Do tego perypetie Marii - nie tylko te kryminalne ale i dotyczące jej życia, dzieciaków, mężczyzn, pełne są czasem absurdalnego humoru. To wszystko dało mi w pracy wiele czystej, aktorskiej frajdy. 

Co sprawiło pani największą trudność?

- Kiedy dostałam scenariusz i charakterystykę postaci, zastanawiałam się, jakim kluczem otworzyć hasło  "Barbie w policji"  To jest ze mną niekompatybilne, nie jestem typem Barbie. Reżyser, widząc mnie raz i drugi na castingu dostrzegł, że mam rodzaj osobowości, temperamentu, "jasności" - jak to nazwał,  który pozwala na stworzenie tej postaci po swojemu. Im więcej gadaliśmy, im więcej mu proponowałam, tym bardziej to hasło przestało stanowić dla nas zagadnienie. Na pewno nie gram Barbie, ale nie gram również realnej policjantki. "Komisarz mama"  to fikcyjna rzeczywistość i fikcyjna postać.

A umie pani strzelać?

- Nie! W ogóle nie umiem strzelać i w tym projekcie po raz pierwszy miałam do czynienia z bronią. Chodziłam regularnie na strzelnicę. Mam nadzieję, że efekty są dobre i przed kamerą wygląda to profesjonalnie. Ale Maria Matejko częściej od wyciągania broni, wkłada i łamie szpilki.

Długo nie widzieliśmy pani na ekranie. Od "Singielki" minęły ponad trzy lata.

- Nie wiem czy to długo. Ciągle uważam, że to jest zawód dla długodystansowców. Cenię sobie, że jestem, a potem chwilę mnie nie ma, bo myślę, że widzowie nie zdążą się mną znudzić i zirytować. Śmieję się, że średnio co dwa, trzy lata mam swój telewizyjny "come-back".

- Ale też dzięki temu na przestrzeni kilkunastu lat mojej pracy zawodowej udało mi się wypracować  coś w rodzaju "work-life balance". Kiedy mniej gram, robię inne rzeczy, które są dla mnie ważne.

Jest pani kobietą wielu pasji - rzeźba, architektura...

- Rzeczywiście studiuję architekturę wnętrz i design w Wyższej Szkole Ekologii i Zarządzania. 

- Na czas zdjęć do nowego serialu  musiałam wziąć urlop dziekański. Nie byłam już w stanie pogodzić tego z pracą na planie, wieczornymi spektaklami w teatrze i z domem. Chociaż pierwszy rok zaliczyłam wyjątkowo dobrze!

­ Skąd takie zainteresowania?

- Z potrzeby rozwoju, z tego, żeby odkrywać w sobie nowe możliwości. Odkąd pamiętam, gdy byłam nastolatką dużo czasu spędzałam w warsztacie ojca, zapach lakieru do drewna czy smaru do dziś sprawia mi przyjemność. Odnawiałam stare meble, szlifowałam, ścierałam, demontowałam zupełnie i średnio co miesiąc "jeździłam nimi po całym domu". Mój mąż się śmieje, że tak mi zostało i moim naturalnym środowiskiem jest dział śrubek i wiertarek w markecie budowlanym. 

- Nigdy nie przejawiałam szczególnej miłości do ciuchów czy glamouru, ale potrafię wzruszyć się na widok pięknie wykonanego duńskiego krzesła lub zaaranżowanej przestrzeni. Zawsze pociągało mnie rzemiosło i sztuka użytkowa. Jestem w życiu dość praktycznym typem. Kiedy kupiłam swoje pierwsze mieszkanie, do remontu podeszłam z wielkim sercem. Mieszkanie było w starej kamienicy, więc może pani sobie wyobrazić co się działo - z sufitu spadała przedwojenna słoma! Pracownicy, demolowali, remontowali,  każdy kolejny miał coś innego do powiedzenia na temat rur w ścianie.

- W pewnym momencie tak się wkurzyłam, że powiedziałam: “Dosyć. Nikt mnie nie oszuka. Sama będę wszystko wiedzieć na temat każdej rury, każdej konstrukcji, każdego domu. Idę na studia". A tak serio uważam, że w tych czasach to przyjemność i przywilej realizować pasje i mieć możliwość rozwoju.

Ma pani na studiach mnóstwo przedmiotów ścisłych.

- Absolutnie tak. Geometria wykreślna to moja największa udręka i myślę, że nie tylko moja. Nie obyło się bez regularnych korepetycji, po odprowadzeniu córki do szkoły latałam  na Politechnikę. Zaparłam się. Egzamin zaliczyłam za drugim podejściem. A wieczorem grałam spektakl w teatrze. Kocham aktorstwo, uwielbiam grać, cudownie jest się w nim realizować, ale w życiu potrzebuję odkrywać rzeczy nieznane, co do których nie byłam pewna, czy jestem w tym dobra. Dla kogoś kto pół życia zajmował się literaturą, emocjami to jak: "Wykręcenie sobie głowy na drugą stronę" Ale to daje mi niesamowitą przyjemność satysfakcję i rozszerza perspektywę  czytania rzeczywistości.

Zawód, pasja, rodzina. Jak pani to wszystko godzi? 

- Jakoś:) Raz lepiej raz gorzej. Ale tak już jestem zrobiona. Lubię życie. Ciekawi mnie. Płynnie przechodzę z jednych moich zainteresowań w drugie. Kiedy jest okres ciszy nie daję sobie miejsca na frustrację, bo to strata czasu. 

Pani mąż też jest artystą.

- Jest reżyserem, oboje mam tzw. wolne zawody. Dlatego dobrze wiem, o czym mówię. Umiejętność stworzenia sobie w tym zawodzie work-life blance, a także stabilnego życia prywatnego to przy tej profesji sztuka i to trzeba wypracować. Wolny zawód to  wieczna  niepewność jutra, niestabilność pracy, również finansowa. W okresie pandemii z mężem pozwalaliśmy sobie na autoironiczny żart, że tak jak w okresie lockdownu, my żyjemy zawsze. Żartuję, ale coś w tym jest. Oczywiście oprócz tego, że boimy się o zdrowie nasze i naszych najbliższych.

Co jeszcze daje pani siłę, jak pani odpoczywa?

- Regularnie pływam. Na planie, kiedy reżyser chciał przyspieszyć pracę mówił: "Róbmy, róbmy bo Paulina idzie basen." Ale to prawda. Wstając każdego dnia o świcie na zdjęcia, mogłam zapomnieć wszystkiego, ale zestawu - czepek kostium i okularki - nigdy! Po zdjęciach, jeśli zdążam, zawsze pływam. Woda wyciąga ze mnie wszelkie zmęczenie, stres i ciężar. Nawet sińce pod oczami. Dzięki temu następnego dnia, w dobrej formie mogę pracować kolejne kilkanaście godzin. Od dwóch lat również regularnie praktykuję jogę Iyengara.

- Łączę ją z treningiem funkcjonalnym. Joga idealnie mnie tonizuje. Mam tendencję do zbytniego eksploatowania organizmu, mam tzw. wysoki próg bólu. Pracując w teatrze, kilka razy nabawiłam się poważnych kontuzji podczas prób, bo zbyt forsowałam organizm. Joga pozwala mi trzymać granicę i słuchać uważniej mojego ciała. Traktuję ją jako system ćwiczeń fizycznych i pracy nad oddechem, co daje mi odpowiedni balans.

Jest pani osobą mocno stąpającą po ziemi?

- Tak, ale pozwalam sobie czasem odlecieć. Chętnie odlatuję w pracy bo na tym polega twórczość, więc tym bardziej w życiu stoję twardo na ziemi. Nie wyobrażam sobie, żeby uprawiać ten zawód nie będąc mocno osadzoną w rzeczywistości. Osobiście uważam, że to życie daje najlepszy materiał do pracy i tworzenia postaci. Nie potrafię wyobrazić sobie, że dla kariery mogłabym zrezygnować z wychowania i patrzenia jak rośnie moja córka, moich zainteresowań niezwiązanych z zawodem,  bo dzięki temu wszystkiemu rozwijam się nie tylko jako człowiek, ale i jako aktorka. Nie pozostaje mi więc nic innego jak sprytem, czasem się potykając, starać się łączyć te elementy w moim życiu.

A intuicja? Maria Matejko ma wielką intuicję. A pani?

- Jeśli pyta mnie pani o to, czym kieruję się w życiu, to owszem ufam własnej intuicji, która czasem dla mojego męża nie jest zrozumiała. Ale mam na to potwierdzenie, że działa, bo on także jej zaufał.

- Natomiast ja polegam często na jego zdrowym rozsądku i umiejętności chłodnego osądu rzeczywistości. Uzupełniamy się, ale  każde z nas rozwiązuje problemy po swojemu. I odpowiadając dyplomatycznie:  skuteczność metod potwierdzona doświadczeniem jest 51 do 49 na moją korzyść.

Rozmawiała Anna Rzążewska

swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy