"Kierunek: Noc": "Bez współpracy nie ma zwycięstwa" [wywiad z Ksawerym Szlenkierem]
O najnowszej produkcji Netfliksa na podstawie powieści Jacka Dukaja; pracy w międzynarodowej i zgranej ekipie; "Czasie honoru" i o tym, jak polska kultura podbija świat rozmawiamy z gwiazdą serialu "Kierunek: Noc", Ksawerym Szlenkierem.
Katarzyna Ulman, Interia: Jak rozpoczęła się pana przygoda z Netfliksem? Jak wyglądał casting do serialu?
- Zaskoczę panią, ale to odbyło się w banalny sposób. Dostałem telefon z agencji, że chce się ze mną spotkać na Skype ktoś z Netflixa, że szukają polskiego aktora z francuskim. Tym kimś był Jason George.
- W trakcie rozmowy poczułem impuls - opowiedziałem Jasonowi pewną historię. Jako młody chłopak byłem świadkiem katastrofy lotniczej. W 1987 roku widziałem na własne oczy, jak do Lasu Kabackiego runął samolot.
- Mieszkałem wtedy pod Warszawą - ten samolot przeleciał dosłownie nad moim domem. Bawiłem się wtedy w piaskownicy. Odprowadzałem go wzrokiem, kiedy runął w las. Opowiedziałem to Jasonowi. Czy podzielenie się takim przeżyciem zadzierzguje jakąś więź? Wierzę, że historie mają taką moc, budują relacje. Dwa dni później dostałem informację: "słuchaj, Jasonowi bardzo się spodobała ta rozmowa, proszą o nagranie jednej sceny w dwóch językach - po angielsku i po francusku".
- Mam doświadczenie w nagrywaniu takich scen, w ostatnich latach zrobiłem ich już bardzo dużo do różnych produkcji zagranicznych. Nagranie zajęło mi tak naprawdę pół godziny - nacisnąłem "send" i poszło. Po tym było kilka lub kilkanaście dni ciszy; myślałem: "miło było się poznać, ale pewnie pozamiatane". I nagle dostałem telefon, że zapraszają mnie do współpracy. Myślę, że podstawą tego, że tutaj dziś rozmawiamy, była to pierwsze spotkanie, ta opowiedziana historia.
Czy znał pan twórczość Jacka Dukaja przed rozpoczęciem pracy na planie?
- Nie, nie znałem. Kiedy się dowiedziałem od jakiego autora pochodzi pomysł na nasz scenariusz sprawdziłem, jaka jest najbardziej poczytna powieść Jacka Dukaja, i nabyłem powieść "Lód". Byłem pod ogromnym wrażeniem. Nawet nie wiem jak nazwać to, co przeczytałem - to jest retro science fiction, dystopia. Jacek wykreował niesamowity świat. Oczywiście, sięgnąłem również po "Starość Aksolotla", żeby wiedzieć jaka wizja przyszłości post-apokaliptycznej rysuje się w tej powieści.
- Najważniejsze było jednak pójście za scenariuszem; za tym, co kolejne sceny wnoszą do mojej postaci. Zaufałem, że tandem reżyserski Dirk Verheye i Inti Calfat, oczywiście przy współpracy z showrunnerem i jednocześnie scenarzystą Jasonem George’em, doskonale wiedzą, w jakim kierunku poprowadzić moją postać w tej historii. Myślę, że to zaprocentowało.
Co zaintrygowało pana w scenariuszu? Skłoniło do powiedzenia: "chcę wziąć udział w tej produkcji?
- Kiedy czytałem scenariusz, nie wiedziałem jeszcze jak w tej historii znalazł się polski bohater. To mnie intrygowało. Podobne historie - sensacja, zagłada, zagrożenie - znamy z Hollywood. W tych historiach były najróżniejsze nacje, ale Polaków nie było. Kiedy się dowiedziałem jak to wygląda, że są polscy pomysłodawcy, to wszystko się poukładało. Nie pamiętam, by tego typu rolę w zagranicznej produkcji zagrał już jakiś polski aktor. Czułem wielką radość i dumę.
- W ogóle myślę, że mamy taki czas, że we współpracy choćby z Netfliksem jako naród możemy opowiadać nasze historie, przedstawiać je całemu światu. To staje się możliwe. Cieszę się, że biorę udział w takim przedsięwzięciu.
Kim jest Jakub Kieślowski?
- Jakub Kieślowski jest emigrantem - to historia taka, jakich wiele jest i było w Polsce. Lata dwutysięczne, facet ze smykałką techniczną i z wykształceniem nie znalazł pracy w zawodzie i stwierdził: "dobra, wyjeżdżam". Trafił do Brukseli i tam się przebił. Przez wiele lat ciężkiej pracy zbudował sobie karierę w liniach lotniczych, został szefem działu. Już nie tylko wykonuje "zwykłą" pracę ale też uczy innych obsługi naziemnej samolotów i jest wysyłany przez linie lotnicze w różne miejsca świata.
- W taki sposób trafia na pokład samolotu do Moskwy. Wtedy zaczyna się cała akcja, do środka wpada mężczyzna z karabinem, dochodzi do porwania, nie wiadomo co się dzieje. Zaczyna się ta dziwna podróż - ucieczka. Jakub ze swoją wiedzą oraz doświadczeniem jest potrzebny grupie, by mogła przetrwać.
- Zresztą walorem naszego scenariusza jest właśnie to, że każdy przypadkowy uczestnik tych zdarzeń ma coś (to może być jakaś miękka umiejętność, jak łagodzenie sporów), co okazuje się kluczowe. Nikt nie jest samowystarczalny. Bez współpracy nie ma zwycięstwa, nie można pokonać przeszkód. O tym jest nasz serial.
Prawie całą role zagrał pan posługując się językiem francuskim. Była to dla pana, mówiąc kolokwialnie, frajda czy raczej wyzwanie?
- Oczywiście, że było to wyzwanie, bo ja nigdy tak dużej roli w obcym języku nie grałem. Jednocześnie czułem też wielką ekscytację, że nareszcie ten francuski, z którym tak szedłem przez życie, wreszcie się na coś przyda. Języka francuskiego uczyłem się długo, dzięki mojemu tacie, który mnie posłał jako młodego chłopaczka na pozalekcyjne zajęcia. Do matury zasuwałem i zdałem maturę ustną "z francuza". Później już tego języka nie miałem okazji używać. Przez te 20 lat zapomniałem trochę słownictwa, ale to co pozostało to czucie melodii języka, wymowy, dialogu.
- Momentami byłem nawet w stanie oszukać moich kolegów na planie - nie wierzyli mi, że mówię słabiej po francusku niż moja postać, ale takie są fakty. Jakub mówi po francusku lepiej niż ja, ale nie składam broni, bo udział w tym projekcie dał mi do myślenia. Stwierdziłem: "idę w to". Odświeżenie sobie języka jest przecież łatwiejsze niż uczenie się od zera. Od tamtego czasu słucham francuskiego radia, oglądam francuską telewizję i dzisiaj mówię już o wiele lepiej niż w trakcie zdjęć. Dzisiejsza sytuacja dodatkowo sprzyja nauce.
Jak układała się współpraca na planie? Z kim z obsady złapał pan najlepszy kontakt?
- Między nami wszystkimi bardzo szybko wytworzyła się szczególna więź, ale to nie wzięło się znikąd. Jako aktorzy czuliśmy, że nie jesteśmy tam przypadkowo; że naprawdę ktoś bardzo chciał, żebyśmy tam byli. To od razu daje komfort pracy. Już na pierwszym spotkaniu, które odbyło się jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć - zostaliśmy zaproszeni do Brukseli na czytanie scenariusza i zapoznanie się - Jason powiedział, że każdy z nas został "ręcznie" dobrany do tej grupy. Nie znałem tych aktorów, byliśmy w końcu z różnych krajów, ale rozbudziła się w nas ciekawość siebie nawzajem. Byliśmy ciekawi, co będzie dalej i z takim nastawieniem ruszyliśmy na plan - bez uprzedzeń, czy też jakiś wizji. Nie mieliśmy pojęcia, czego się od siebie nawzajem spodziewać.
- Wiedziałem tylko, że w serialu zagra Jan Bijvoet, którego znałem z "Peaky Blinders", był tam świetny. Wcześniej poznałem też Mehmeta Kurtulusa - przy okazji działań promocyjnych serialu. Ale z taką ogromną ciekawością weszliśmy na plan, a tam wyglądało to nieco inaczej niż przy większości produkcji. Zwykle jakaś postać spotyka się z inną w określonych scenach, z resztą się nie spotyka, bo tamte są w innym wątku, więc aktorzy trochę się mijają.
- W przypadku "Kierunek: Noc" byliśmy wszyscy cały czas zamknięci w tej blaszanej puszce i nawet jeżeli nie mówiliśmy niczego w danej scenie, to byliśmy w tle. Musieliśmy dawać tym, którzy akurat grali swoje emocjonalne momenty, przynajmniej nasze skupienie i naszą milczącą intensywną obecność. Jeżeli np. z mojej winy powstanie wyrwa, przez którą ujdzie napięcie ze sceny, bo nie dam z siebie stu procent, to może kiedy ja będę grał swoją ważną scenę, ktoś inny też mnie nie wesprze. Ten mechanizm spowodował, że po kilku pierwszych dniach, kiedy wszystko się tak rozpędziło - wiadomo, na początku musi nastąpić pewne dotarcie się - mieliśmy już poczucie, że fajnie się zazębiamy.
- Relacje, które narodziły się na planie przeniosły się też na relacje poza planem. Dużo czasu spędzaliśmy razem. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu, więc były wspólne kolacje, rozmowy, żarty, niezobowiązujące tematy. Dzięki temu wytworzyła się więź, która trwa do dziś. Już na początku zdjęć powstała grupa na jednym z komunikatorów, gdzie wymienialiśmy się jakimiś żartami, informacjami. Ta grupa żyje do dziś. Ale z całej obsady najwięcej czasu spędzałem z Mehmetem Kurtulusem, Nabillem Mallatem i Stefano Cassettim. To po prostu dobrzy koledzy.
O retrospekcjach, polskich akcentach w serialu, wspomnieniach z planu "Czasu honoru" przeczytacie na następnej stronie.
Wspomniał pan o emocjonalnych scenach, ważnych dla ukazania sylwetki bohaterów. Jaka jest pana ulubiona scena, którą nakręcił pan na potrzeby serialu?
- Mam kilka ulubionych scen. Bardzo lubię scenę retrospekcji (retrospekcje pojawiają się na początku każdego odcinka i skupiają percepcję na konkretnym bohaterze) w drugim odcinku. "Buduje" ona mojego bohatera. Widzimy jego normalne życie przed apokalipsą; że to ciepły facet, który ma żonę, starają się o dziecko.
- On się nie uważa za bohatera. Zagryza zęby i pracuje, chce się dorobić i mieć spokojne życie.
- Kiedy zdaje sobie sprawę, że jego żonie zagraża niebezpieczeństwo, a on nie może jej pomóc i oddala się od niej, pochłania go rozpacz, trawiący ból.
- Utożsamiam się z moim bohaterem. Jestem rodzinnym facetem i nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, żebym w chwili zagrożenia był z dala od moich dzieciaków, od mojej żony. To jest jedna z moich ulubionych scen. Oczywiście jest ich więcej, np. miałem taką czysta aktorską frajdę podczas realizacji scen akcji - w drugim odcinku nawet do mnie strzelają.
W tej retrospekcji jest też kilka innych polskich akcentów. Język, piosenka...
- I udział Martyny Peszko, świetnej aktorki. Cieszę się z tego spotkania. To była co prawda jedna scena, ale mieliśmy takie poczucie, że o tej parze można by spokojnie nakręcić osobny serial.
Woli pan pracę przy produkcjach telewizyjnych takich jak "Krew z krwi", "Czas honoru", "Kierunek: Noc" czy filmach pełnometrażowych?
--Ja po prostu lubię pracę przed kamerą. Bardzo dobrze wspominam "Krew z krwi". To była fajna przygoda i ta ostatnia scena... Taka bardzo emocjonalna, dramatyczna scena szaleństwa z bólu... W serialu można grać filmowo - serial tak naprawdę jest rozciągniętym filmem. Mówimy o dobrym serialu, takim z rozbudowaną fabułą - to jest po prostu film w odcinkach. Nie widzę tutaj żadnej różnicy tak naprawdę.
- Gdyby całą naszą historię z "Kierunek: Noc" zawrzeć w filmie pełnometrażowym, który miałby powiedzmy jakieś 100 minut, to Jakuba byłoby mniej i wszystko by się skondensowało. W naszym serialu mamy czas przedstawić rozbudowaną historię, mamy sześć razy po 45 minut, żeby towarzyszyć tym bohaterom. Światy kina i serialu już od wielu lat się mieszają. Jakość seriali narzucana przez platformy streamingowe powoduje, że wszystko się wyrównało.
- To po prostu musi być rozrywka na najwyższym poziomie. Jeżeli chodzi o "Czas honoru", to też jest produkcja, który na zawsze zapamiętam. Miałem ostre treningi fizyczne - grałem boksera, musiałem zmienić swój wygląd, nabrać masy mięśniowej. Zmienianie się, bardzo to lubię w mojej pracy.
"Czas honoru" to serial, który jest nadal popularny i lubiany przez widzów. Jak wspomina pan pracę na planie? Co najbardziej zapadło panu w pamięć z tamtego okresu ?
- Trzeci sezon "Czas honoru" kręciliśmy wiosną i latem 2010 roku. Pamiętam upał, kiedy realizowaliśmy sceny bokserskie, było 30 kilka stopni, w zburzonej już dzisiaj fabryce Norblina. To była pusta hala z blaszanym dachem, nagrzana jak sauna, jak piec piekarski, a my cały dzień z Pawłem Małaszyńskim boksowaliśmy. Pamiętam, że między ujęciami przykładali nam na plecy worki pełne kostek lodu, żeby nas trochę schłodzić. Pamiętam też sceny z Olgą Bołądź - tę nieszczęśliwą, dramatyczną, tragiczną relację Celiny i Krzysztofa. W tamtym momencie ten serial był jednym z moich najważniejszych osiągnięć aktorskich.
A rola o której pan marzy? W jakim gatunku?
- Ja bym chętnie zagrał w kontynuacji serialu, który widzowie będą mogli zobaczyć 1 maja. Mogę zachęcić widzów, by odpalili "Kierunek: Noc". Jeżeli widzowie ocenią, że chcą więcej Jakuba i chcą zobaczyć, co ci bohaterowie zrobią dalej w tych traumatycznych okolicznościach, to zapraszam do oglądania. Mam nadzieję, że Netflix podejmie decyzję o kontynuacji serialu, bo jest na czym budować dalszy ciąg tej historii. Jedno co możemy powiedzieć otwarcie to to, że taką szansę ten serial daje, ale dużo teraz zależy od widzów.
Trzymam kciuki za drugi sezon. A jakie seriale pan lubi? Która z produkcji ostatnio najbardziej pana "wciągnęła"?
- Gatunki najróżniejsze - z zapartym tchem oglądałem "Czarne lustro". Tak naprawdę to nie jest serial, tylko serie krótkich filmów pełnometrażowych, trwających mniej więcej po godzinie. Wstrząsająca wizja tego, jak technologia, która ma służyć człowiekowi, potrafi się wymknąć spod kontroli i spowodować nieprzewidywalne skutki społeczne.
- Mój syn ma 13 lat i pokazałem mu jeden odcinek o mediach społecznościowych. Mówię: "jesteś na Instagramie, ale nie buduj swojego poczucia wartości na liczbie obserwatorów i komentarzy". Uwielbiam serial "Peaky Blinders" - obejrzałem go od dechy do dechy i czekam na kolejny sezon. Ostatnio obejrzeliśmy z żoną cały serial "Homeland". Lubię takie szpiegowskie historie. Zobaczyłem też "Stranger Things". Syn to ogląda, więc chciałem wiedzieć, skąd ta globalna popularność. Jeżeli ktoś tak jak ja pamięta lata osiemdziesiąte, nawet przez mgłę, to mu się łezka w oku zakręci, kiedy usłyszy tę muzykę, zobaczy te ubrania, fryzury.
- Ostrzę sobie zęby na serial dokumentalny o złotych latach Chicago Bulls z Michaelem Jordanem jako liderem tej drużyny. Ja wtedy właśnie grałem w koszykówkę, mój syn gra dzisiaj, więc będziemy oglądać tę produkcję razem. Wygląda na to, że zrobiłem tu reklamę Netfliksowi, ale ten producent dał mi możliwość wzięcia udziału w czymś nadzwyczajnym, co podobnie jak wymienione wyżej tytuły ma szansę uderzyć globalnie, dotrzeć do 190 krajów, do milionów użytkowników. Jak pomyślę o oglądalności, jaką generują seriale Netfliksa - te najlepsze - to jest to inna galaktyka. U nas jak oglądalność wynosi 5 mln to jest hit, jak 2 mln - to wielki sukces. Rzadko która produkcja przekracza ten próg. A tu mówimy o kilkunastu, kilkudziesięciu milionach widzów na dzień dobry.
- Zdarzają się takie ciekawe sytuacje - ja nie gram dla popularności, chcę pracować uczciwie i tyle - ale kiedy siedziałem w Belgii, w Brukseli i poszedłem z Mehmetem Kurtulusem na kawę, podszedł do niego Meksykanin i zapytał: "przepraszam, czy pan jest może Mehmet Kurtulus z 'Protektora'? Jestem pana wielkim fanem" i poprosił go o wspólne zdjęcie. Pomyślałem: "The Protector" to pierwszy turecki serial Netfliksa i ma widzów w Meksyku, ma ich może i na Islandii - to otwiera horyzonty. Wierzę, że "Kierunek: Noc" będzie oglądany na całym świecie. Ten serial na to zasługuje.
Liczby podane przez Netflix robią wrażenie.
- Porażają. Czy serwisy streamingowe to przyszłość? To pewna rewolucja. Mamy iść z tą rewolucją? Czy nie? Myślę, że mamy wiele fantastycznych historii do opowiedzenia światu. Mamy ludzi, którzy przecierają szlaki w opowiadaniu tych historii. Takich jak właśnie Tomek Bagiński czy Jacek Dukaj. Idźmy w tym kierunku. Ja się cieszę, że jeżeli chodzi o polską ekipę, to idziemy we trzech z naszym serialem "Kierunek: Noc".
Pierwszy sezon serialu "Kierunek: Noc" jest na Netfliksie dostępny od 1 maja 2020 roku.
*Ksawery Szlenkier - polski aktor filmowy i teatralny, absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi. Oprócz serialowych hitów, takich jak "Czas honoru" i Krew z krwi", ma na swoim koncie role w międzynarodowych produkcjach: "Wichry Kołymy" (gdzie zagrał u boku Emily Watson), "My Name is Sara", "Ukryta gra", "Sprava - The Reporter Movie"). W serialu Nefliksa "Kierunek: Noc" zobaczymy go w roli Jakuba Kieślowskiego, polskiego emigranta.