Anna Kraszewska: Rzuciła teatr, by móc wystąpić w serialu TVP
Anna Kraszewska gra główną rolę w drugim sezonie kryminalnego serialu TVP "Archiwista". Dla podkomisarz Hanny Buczak, partnerki Henryka Mikosa, w którego wciela się Henryk Talar, aktorka zrezygnowała z teatru. Wygrała jednak więcej niż tylko casting do serialu.
Przygotowując się do naszej rozmowy zauważyłam, że w napisach końcowych serialu "Ultraviolet" jesteś wymieniona jako Anna Krzeszewska. Zmieniłaś nazwisko z myślą o karierze międzynarodowej?
Anna Kraszewska: - Brzmi intrygująco, ale nic z tych rzeczy. To wypadek przy pracy. Osoba odpowiedzialna za wprowadzenie napisów zrobiła literówkę w moim nazwisku.
To pierwszą zagadkę mamy rozwiązaną. Lubisz zagadki, bywasz w escape roomach?
- Uwielbiam zagadki! Rozwiązywanie łamigłówek jest ekscytujące i motywujące. Od dziecka byłam przekorna. Trudniejsze rzeczy przychodziły mi łatwiej. Na zajęciach z baletu, jako że jestem dyslektykiem, nauczycielka podpisywała mi nogi - prawa, lewa, ale ćwiczenia, które były bardziej skomplikowane, wykonywałam w mig.
Jak wiodła twoja droga do łódzkiej Szkoły Filmowej?
- Nigdy nie marzyłam o tym, że będę aktorką. Moją największą miłością był balet. Dostałam się do szkoły baletowej i jednocześnie uczyłam się w szkole muzycznej w klasie fortepianu. Miałam jednak w tym czasie duże problemy zdrowotne i rodzice podjęli decyzję za mnie. Zostałam w szkole muzycznej. Przez sześć lat grałam na fortepianie, a potem na saksofonie. W sumie dziesięć lat. Będąc w gimnazjum, musiałam podjąć decyzję, czy chcę zdawać na Akademię Muzyczną i zostać instrumentalistką, czy nie. Granie wymaga codziennego treningu, poświęcenia, a im dłużej się to robi, tym dłużej się gra siedem dni w tygodniu. Do krwi. Nie poszłam do liceum muzycznego. Wybrałam zwykły, państwowy ogólniak i nagle miałam mnóstwo czasu, bo nie musiałam ćwiczyć.
Co wymyśliłaś?
- Bardzo brakowało mi sceny, więc poszłam do Warsztatowej Akademii Musicalowej. Kiedy miałam sześć lat, tańczyłam główną rolę na deskach Teatru na Woli. W szkole prowadziłam koncerty. Lubiłam konferansjerkę. Jako że mam ADHD, wszędzie było mnie pełno. Byłam małą bandziorką.
Rządziłaś na podwórku, czy jednak z uwagi na szkołę muzyczną twoje dłonie podlegały szczególnej ochronie?
- Wracałam po szkole do domu, przebierałam się, kładłam nuty na pianinie i biegłam na podwórko. Rodzice nie mieli o niczym pojęcia do momentu, aż ledwo zdałam egzamin z fortepianu. Wtedy prawda wyszła na jaw. Lubiłam odgrywać różne role przed dzieciakami. Jestem dziewczyną z dobrego domu, a kolegów miałam różnych, niektórzy mieli kuratorów, więc zakładałam bluzę i udawałam, że jestem ziomkiem albo beret, jeansy i szpilki mamy, dla zabawy. Zresztą ze szkoły muzycznej musiałam odejść m.in. przez zachowanie. Nie akceptowano tego, że delikatnie mówiąc, miałam szalone pomysły i nieco inne spojrzenie na świat.
Fascynuje mnie jednak ten saksofon. Znam jedną saksofonistkę światowej sławy, Candy Dulfer. Skąd pomysł na ten instrument?
- Bardzo chciałam grać jazz, zresztą saksofon ma jakąś magiczną moc brzmienia. Dziś ta umiejętność procentuje w moim zawodzie.
Wcale nie czuję, że jesteśmy bliżej aktorstwa i myślę, że masz jeszcze coś w zanadrzu...
- Przed Łodzią była Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie, a wcześniej kurs rysunku, po którym zostałam na dłużej, jako asystentka. Po roku przygotowań dostałam się na ASP na kierunek "sztuka mediów". Trafiłam pod opiekę wybitnego operatora Andrzeja Jaroszewicza i fotografa Witolda Krassowskiego. Na studiach byłam bardzo aktywna. Wciągnął mnie reportaż. Chodziłam na manifestacje, protesty, spędzałam czas na ulicy, chciałam też zostać reporterem wojennym. Wymagało to ode mnie przygotowania, odpowiedniego kamuflażu, żeby nie rzucać się w oczy, ale też, by wzbudzić zaufanie. Potrafiłam komunikować się z ludźmi o różnych poglądach politycznych. I znów przyszła chwila, kiedy musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, co dalej. Ulica, droga, podróże, fotografia czy praca stacjonarna i bezpieczeństwo.
Twoje doświadczenia artystyczne są wspaniałą szkołą życia. Tymczasem ty decydujesz się na aktorstwo, na kolejne studia, a przecież nie jesteś już świeżo upieczoną maturzystką.
- Studiując na ASP, bardzo szybko zaczęłam dostawać propozycje pracy jako operator, zaczęłam też chodzić na castingi reklamowe jako modelka i poczułam dotkliwie, jak bardzo brakuje mi sceny. Po dwóch latach zaczęłam wygrywać castingi jeden po drugim. Porzuciłam operatorkę, zrobiłam licencjat i zaczęłam pracować w reklamie jako modelka, aktorka. Współtworzyłam charytatywne filmowe warsztaty dla dzieci z rodzinnych domów dziecka. Dostałam kopa i od razu podniosłam sobie poprzeczkę: Chcę grać w filmach! Po jednym z castingów reklamowych wyszedł za mną śp. Paweł Czajor, reżyser obsady i zapytał, czy nie chciałabym zdawać do szkoły teatralnej? Bardzo bym chciała!
Dlaczego Łódź, a nie Warszawa?
- Miałam wcześniej jedno podejście do Akademii Teatralnej w Warszawie, dzięki spotkaniu z reżyserką obsady Nadią Lebik, która jako pierwsza zobaczyła we mnie to coś i powiedziała: Znajdź mentora i idź do szkoły teatralnej. Miałam dziewiętnaście, może dwadzieścia lat i pech sprawił, że podczas konsultacji w Akademii Teatralnej w Warszawie spotkałam się z molestowaniem, co na lata zamknęło mnie na temat szkół teatralnych i poczułam, że to nie jest moja droga. Miałam dużo złości w sobie i czułam, że nie chcę być w takim miejscu. Po latach zdecydowałam się jednak złożyć papiery do Łodzi. Poczułam, że to jest jedyna droga, aby zostać profesjonalną aktorką i muszę spróbować jeszcze raz. Dostałam się do "Filmówki", mając 24 lata. Byłam tzw. staruchem, czyli najstarsza na roku i już po jednych studiach. W ubiegłym roku obroniłam dyplom, w którym grałam rolę Wandy, jazzowej saksofonistki, a teraz piszę pracę magisterską "Jak stres wpływa na brzmienie głosu".
Będąc na trzecim roku, zagrałaś w serialu "Pajęczyna". Jagoda Titko nie jest co prawda główna postacią, ale na tyle wyrazistą, że dała się zapamiętać.
- Przy tej produkcji bardzo przydało się moje doświadczenie ze szkoły muzycznej. Rok wcześniej zagrałam z kolei w Teatrze Jaracza w Łodzi. Była to z kolei postać męska, ministrant. Okazało się, że nie ma kto zastąpić chłopaka, który w spektaklu grał na trąbce, a nikt w szkole nie grał w tym czasie na instrumencie dętym oprócz mnie. Po dyplomie dostałam zaproszenie na casting od pani dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi, która oglądała przedstawienie dyplomowe. Nie liczyłam na wiele. Wróciłam po castingu do domu i po dwudziestu minutach dostałam telefon z teatru, że zostałam przyjęta do zespołu na zastępstwo. Grałam w dwóch spektaklach i okazało się, że bardzo dobrze się czuję na teatralnych deskach. Pracowałam ze wspaniałymi ludźmi, którzy nie tylko mi zaufali, ale mocno wspierali, bo wchodzenie w szybkie zastępstwo jest stresujące. Teatr, niespodziewanie dla mnie, uwolnił mnie, otworzył. Największy komplement usłyszałam od moich profesorek, które powiedziały, że w szkole nigdy nie widziały mnie w takich rolach.
To są te wspaniałe aktorskie okazje!
- Dokładnie.
Ola Domańska jako Jadwiga Smosarska w "Bodo", Basia Garstka jako Elżbieta Czyżewska w "Osieckiej". Każda z was ma w sobie magnetyzm, który wyziera z najmniejszej roli, robiąc z niej aktorską perełkę.
- Ten zawód jest piękny, ale bywa też bezwzględny i uczy, że zawsze trzeba słuchać siebie. Kiedy przyszło zaproszenie do serialu "Archiwista", byłam już po słowie z panią dyrektor teatru, która zaproponowała mi rolę w premierowym przestawieniu. W pewnym momencie musiałam zdecydować - teatr czy serial. To była jedna z trudniejszych decyzji w moim życiu. Złożyłam wypowiedzenie w teatrze.
Poszłaś za głosem serca?
- Dostałam zaproszenie na casting do głównej roli, podkomisarz Hanny Buczak. Dziesięć odcinków, 54 dni zdjęciowe - ogromny projekt. Na początku dostałam tylko mały fragment scenariusza, ale poczułam, że ta historia ma potencjał. Daje szansę na to, aby zagrać policjantkę inaczej, poza utartymi kryminalnymi schematami. Nie jest kobietą po przejściach, zmęczoną życiem i straumatyzowaną, tylko młodą dziewczyną, nieobarczoną męskimi archetypami. Dostałam szansę, by pobawić się tą postacią. Hania jest wesoła, ma rozwiane włosy, zadaje mnóstwo pytań, ironizuje. Przygotowując się do roli, zaczęłam intensywnie chodzić na siłownię, aby wejść na plan w formie. Obejrzałam kilka seriali kryminalnych, a przede wszystkim odbyłam szkolenie policyjne. Pierwszy raz strzelałam z prawdziwej broni i to całkiem celnie.
Muszę zapytać o Henryka Talara, czyli serialowego Henryka Mikosa, do którego Hania została przydzielona.
- Pan Henryk zawsze jest przygotowany na dwieście procent do zdjęć. Zna nie tylko swój wątek, ale także orientuje się we wszystkich scenach. Pamiętam, jak przed pierwszą wspólną sceną pan Henryk zaprosił mnie do swojego campera, żeby przegadać scenę. Mój scenariusz pokrywały małe karteczki, na których zapisywałam różne wskazówki: motywację bohaterki, emocje, relacje. Wydaje mi się, że tym go ujęłam, bo on sam ma wszystko wypisane na dodatkowych kartach. Myślę, że nadaliśmy policyjnemu archiwum fajnej energii. A ja naprawdę czułam, że Henryk wziął mnie pod swoje skrzydła.
Beata Banasiewicz/ AKPA