Wiesław Gołas zdradza szczegóły o ostatnich świętach z ojcem. Poruszające wspomnienie
Wiesław Gołas był bez wątpienia jednym z najpopularniejszych i najbardziej lubianych polskich aktorów. Odtwórca roli Marianka Szyguli w kultowym serialu "Droga" nie krył, że zanim zdecydował się zdawać do szkoły teatralnej, imał się różnych zajęć, by zarobić na utrzymanie. Już jako dziecko próbował zarabiać na swoje potrzeby, co czasem prowadziło do trudnych sytuacji, jak przy sprzedaży bożonarodzeniowych drzewek.
Wiesław Gołas był w dzieciństwie bardzo niesfornym dzieckiem. Żartował, że rodzice, a zwłaszcza mama, mieli z nim sto pociech, bo, a to narozrabiał w szkole, a to stroił śmieszne miny w kościele, służąc do mszy, a to pobił się z kolegami na podwórku. W dodatku nie lubił się uczyć i, gdyby to od niego zależało, chodziłby jedynie na lekcje "ćwiczeń cielesnych", jak nazywano w czasach jego szczenięcych lat gimnastykę, i na język polski, bo lubił deklamować wiersze.
"Z całą pewnością nie był aniołkiem. Jako dzieciak miewałem całą masę głupich pomysłów" - wspominał na kartach książki "Na Gołasa".
Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia 1938 roku 8-letni wówczas Wiesiek wybrał się z paroma kolegami do lasu po choinki. Nie pierwszy raz...
"Zarabiałem przed świętami, sprzedając drzewka" - potwierdził wiele lat później w wywiadzie dla "Echa Dnia".
Nie pamiętał, co poszło nie tak, że tego akurat roku trafił z drzewkami nie na bazar, ale na komisariat, gdzie bardzo groźnie wyglądający policmajster krzykiem próbował mu wytłumaczyć, że dzieci nie mogą chodzić do lasu bez opieki, a już tym bardziej nie powinny wycinać młodych jodeł i świerków. Gdyby nie to, że funkcjonariusz znał jego ojca, chłopak pewnie spędziłby święta za kratkami.
Teofil Gołas, ogniomistrz ze stacjonującego w Kielcach 2. Pułku Artylerii Lekkiej Legionów, żałował nawet przez moment, że uratował syna przed "odsiadką", choć tak naprawdę Wiesławowi przydałaby się nauczka. Przyszły aktor dostał jednak za swoje już następnego dnia, gdy — zamiast oczekiwanego prezentu — znalazł pod wielką choinką, którą zresztą wcześniej sam przytaszczył z lasu, jedynie rózgę.
"Wiesiu, oj, Wiesiu, leniuszku mały. W zeszytach twoich dwójek całe zwały. Zamiast się uczyć, ciągle figlujesz, a zamiast słuchać, wciąż leniuchujesz. Dosyć już tego, słuchaj mię proszę, a ja ci za to prezent przyniosę" - przeczytał na karteczce załączonej przez świętego Mikołaja do rózgi.
Tamtego grudniowego dnia Wiesław Gołas obiecał sobie, że już nigdy nie da się złapać na kradzieży choinek. Rezygnować z intratnego interesu jednak wcale nie miał zamiaru.
W kolejnych latach Wiesławowi w wyprawach po pachnące drzewka towarzyszył niezwykły "ochroniarz". Muki był przypominającym wilka kundlem, miał duże sterczące uszy i długą, gęstą sierść.
"Wyrwałem go z siatki hyclowi. Podczas okupacji po Kielcach jeździli hycle i łapali wszystkie bezdomne psy" - opowiadał aktor w cytowanym już wyżej wywiadzie-rzece.
Wiesław Gołas wspominał, że wyprawy po choinki odbywały się późnymi godzinami, gdy na ulicach było już pusto i cicho. Towarzyszył mu w tych nocnych eskapadach jego wierny pies Muki, którego niezwykła czujność dodawała aktorowi odwagi. Dzięki obecności czworonożnego towarzysza Wiesław czuł się bezpieczniej, mając pewność, że Muki wyczuje ewentualne zagrożenie i ostrzeże go odpowiednio wcześnie.
"Gadaliśmy ze sobą i jestem pewien, że rozumiał każde moje słowo" - twierdził Wiesław Gołas.
Dzięki pieniądzom ze sprzedaży bożonarodzeniowych drzewek mama Wieśka mogła kupić produkty niezbędne do przygotowania choćby kilku z dwunastu tradycyjnych wigilijnych potraw. Po tym, jak jej mąż pojechał we wrześniu 1939 roku na front, a wkrótce potem trafił do niewoli, sama musiała zadbać, by jej dzieciom - córce Basi i młodszemu od siostry o niecałe pięć lat Wiesiowi - niczego, zwłaszcza w święta, nie brakowało. Nie było jej łatwo, ale dawała radę.
Gdy na początku grudnia 1941 roku Wiesiek wypatrzył ojca idącego w kierunku ich domu przy ulicy Mahometańskiej 3 na leżącym na obrzeżach Kielc Baranówku, niemal oszalał z radości.
"Akurat wyglądałem przez okno. Zobaczyłem zbliżającego się mężczyznę. Był po cywilnemu, czapkę z daszkiem miał nasuniętą na oczy. Niby obcy, a jednak skądś mi znajomy. Poznałem go po chodzie" - opowiadał Wiesław Gołas pół wieku później.
Święta w 1941 roku - ostatnie, jakie spędził z tatą - aktor wspominał jako najpiękniejsze w życiu.
"Na choince, którą oczywiście sam przyniosłem, paliło się kilka świeczuszek. Trwała okupacja, było chłodno i głodno, ale w ten jeden wigilijny wieczór wszyscy zapomnieliśmy o tym, cieszyliśmy się zapachem jodły, cichutko w gronie najbliższych śpiewanymi kolędami, życzeniami, serdecznością..." - wzruszał się, mówiąc o tamtym Bożym Narodzeniu.
Niedługo potem Teofil Gołas został aresztowany i wywieziony, co miało tragiczne konsekwencje dla jego rodziny.