Polski aktor miał w życiu pod górkę. "Żyliśmy skromnie, ale byliśmy szczęśliwą rodziną"
Artur Barciś – niezapomniany Tadzio Norek z kultowych polsatowskich „Miodowych lat” i Arkadiusz Czerepach z „Rancza” - odziedziczył talent po ojcu, który w młodości występował na scenie amatorskiego teatru w świetlicy kierowanej przez... mamę aktora. Niewiele osób wie, że Artur, będąc dzieckiem, musiał opuścić rodzinny dom i przez wiele miesięcy mieszkać w prewentorium, bo jego tata zachorował na suchoty i zachodziła obawa, że zarazi syna.
O swojej mamie - 91-letniej Celinie Barciś - Artur Barciś mówi, że wciąż ma ogromny apetyt na życie.
"Naprawdę nieźle się trzyma. Obsługuje smartfona, gada na WhatsAppie ze swoją wnuczką w USA" - chwalił ją aktor w mediach społecznościowych.
"Zawsze była niesłychanie pracowita. Życie nieźle dało jej w kość, ale ciągle jest uśmiechnięta, pogodna" - napisał pod ich wspólnym zdjęciem.
O tym, jak wyglądało jego dzieciństwo i co zawdzięcza rodzicom, Artur zdecydował się opowiedzieć całą prawdę, dopiero niedawno.
"Najważniejsza była uczciwość. Rodzice często powtarzali mi i moim braciom, że nie wolno kłamać, kraść i krzywdzić innych. Dla mnie to święte wartości, drogowskazy, którymi zawsze kierowałem się w życiu" - wyznał na kartach książki "Aktor musi grać, by żyć".
Rodzice Artura Barcisia poznali się dzięki... teatrowi. Mama była jeszcze nastolatką, gdy po ukończeniu kursu nauczycielskiego dostała posadę kierowniczki świetlicy w Mykanowie. Jej przyszły mąż prowadził w niej amatorską scenę, na której występował w wyreżyserowanych przez siebie sztukach.
"Miał aktorskie zacięcie, był bardzo utalentowany. Mama też grała. Zakochali się w sobie, czego efektem był mój brat Andrzej" - powiedział odtwórca roli Norka w "Miodowych latach" w wywiadzie-rzece.
Kiedy na świecie pojawił się ich pierworodny syn, państwo Barcisiowie musieli pożegnać się z teatrem.
"Zamieszkali u ojca w Kokawie i zatrudnili się na kolei. Mama podjęła pracę w kasie biletowej na stacji, która była tuż obok domu, tata w magazynie kolejowym w Częstochowie" - opowiadał aktor.
Po ślubie oboje musieli też codziennie pracować w polu. Niewielkie gospodarstwo zapewniało jednak rodzinie jedynie podstawowe produkty.
"Jedliśmy to, co wyrosło na naszym kawałku pola. Żyliśmy bardzo skromnie, ale byliśmy szczęśliwą rodziną. Miłości w naszym domu nigdy nie brakowało" - wspomina Artur Barciś w rozmowie z Kamilą Drecką.
Niestety, wkrótce po narodzinach Jacka, najmłodszego z trójki synów, tata chłopców zachorował na suchoty. Cały ciężar utrzymania domu spadł na barki jego żony.
Artur był bardzo chorowitym dzieckiem, często łapał różne infekcje, więc mama zdecydowała, żeby wysłać go i młodszego od niego o trzy lata Jacka do prewentorium w Janowicach Wielkich koło Jeleniej Góry. Nie chciała, by chłopcy zarazili się od ojca. Andrzej został w domu, by pomagać w gospodarstwie.
To, że po półrocznym pobycie w szpitalu jej mąż w końcu stanął na nogi i wyzdrowiał, Celina Barciś uważa za cud. Co prawda ojciec jej synów stracił z powodu choroby pracę, ale liczyło się to, że przeżył.
"Mama zarabiała grosze, była bieda, nie było nas stać na nic" - wspominał aktor w swej książce.
"Najgorzej robiło się na przednówku, kiedy kończyły się już ziemniaki i mąka. Zdarzało się, że nie mieliśmy co jeść" - wyznał.
Babcia aktora, aby nieco odciążyć córkę zajmującą się trzema chłopcami i wycieńczonym po chorobie mężem, zaproponowała, że weźmie do siebie Artura.
"Jacek był jeszcze za mały, Andrzej był bardziej przydatny w domu i w polu" - tłumaczy Artur Barciś.
"Ze mnie w gospodarstwie pożytku nie było. Nadawałem się tylko to pasania krowy, bo to było proste zajęcie. Ale i tego nie robiłem dobrze" - mówi.
Tata Artura Barcisia był człowiekiem nieznoszącym sprzeciwu, zawsze musiał postawić na swoim. Powtarzał często: "Ma być tak, jak mówię, i koniec". Synowie, a zwłaszcza średni, buntowali się i ciągle z nim kłócili. Z drugiej jednak strony...
"Ojciec był zgrywusem, lubił żartować, wspaniale wykorzystywał zdolności aktorskie, kiedy się targował na Zawodziu (na Zawodziu w Częstochowie znajdowało się największe w regionie targowisko - przypis red.). Obserwowałem go, uwielbiałem, jak to robił" - wspomina aktor.
Oboje rodzice kibicowali Arturowi, gdy postanowił zdawać do szkoły aktorskiej. Ojciec, który w młodości grał we własnym teatrze, dobrze wiedział, jak silna może być miłość do sceny.
Popisową rolą Barcisia seniora, gdy występował w świetlicy w Mykanowie, był Pagatowicz w "Grubych rybach" Bałuckiego. Kiedy wiosną 2008 roku Artur dostał tę samą rolę w spektaklu w stołecznej Polonii, jemu pierwszemu o tym powiedział.
"Tata był już wtedy bardzo chory, po wylewie, nie wiem, czy coś z tego jeszcze rozumiał. Zmarł dwa tygodnie po premierze" - powiedział w wywiadzie-rzece.