O ich konflikcie huczała cała Polska. Skończył się w sądzie
Grażyna Szapołowska nie kryje, że bardzo tęskni za występami na scenie Teatru Narodowego, z którego wyleciała z hukiem wiosną 2011 roku. O konflikcie aktorki z dyrektorem Janem Englertem mówiła wtedy cała Polska. Dziś, gdy Englert nie zarządza już zespołem Narodowego, Grażyna mogłaby wrócić, ale... "Tyle już lat minęło, że to chyba niemożliwe" - twierdzi. Inna sprawa, że nowy dyrektor - Jan Klata - przed laty stanął po stronie jej adwersarza, a ją potępił, nazywając w dodatku pogardliwie "popularną niegdyś artystką", więc na współpracę z nią raczej się nie zdecyduje.
Był 9 kwietnia 2011 roku, gdy Jan Englert wyszedł na scenę Teatru Narodowego, by poinformować 150 czekających na rozpoczęcie spektaklu widzów, że tego wieczoru nie zobaczą "Tanga".
"Do ostatniej chwili wierzyłem, że nie stanie się najgorsze, że nie dojdzie do zerwania przedstawienia" - powiedział, dodając, że Grażyna Szapołowska grająca w spektaklu Eleonorę, nie stawiła się w teatrze, bo wybrała udział w telewizyjnym show.
Grażyna Szapołowska zapewnia, że cały zespół wiedział, że nie dotrze do teatru, bo poprzedniego dnia - jak mówiła "z braku innego wyboru" - wystąpiła o urlop na żądanie.
"Wiem, że koledzy nie przebrali się w kostiumy, ale dyrektor Englert przygotował się tak, jakby za chwilę miał występować i w teatralnym stroju odegrał scenę odwoływania spektaklu. Wykonał na mnie publiczny wyrok na oczach widzów" - skarżyła się dziennikarzowi "Faktu".
"Zostałam zaskoczona zwolnieniem dyscyplinarnym. Nie rozumiem, dlaczego dyrektor nie mógł dokonać jednej zmiany w repertuarze. Robił to, kiedy jedna z koleżanek była w podobnej do mojej sytuacji" - powiedziała.
Faktem jest, że gdy Beata Ścibakówna - żona Jana Englerta - brała udział w show "Gwiazdy tańczą na lodzie", nie musiała martwić się o wystąpienie konfliktu interesów. W dniach jej występów w telewizji na afiszu Narodowego nie było przedstawień z jej udziałem.
"Podwójne standardy?" - zastanawiała się aktorka, grożąc w wystosowanym do mediów oświadczeniu, że pozwie byłego pracodawcę, bo - to jej słowa - nie chce mieć "dyscyplinarki" w papierach.
"Byłbym szczęśliwy, gdyby odbył się proces, który zapowiada pani Szapołowska. Rzecz by się wyjaśniła do końca" - stwierdził Englert w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" zaraz po tym, jak doszły do niego słuchy o planowanym przez byłą gwiazdę pozwie przeciwko niemu.
Mało kto pamięta, że Grażyna Szapołowska zagrała w pierwszym przedstawieniu Jana Englerta po objęciu przez niego stanowiska dyrektora, jednak po premierze "Kurki wodnej", która okazała się jedną z największych klap teatralnych 2002 roku, na ponad cztery lata zniknęła ze sceny przy pl. Teatralnym 3.
Do powrotu przekonała ją koleżanka, Aleksandra Konieczna. Englert ponoć przyjął ją z otwartymi ramionami i powierzył najpierw rolę Zinajdy Sawiszny we własnej wersji "Iwanowa", a zaraz potem Eleonory w "Tangu", które wyreżyserował Jerzy Jarocki.
"Tango" grane było przy pełnej widowni i zbierało znakomite recenzje.
Na początku wiosny 2011 roku Grażyna Szapołowska przyjęła rolę jurorki w telewizyjnym show "Bitwa na głosy". Zapewnia, że uprzedziła dyrektora, że nie będzie w związku z tym mogła grać w sobotnie wieczory... Dokładnie sprawdziła terminy przedstawień na kilka tygodni naprzód.
"Nigdy bym nie podjęła decyzji o udziale w programie telewizyjnym, gdybym wiedziała, że koliduje to z moimi obowiązkami na etacie. Wiedziałam, że 2 kwietnia zaplanowany był występ Teatru Narodowego na festiwalu 'Interpretacje' w Katowicach, nawet przez chwilę nie wahałam się zrezygnować tego dnia z 'Bitwy na głosy', o czym zawczasu uprzedziłam producentów. Tydzień później pojawił się problem..." - opowiadała w cytowanym już wywiadzie.
Nie jest tajemnicą, że producenci "Bitwy na głosy" zaproponowali dyrekcji Narodowego, że telewizja pokryje wszystkie koszty odwołanego spektaklu łącznie z wypłatą honorariów aktorskich i wykupieniem całej puli biletów.
"Dyrektor Englert z hukiem wyrzucił asystentkę producenta show ze swego gabinetu. On chciał linczu, co potwierdził, zwalniając mnie dyscyplinarnie kilka dni później" - stwierdziła Szapołowska na łamach "Faktu", po czym pozwała byłego szefa za bezpodstawne - według niej - zwolnienie jej z pracy.
Proces aktorki z dyrektorem rozpoczął się w listopadzie 2011 roku i trwał do września 2012 roku. Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście oddalił powództwo artystki o przywrócenie do pracy i wypłatę wynagrodzenia za okres, w którym - pozbawiona etatu - nie otrzymywała go, choć była gotowa grać w "Tangu" do momentu zejścia sztuki z afisza.
Jan Englert oddał rolę Eleonory Katarzynie Gniewkowskiej.
"Choćbym się kochał w pani Szapołowskiej, nie mogłem postąpić inaczej. Podjęła decyzję taką, że ważniejszy jest dla niej występ w telewizji, co jest w niezgodzie z etyką i regulaminami teatralnymi. Dobrze wiedziała, dokonując wyboru, jakie będą jego dyscyplinarne konsekwencje" - powiedział "Rzeczpospolitej".
Grażyna Szapołowska wiele razy w ciągu ostatnich 13 lat, bo tyle minęło od chwili, gdy przegrała proces wytoczony Englertowi, deklarowała chęć powrotu do Narodowego, jeśli... zmieni się jego szef.
"Dopóki będzie ta dyrekcja, nadziei nie mam żadnych" - powiedziała rok temu Plotkowi.
1 września tego roku Jan Englert przeszedł na emeryturę i przekazał władzę w Teatrze Narodowym Janowi Klacie.
To, że nowy dyrektor, zaprosi Szapołowską do współpracy, wydaje się mało prawdopodobne. Mało kto pamięta, że w 2011 roku reżyser stanął po stronie Englerta i publicznie skrytykował Grażynę za jej "postępek".
"Była sobie etatowa artystka Teatru Narodowego - Grażyna Szy. Przemykała się przez scenę, z sukcesem grając samą siebie, zrazu nikomu nie wadząc, aż tu nagle otrzymała intratną propozycję misyjnego oddziaływania na miliony publicznych telewidzów z jakże komfortowej i niekłopotliwej pozycji 'żurora' jakiegoś szansonowatego teleturnieju" - kpił z aktorki na łamach "Tygodnika Powszechnego".
Wszystko wskazuje na to, że o występach na narodowej scenie Grażyna Szapołowska może zapomnieć, przynajmniej dopóty, dopóki nie skończy się pięcioletnia kadencja nowego dyrektora.