Maja Komorowska: Jej mąż był hrabią, a i tak żyli w biedzie. Musieli oddać syna ciotce

Maja Komorowska to jedna z największych gwiazd polskiego aktorstwa, a przy tym niezwykle skromna osoba, której nigdy nie zależało na rozgłosie. Twierdzi, że nie jest "wdzięcznym" tematem do plotek, bo nie epatuje prywatnością i nie wikła się w skandale, a najbliższych chroni przed mediami. Mało kto wie, że przez ponad pół wieku była żoną hrabiego Jerzego Huberta Tyszkiewicza. Ich wspólna historia zaczęła się w... pociągu.

Maja Komorowska miała niespełna 22 lata i była jeszcze studentką, gdy w pociągu relacji Kraków - Warszawa spotkała starszego od niej o zaledwie kilka miesięcy Jerzego Tyszkiewicza. Okazało się, że w żyłach mężczyzny płynie szlachecka krew, a że i ona pochodziła z hrabiowskiej rodziny, szybko znaleźli temat do rozmowy, a zanim ich pociąg dotarł do celu, byli już w sobie po uszy zakochani i zdecydowani, by spędzić ze sobą resztę życia.

Reklama

Kilka miesięcy później - 18 grudnia 1959 roku - Maja i Jerzy stanęli na ślubnym kobiercu.

Maja Komorowska: Jej małżeństwo z hrabią Tyszkiewiczem nie przypominało sielanki

W tamtych czasach potomkom starych szlacheckich rodów nie wiodło się w Polsce najlepiej. Pozbawieni majątków hrabianki i hrabiowie klepali biedę. Maja i Jerzy nie mieli grosza przy duszy, ledwo wiązali koniec z końcem, a o własnym mieszkaniu mogli tylko pomarzyć.

Nie chcieli, żeby syn, który przyszedł na świat trzy i pół roku po ich ślubie, tułał się z nimi po hotelach, więc oddali go na wychowanie do ciotki aktorki mieszkającej w Laskach.

Dopiero po latach wyszło na jaw, że małżeństwo Mai Komorowskiej dalekie było od ideału. Jerzy Tyszkiewicz miał bowiem słabość do mocnych trunków... To właśnie z tego powodu ich związek w pewnej chwili po prostu się rozpadł, ale - choć każde z nich poszło w swoją stronę - nie zdecydowali się na rozwód.

Kiedy hrabia Tyszkiewicz zachorował i potrzebował opieki, Maja troszczyła się o niego i dbała, by niczego mu nie brakowało. Zajmowała się mężem do końca. Owdowiała w 2014 roku. Dziś nie kryje, że Jerzy był mężczyzną jej życia.

Maja Komorowska: Pierwszym partnerem aktorki był drewniany Jasiek

Nie jest tajemnicą, że Maja Komorowska jest z zawodu lalkarką. Długo nie potrafiła zdecydować, co chce robić w życiu.

"Różne pomysły przychodziły mi do głowy. Może powinnam tańczyć, może studiować na AWF-ie i zająć się sportem. Myślałam o medycynie, ale bałam się, że nie potrafię zdać egzaminów wstępnych" - opowiadała autorce książki "Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską dawne i nowe".

Rodzice pozwolili, by Maja po maturze zrobiła sobie rok przerwy w nauce. Jako licealistka często bywała w szkole dla niewidomych dzieci w podwarszawskich Laskach, po ukończeniu szkoły zaczęła pracować na oddziale chirurgii dziecięcej w jednym ze stołecznych szpitali.

"Byłam kimś pomiędzy salową a niewykwalifikowaną pielęgniarką. Chodziłam w białym czepku i zajmowałam się dziećmi" - napisała we wstępie do "Pejzażu".

Pewnego dnia przyszła na dyżur z kukiełką - wypożyczonym z domu kultury drewnianym Jaśkiem.

"Jasiek potrafił zająć dzieci. Czekały na niego i przestawały myśleć o operacjach, o bólu. Jasiek był niezastąpiony na sali, gdzie leżały dzieci przed i po operacji serca" - wspominała na kartach cytowanej już książki. 

"Gdy zobaczyłam, ile dobrego może zrobić lalka, postanowiłam iść na lalkarstwo" - wyznała.

Maja Komorowska: Na scenie zawsze czuła się lepiej niż przed kamerą

Po ukończeniu studiów Maja Komorowska zatrudniła się w krakowskim Teatrze Lalki i Maski "Groteska". Choć jedna z jej profesorek - niezwykle wpływowa aktorka Halina Gryglaszewska - zaproponowała jej pracę w teatrze dramatycznym, wolała występować dla dzieci. Jej życie zmieniło przypadkowe spotkanie z Jerzym Grotowskim, który ściągnął ją najpierw do swojego teatru w Opolu, potem zatrudnił we wrocławskim Laboratorium.

W czasach "przedwarszawskich" (przeprowadziła się do stolicy w 1972 roku) aktorka rzadko przyjmowała role filmowe. Zadebiutowała przed kamerą dopiero 10 lat po dyplomie, za to "z przytupem" - wcieliła się w Bellę Braun w głośnym "Życiu rodzinnym" Krzysztofa Zanussiego i od razu została okrzyknięta wchodzącą gwiazdą rodzimej kinematografii.

Kiedy w 1972 roku Andrzej Wajda zaoferował jej rolę Racheli w "Weselu", w pierwszej chwili odmówiła, sugerując reżyserowi, że powinien zaangażować... Ewę Demarczyk. Wajda przekonał ją jednak do występu w ekranizacji dramatu Wyspiańskiego. Odniosła sukces, ale wcale nie przekonała się do kina. Zawsze lepiej czuła się na scenie niż na planie filmowym.

Maja Komorowska: Syna nazywa swoim największym sukcesem

Pytana, co uważa za swój największy sukces, Maja Komorowska bez wahania mówi, że syn. Paweł Tyszkiewicz to jej duma.

"Mam szczęście. Wspaniały syn, wyjątkowa synowa i niezwykłe wnuki. Są już dorosłe, mają swoje życie i mniej czasu spędzamy razem. Ale kiedy były małe, lubiły do mnie przychodzić" - wyznała na kartach "Pejzażu".

Ciekawostką jest, że wszystkie wnuczęta aktorki są poliglotami: Katarzyna skończyła iberystykę, Zofia slawistykę, Jerzy filozofię po angielsku, a Jan amerykanistykę.

"Spotykamy się, przyjaźnimy się. Myślę, że na tę przyjaźń wspólnie zapracowaliśmy" - mówi Maja Komorowska.

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy