Kochał ją do szaleństwa, a jednak im nie wyszło. Dlaczego?
Roman Wilhelmi, któremu nieśmiertelność przyniosły m.in. role w serialach "Kariera Nikodema Dyzmy", "Alternatywy 4" i "Czterej pancerni i pies", przez kilka lat związany był z Mariką Kollar, z którą doczekał się syna Rafała. Mało kto zna całą prawdę o małżeństwie aktora i węgierskiej tłumaczki...
Zjawiskowo piękna Marika Kollar - 23-letnia tłumaczka oddelegowana przez węgierskie Ministerstwo Kultury i Sztuki do opieki nad artystami z Warszawy, którzy zawitali do Budapesztu ze spektaklem "Niech no tylko zakwitną jabłonie" - od razu, jak tylko ją zobaczył, wpadła Romanowi Wilhelmiemu w oko. Nie tylko zresztą jemu...
"Wszyscy się nią interesowaliśmy" - wspominał w rozmowie z autorem biografii Wilhelmiego Henryk Łapiński, który podczas pobytu zespołu warszawskiego Teatru Ateneum w stolicy Węgier dzielił z Romanem pokój w hotelu.
Po przedstawieniu aktorzy z Polski zaprosili Marikę i jej koleżankę Judit na bankiet suto zakrapiany mocną, szybko uderzającą do głowy palinką. Roman przez cały wieczór nie mógł oderwać oczu od uroczej tłumaczki, ale gdy zauważył, że jeden z jego przyjaciół - Andrzej Gawroński - również zwraca na nią uwagę, poprosił Marikę o opuszczenie imprezy. Po jej wyjściu doszło do napiętej sytuacji między nim a przyjacielem.
"Udało mi się ich rozdzielić, ale to Romek wygrał ten pojedynek" - opowiadał Henryk Łapiński na kartach książki o odtwórcy roli Olgierda w kultowych "Czterech pancernych i psie".
"Następnego ranka wstał bardzo wcześnie, ogolił się, kupił cięte, kolorowe kwiaty i oficjalnie przeprosił Marikę. Udobruchanie brzydszej Judit musiałem wziąć na siebie. Przeprosiny Romka zostały przyjęte. Oświadczyny także" - wyznał kolega Wilhelmiego.
Marika nie miała wątpliwości, że Roman jest mężczyzną z jej marzeń, więc kiedy kilka tygodni później zjawił się w Budapeszcie i zaproponował, by za niego wyszła, bez wahania powiedziała "tak", a nazajutrz była już gotowa, by wyruszyć z nim w podróż do Polski.
Niestety, jej ukochany od ośmiu lat był mężem innej kobiety. Co prawda jego małżeństwo z Danutą istniało już tylko na papierze, ale jednak istniało. Danuta Wilhelmi dopiero na początku 1967 roku złożyła pozew rozwodowy. Zdawała sobie sprawę z tego, że Roman kocha "jakąś Węgierkę", bo nie ukrywał tego przed nią, ale i jej zależało na odzyskaniu wolności, bo była już związana z Henrykiem Machalicą i chciała jak najszybciej rozpocząć nowe życie u jego boku. Gdy w końcu oboje - byli już małżonkowie - mogli pójść każde w swoją stronę, Roman ruszył do Budapesztu... po Marikę.
Był ostatni piątek września 1968 roku, gdy w Urzędzie Stanu Cywilnego na Starym Mieście w Poznaniu Roman Wilhelmi przyrzekł Marice Kollar, że będzie starał się, aby ich małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
"Panna młoda wyglądała prześlicznie, pan Roman Wilhelmi zaś był wyjątkowo męski i urodziwy. Świadkami byli: znana aktorka warszawska Hanna Skarżanka oraz Eugeniusz Wilhelmi, brat pana młodego. Wszyscy byli wzruszeni, adapter grzmiał marsza weselnego Mendelssohna, a nasz reporter raz po raz błyskał fleszem" - relacjonował ślub aktora "Express Poznański".
Po uroczystości nowożeńcy zjedli obiad w towarzystwie najbliższych i pojechali do Warszawy, gdzie czekało na nich mieszkanie w kamienicy przy ulicy Puławskiej 111. Cała Polska ekscytowała się już wtedy przygodami "Czterech pancernych i psa", a grający w serialu aktorzy cieszyli się popularnością, o jakiej nigdy nawet nie śmieli marzyć.
"Gdy się poznaliśmy i pokochaliśmy, Romek dochodził trzydziestki. Nie był jeszcze gwiazdą. Nagła popularność była dla niego zaskoczeniem. Cieszył się z niej" - wyznała Marika Kollar po latach w książce "Roman Wilhelmi. I tak będę wielki!".
"Gdy tylko miał wolny czas, jeździł na spotkania z publicznością. Jasne, brakowało mi go w domu, lecz ja sama też pracowałam i jako tłumaczka miałam niezależną pozycję zawodową" - powiedziała, wspominając początki swego małżeństwa z aktorem.
Marika tak naprawdę poznała Romana, dopiero gdy zamieszkali pod jednym dachem. Szybko odkryła, że jej mąż ma dwa oblicza.
"Jedno, to śmiejące się, dla świata zewnętrznego i jedno - płaczące - w życiu prywatnym. W momentach załamania, wątpliwości i tylko w naszych czterech ścianach pozwalał sobie na pokazywanie smutnego oblicza" - opowiadała.
Kiedy w 1969 roku na świat przyszedł Rafał, Roman Wilhelmi zmienił się niemal z dnia na dzień. Nagle stał się domatorem, przewijał syna, kąpał go co wieczór, starał się spędzać z nim każdą chwilę, ale... szybko mu się to znudziło i wrócił do dawnych nawyków. Zdarzało mu się znikać na całe noce, a gdy wracał do domu, był tak "zmęczony", że Marika nie miała z niego żadnego pożytku.
Marika Kollar przez pięć lat znosiła trudne zachowanie męża, zanim wreszcie postawiła go przed wyborem: rodzina albo przyjaciele.
"Podjęłam się tłumaczenia przy grupie zdjęciowej realizującej koło Zakopanego węgiersko-polski serial "Trzecia granica", zabrałam syna i pojechałam na plan. Na pożegnanie powiedziałam Romanowi, żeby w czasie naszej nieobecności zastanowił się, czego właściwie chce, a gdy podejmie decyzję, niech nawiąże ze mną kontakt" - wyznała po latach w rozmowie z autorem książki o Wilhelmim.
Aktor codziennie dzwonił do hotelu, w którym mieszkała podczas zdjęć do "Trzeciej granicy". Zarzucał jej, że go opuściła, i wyrażał swoje niezadowolenie.
"Nie miałam więcej złudzeń, że jego podejście do rodziny kiedykolwiek się zmieni, i wystąpiłam o rozwód" - zdradziła Marika biografowi aktora.
Rafał miał 7 lat, gdy jego rodzice się rozstali. Pamięta, że tata czasem go odwiedzał, raz czy dwa zabrał na wakacje, ale to wszystko.
Marika Kollar nie utrudniała byłemu mężowi kontaktów z synem, mimo że aktor uchylał się od łożenia na utrzymanie dziecka. Pewnego dnia tłumaczka uznała, że w Polsce nic dobrego jej już nie spotka.
"Bardzo chciała wyjechać, znajdowała się w okropnej sytuacji, nie mieli z Rafałem z czego żyć" - wyznała na kartach najnowszej biografii Wilhelmiego Elżbieta Ficowska, działaczka społeczna, która przyjaźniła się z Mariką.
"Wpadłam na pomysł, że pojedziemy do Wiednia do mojego znajomego. No i wywiozłam ją razem z synem" - powiedziała w rozmowie z autorką książki "Anioł i twardziel".
O tym, że jego była żona na zawsze opuściła Polskę i zabrała ze sobą Rafała, Roman dowiedział się po fakcie z listu, jaki wysłała mu na adres hotelu w Świnoujściu, w którym był zakwaterowany na czas zdjęć do filmu "Okolice spokojnego morza". Wtedy, latem 1981 roku, jego świat runął w gruzach. Zaraz potem w Polsce wprowadzony został stan wojenny. Roman Wilhelmi stracił nadzieję na to, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy swego jedynego syna.
Marika nie zdecydowała się wrócić do Budapesztu. Zamieszkała w Wiedniu. W 1985 roku w stolicy Austrii zjawił się Roman. Miał kilka dni zdjęciowych na planie kręconego tu serialu, zdobył numer telefonu byłej żony i ubłagał ją, by pozwoliła mu zobaczyć się z Rafałem.
"Odniosłem wrażenie, jakbym spotkał najbliższego kumpla, którego na jakiś czas straciłem z oczu" - stwierdził syn aktora, wspominając swoje jedyne po wyjeździe z Polski spotkanie z tatą.
"Potem co pewien czas pisał. Nie mam do niego żalu, bo nie zależało mi specjalnie na kontakcie z nim, bo przecież już wcześniej przywykłem do tego, że nie ma go z nami" - wyznał w książce "Być dzieckiem legendy".
Po wyjeździe Mariki Roman Wilhelmi związał się z poznaną podczas zdjęć do "Kariery Nikodema Dyzmy" Lilianą Elżanowską-Kęszycką. To ona opiekowała się nim, gdy zaatakował go rak, trzymała za rękę, gdy odchodził w jednym z warszawskich szpitali. Zmarł 3 listopada 1991 roku.
Zobacz też: Legendarny aktor był pupilem dwóch wpływowych osobistości. Wróżyli mu wielką karierę