"Heweliusz" wiele zmienił w jego życiu. Dlaczego powinien zobaczyć to każdy Polak?
Choć swoją przyszłość planował związać ze sportem, to aktorstwo okazało się jego prawdziwym powołaniem. Dziś mówi o nim cała Polska, a seriale z jego udziałem to niekwestionowane hity. Konrad Eleryk, odtwórca roli Witolda Skirmuntta w serialu Netflixa "Heweliusz" zdradził Interii, jak wiele zmienił w jego życiu angaż do produkcji Jana Holoubka i dlaczego powinien zobaczyć ją każdy Polak.
"Heweliusz" - zwycięzca II edycji BNP Paribas Warsaw SerialCon 2025 roku - ujawnia kulisy dramatycznego zatonięcia promu "Jan Heweliusz" z 14 stycznia 1993 roku. W ramach emocjonującego pięcioodcinkowego seansu śledzimy relację bezpośrednio z tonącego statku, sprzed kilku godzin poprzedzających wypadek oraz wszystko to, co dzieje się już po morskiej tragedii, z której żywo uchodzi jedynie dziewięcioro członków załogi.
Jest wśród nich oficer pokładowy Witold Skirmuntt, w którego wcielił się 36-letni Konrad Eleryk, znany z seriali takich jak "Idź przodem, bracie", "Rojst" czy "Pati". Aktor nominowany w kategorii Tomorrow’s Icon podczas II edycji BNP Paribas Warsaw SerialCon ujawnił w rozmowie z Interią, że angaż do roli Witolda nie był dla niego wcale taki oczywisty.
"Po zdjęciach próbnych minęło trochę czasu i pamiętam, że byłem wtedy u mojej babci, dostałem telefon i usłyszałam "Dzień dobry, witamy na pokładzie Heweliusza". Naprawdę nie miałem pojęcia, o czym ktoś do mnie mówi. Samo pojęcie, sytuacja jest już w takim obiegu, bo serial już wyszedł, wszyscy o nim wiedzą, Natomiast wtedy, kiedy mi to powiedziano po raz pierwszy, trochę nie wiedziałem, jak się zachować. Oczywiście o tym czytałem, znałem tę historię, ale nie bylo to ze mną aż tak świeże. Poza tym, zapomniałem już o tym castingu (śmiech)".
Aktor pośrednio dowiedział się o swoim angażu od kolegi, który również brał udział w zdjęciach próbnych i usłyszał, że jest "drugi w kolejce" po Konradzie Eleryku.
"Janek (Holoubek, reżyser, przyp. red.) powiedział mi, że od razu po zdjęciach próbnych oni już wiedzieli, że to będę ja. Natomiast proces trwał bardzo długo i dowiedziałem się o tym znacznie później niż pozostali (śmiech)".
W jaki sposób aktor przygotowywał się do roli Witolda Skirmuntta?
"Moja praca polega na tym, że siadam z zeszytem, z długopisem, tworzę sobie tę postać praktycznie od zera. Od tego skąd pochodzi, kim jest, kim byli jej rodzice, czym się zajmowali, co lubi, a czego nie. Tutaj z racji tego, że było to największe moje zadanie dotychczasowe, wykonałem tej pracy bardzo dużo. Mnóstwo zapisanych stron z różnego rodzaju przemyśleniami, monologami wewnętrznymi, snami, odczuciami, relacjami z danymi osobami".
Aktor przyznał, że pewną nowością było dla niego odgrywanie postaci, która ma kluczowe znaczenie dla opowiadanej historii i praktycznie każda scena z jej udziałem wnosi do fabuły coś niezwykłego.
"Czasem w scenariuszu mamy sceny, które są pewnego rodzaju scenami przejściowymi, przerywnikiem, żeby historia szła dalej. W przypadku Witolda każda scena miała swoją wagę i do każdej musiałem być maksymalnie skoncentrowany i skupiony. Miałem poczucie, że nie chcę i nie mogę tutaj nikogo zawieść. Nie chcę zawieść tych ludzi, których naprawdę dotyczy ta historia. Ja też sam wobec siebie jestem zawsze bardzo wymagający, mam bardzo duże oczekiwania".
"Heweliusz" rozbiera na czynniki pierwsze jedną z największych tragedii morskich w powojennej Polsce, której bezpośrednich przyczyn nie znamy do dziś. Czy aktor czuł w związku z tym na sobie brzemię odpowiedzialności za powodzenie produkcji?
"Tak, zdecydowanie coś takiego czułem już przed rozpoczęciem zdjęć. Czułem taką odpowiedzialność. Pamiętam jak przyjechałem pierwszego dnia do Świnoujścia i wybrałem się na spacer po plaży nad morzem. Powiedziałem sobie: robisz ważną rzecz i nie możesz zawieść. To jest coś niezwykle ważnego dla mieszkańców Pomorza. Moja postać jest złożona tak naprawdę z paru osób, które istniały naprawdę. Ci ludzie, ich rodziny będą to oglądać i będą wiedzieć, o kogo chodzi, wiedzą, jak było, że ta historia rzeczywiście miała miejsce. To było dla mnie bardzo istotne, zrobiłem bardzo szeroki research. Wiedziałem, że poruszamy kwestie, które mimo że były publicznie dostępne, nikt o nich nie mówił. Teraz słyszymy o tym znacznie więcej, bo cała historia została pogłębiona dzięki naszemu serialowi. Ale słowo “odpowiedzialność" siedziało mi z tylu głowy przez cały czas".
Dramat "Heweliusza" konsekwentnie zatajany był przez postkomunistyczne władze, które winą za zatonięcie statku próbowały obarczyć jego kapitana Andrzeja Ułasiewicza (Borys Szyc). Czy opowiadanie o tak kontrowersyjnym wycinku polskiej historii było dla Konrada Eleryka wyzwaniem innym niż dotychczasowe?
"Ja nigdy o tym nie myślę, kiedy zaczynam pracę nad projektem. Moim zadaniem jest to, żeby najwierniej, jak najprawdziwiej oddać emocje swojego bohatera. To, co ktoś wyniesie z seansu jest na podstawie tego, ile ja z siebie dam. Jeśli coś mi się nie uda, moja postać nie zarezonuje z widzem, nie przejmie jej tak, jak powinna. Muszę dać z siebie jak najwięcej i na tym się skupiam. Każdy widz zwraca uwagę na inne rzeczy. Jeden, który będzie miał doświadczenia podobne do mojej postaci, związane ze stratą kogoś, z popełnieniem błędu, którego nie może sobie wybaczyć, poczuje, że jest mu to bardzo bliskie. Drugiemu bliższa będzie niesprawiedliwa rozprawa sądowa, która powinna wyglądać inaczej. Ludzie często podchodzą do mnie i mówią, że coś zrobiło na nich ogromne wrażenie, po czym podchodzi druga osoba i mówi coś kompletnie innego. Dlatego ponad wszystko moim zadaniem jest jak najwierniej oddać swoją postać, włożyć w nią jak najwięcej siebie".
"Heweliusz" był jednym z najbardziej wyczekiwanych seriali 2025 roku, a niemal od razu po premierze stal się najbardziej komentowaną produkcją ostatnich miesięcy. W którym momencie aktor poczuł, że jest dumny z tego, co jemu i całej ekipie “Heweliusza" udało się osiągnąć?
"Może tuż po premierze, kiedy słyszałem te pierwsze reakcje ludzi. Sam nie mam mediów społecznościowych, nie czytam komentarzy i recenzji, więc często nie dochodzą do mnie takie rzeczy. Ale podczas pierwszych dni prasowych, kiedy dziennikarze opowiadali nam, jak wielkie wrażenie zrobiła na nich ta historia i po pierwszych pokazach przedpremierowych, które mieliśmy w Szczecinie i w Gdyni, gdzie widziałem jak duże wrażenie to robi na tych ludziach z Pomorza i jak oni siedzą wpatrzeni w ten ekran... Pamiętam jak spojrzałem na salę i między jednym odcinkiem a drugim, gdzie normalnie ogłaszana jest krótka przerwa, nikt nawet nie spojrzał na telefon, godzinę, czy odwrócił się do kogoś. Ludzie siedzieli zamurowani. Poczułem, że zrobiliśmy coś na pewno fajnego. Jest to kawał dobrej roboty. Ja sam wiem, gdzie mogłem zrobić coś lepiej i tak dalej, ale włożyliśmy w to kawał pracy i serca i to się liczy".
Zobacz też: Gra charakterne buntowniczki, przełamuje tabu. Została wyróżniona ważną nagrodą
