Piękne kaczątko
W drodze z Zakopanego do Warszawy, którą pokonuje przynajmniej raz w tygodniu, staje się inną kobietą. Bo tam ma dom, jest mamą dwójki dzieci, chodzi w T-shirtach i bojówkach. Tu jest aktorką, która przyciąga wzrok mężczyzn, a na przyjęciach wzbudza zachwyt. Coraz większy. Jak to się stało, że Kopciuszek zamienił się w księżniczkę? Magda Schejbal o kobiecej świadomości i pokonywaniu kompleksów.
"Brzydka", usłyszałaś tak kiedyś o sobie?
- Usłyszałam: "To nie jest oczywista uroda", i nie dostałam roli. Ale było też: "Mała blondynka. Duży nos. Brzydka. Ciekawa. Może być" i dostałam angaż w Ateneum. Dla Izabelli Cywińskiej, ówczesnej dyrektorki teatru, moja nieoczywista uroda była atutem. Jestem osobą charakterystyczną. Jednym się podobam, innym nie. Na forach internetowych budzę emocje, czasem nawet antysemickie. Nie jestem Żydówką, a złe słowa tną jak noże. Nie wiem, skąd w ludziach tyle nienawiści. Zdarzają się również posty sugerujące wizyty w gabinecie chirurgii plastycznej. Paranoja.
Uroda jest ważna?
- Tak.
Ładnym aktorkom jest łatwiej?
- W tym zawodzie zawsze było tak, że brzydcy raczej nie mieli szans. Co innego charakterystyczni. To się trochę pozmieniało, charakterystyczność nie jest w cenie. Dziewczyny są "z metra cięte". Począwszy od figury - wszystkie się poodchudzały, skończywszy na zrobionych ustach, twarzach. Już bardzo młode aktorki mają urodę "od chirurga". Tak, myślę, że ładnym aktorkom jest łatwiej.
Ty też byłaś u chirurga?
- Nie, panicznie boję się igieł, a co dopiero skalpela.
Ale wypiękniałaś!
- O matko, nie czuję tego, choć to miłe, że tak mówisz. Zawsze wydawało mi się, że jestem brzydsza od koleżanek. Często w samoocenie wszystko zmienia sposób, w jaki patrzy na nas ukochany mężczyzna. Spotykasz faceta, on się tobą zachwyca i wtedy myślisz, że może nie jest aż tak źle.
Kiedy wygląd zaczął mieć znaczenie?
- Pewnie w liceum. Ale jak oglądam zdjęcia z tamtego czasu, myślę: "I jak ja mogłam mieć chłopaka? Przecież wyglądałam jak siedem nieszczęść". Wtedy zaczął się czas poszukiwań. (śmiech)
Jak wypadły?
- Dosyć tragicznie i groteskowo.
Patrzyłaś w lustro i co?
- Będąc piętnastolatką z toną pryszczy na twarzy, trudno w ogóle patrzeć w lustro. Maskowałam je fluidem, który podkradałam mamie. Dużo eksperymentowałam z włosami. Raz miałam kolorowe, to znów ogoliłam się na łyso. Lubiłam się odróżniać - jestem dzieckiem szarych lat osiemdziesiątych. Potem przyszły lata dziewięćdziesiąte i otwarcie na modę z Zachodu, second-handy i przynależność do subkultur. Można było sobie zrobić profesjonalny tatuaż czy piercing. Tatuażu wprawdzie nie mam, ale kolczyki owszem. Do tej pory zostały.
Ostatnia zmiana jest najbardziej widoczna. Kolorową prasę obiegły twoje zdjęcia - perfekcyjny makijaż, modne suknie, fryzury...
- Spotkałam fajną, młodziutką projektantkę, Monikę Błażusiak. Poznałyśmy się jakiś czas temu. Spodobały mi się jej rzeczy. Okazało się, że jest z Nowego Targu, mamy wspólnych znajomych. Wiesz, na Podhalu wszyscy się znają. (śmiech)
Dlaczego nie warszawski projektant o znanym nazwisku?
- Jestem wielbicielką talentu Gosi Baczyńskiej, zresztą obie pochodzimy z Wrocławia. Cenię sobie współpracę z Kubą Boneckim, Mariuszem Przybylskim i Łukaszem Jemiołem. Ale ostatnio stawiam na Monikę. Ma przewagę nad warszawskimi projektantami, nigdy nie zdarza mi się sytuacja: "Znana aktorka była dziś w sukience innej znanej aktorki". Jestem drobnej postury, charakterystycznej urody, więc dla projektanta mogę być wyzwaniem. A z Moniką mam nić porozumienia, podobają nam się podobne fasony i ozdoby sukienek.
Czytałam, że zostałaś nawet "nową ikoną mody".
- Śmieszy mnie to określenie. W jednym tygodniu jakaś osoba jest ikoną mody, w następnym już nie, bo pojawiła się nowa. Nie przywiązywałabym się do takich stwierdzeń. Ale na strój rzeczywiście zaczęłam zwracać uwagę.
To coś nowego, bo długo nie przywiązywałaś do niego wagi.
- Jak cię widzą, tak cię piszą. I choć nigdy nie lubiłam "bywać", wiem, że to część mojego zawodu.
W serialu Szpilki na Giewoncie grałaś w kostiumie i pantoflach. Pamiętasz, jak z glanów wskoczyłaś w dwunastocentymetrowe szpilki?
- Męczyłam się okropnie, ale potem te szpilki stały się takie naturalne. Poczułam, że można inaczej. Wyzbyłam się wstydu, że mam chłopięcą figurę. Do tej pory ludzie mówią mi na ulicy: "Jaka pani jest malutka". Na ekranie widocznie sprawiam wrażenie większej. Ale metamorfoza jest pozorna i na eksport. Prywatnie lubię chodzić w bojówkach i rozciągniętych T-shirtach. Charakter też mi się nie zmienił, wręcz przeciwnie - ugruntował.
Czytałam o tobie: kobieta-demolka, awanturka. Skąd się biorą takie określenia?
- Nie wiem, nigdy niczego nie zdemolowałam. (śmiech) Szanuję pracę swoją i wszystkich innych na planie, a jeżeli ktoś tego nie robi i na przykład nie respektuje warunków kontraktu związanych z godzinami pracy, wtedy dziękuję, wstaję i wychodzę. Bo cenię swój czas prywatny, czas na odpoczynek, czas na przygotowanie roli i na nauczenie się tekstu.
Zawsze umiałaś postawić na swoim?
- Dbanie o siebie, wypracowanie akceptowalnych kompromisów, poczucie sprawiedliwości to według mnie nie jest stawianie na swoim, a raczej profesjonalizm.
A jak radzisz sobie w świecie domowych obowiązków? Też chcesz być "profesjonalistką"? Bo tutaj można się wściekać, buntować, ale i tak życie wymusi swoje...
- Radzę sobie znakomicie. Mam wrażenie, że dzięki dzieciom pozbyłam się rozedrgania, niepewności. Każda kobieta powinna mieć dziecko, a szczególnie taka jak ja, rozwibrowana. Macierzyństwo odciąga od głupot, w których można się zatracić. Ja trochę przebalowałam życie. Myślę, że dzieci uratowały mnie przed przebalowaniem tego życia permanentnie i doszczętnie.
Lubiłaś to?
- Kiedy przeprowadziłam się z Wrocławia do Warszawy, byłam młoda, nieopierzona i samotna. Szukałam bliskości, a wpadłam w wir przyjęć, spotkań i towarzystwa.
Jak nowi znajomi zareagowali na wiadomość, że imprezowa dziewczyna ma zostać mamą?
- Okazało się, że jako matka jestem mniej atrakcyjna, więc wypadam z obiegu. Właściwie nie został nikt. I tak sobie żyłam sama. Ale czy mi to przeszkadzało? Chyba nie.
Dziecko porządkuje świat?
- To zależy komu. Mnie się świat tak średnio uporządkował. Życie mam wciąż barwne i nie do końca poukładane, czyli takie jak lubię. Moja mama się śmieje, że jakby nagle świat stanął i miałabym utknąć w jednym miejscu na więcej niż dwa lata, to chyba bym się wykończyła psychicznie. A ona razem ze mną. Nie mogę jej tego zrobić.
Czego nauczyły cię dzieci?
- Jeszcze większej stanowczości i asertywności. Na pewno łatwiej mi jest teraz mówić "nie". Inaczej też wyglądają rzeczy ważne i mniej ważne. Jeżeli uznam, że coś nie zasługuje na to, żeby się tym zajmować, bo dziecko jest ważniejsze, po prostu mówię "nie".
A ja myślałam, że powiesz o cierpliwości, łagodności, opanowaniu...
- Dzieci uczą cierpliwości, ale takiej przez chwilę. Bo macierzyństwo to lekcja zagryzania zębów, wkładania sobie pięści w usta, byleby tylko nie krzyczeć ze złości, wychodzenia za drzwi i liczenia do dziesięciu.
Miałaś ochotę trzasnąć drzwiami i pójść dokąd oczy poniosą?
- O Boże, ile razy miałam chwile słabości, chciałam wyjść, trzasnąć drzwiami, zamknąć dziecko w szafie. Na szczęście to się odbywa tylko i wyłącznie w wyobraźni. Macierzyństwo uczy patrzenia na świat trochę oczami dziecka, zdystansowania się, wycofania, niekoniecznie bycia takim cały czas "hej hop do przodu". Uczy też pokory. Okazuje się, że nie wystarczy powiedzieć "Ja tu rządzę" - to nie działa. Uczy sprytu. Dzięki niemu dziecko bez krzyków zrobi to, na czym ci zależy. Będzie myślało, że to jego własny pomysł, a nie coś, do czego zmusiła je mama.
Manipulantka?
- Jasne, bo macierzyństwo uczy też manipulacji. Tak, to jest przydatne. Nauczyłam się manipulować całą rodziną, wszystkimi po kolei, z miłością i uśmiechem.
Podoba ci się nowa rola?
- Bardzo. A tak na poważnie, myślę, że to jest sens mojego życia. Zawsze mi czegoś brakowało, coś nie grało. Cieszę się, że odnalazłam się w tej sytuacji, bo bałam się, że będzie słabo. Dzięki macierzyństwu poczułam się też prawdziwą kobietą.
Co to dla ciebie znaczy? Bo raczej trudno cię zamknąć w stereotypowy obraz kobiecości.
- Jest taki wiersz Wisławy Szymborskiej Portret kobiecy. Pięknie w nim ujęta jest kwintesencja kobiety:
"Musi być do wyboru. Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło. [...] Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno. [...] Nie wie, po co ta śrubka i zbuduje most [...] Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem, własne pieniądze na podróż daleką i długą, tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej. [...] Albo go kocha, albo się uparła. Na dobre, na niedobre i na litość boską".
I taka jest kobieta. Złożona z niezdecydowania, kruchości, siły, łez bez powodu i uśmiechu.
A w tobie więcej siły czy kruchości?
- Łatwo mnie połamać. Mam w sobie tę cholerną wrażliwość, która potrafi dopiec do żywego. Wszystko przepuszczam przez skórę, to boli i męczy. Szybko się wzruszam. Wczoraj jechaliśmy nowo otwartą autostradą z Łodzi do Warszawy i płakałam. Bo dla mnie to cudowne, że powstało dziewięćdziesiąt kilometrów, że komuś chciało się zapychać dzień i noc.
Niewiele ci do szczęścia potrzeba.
- Niewiele. Wystarczy wiele małych szczęść.
A robisz wrażenie twardzielki.
- Ktoś kiedyś powiedział: "Żeby mieć miękkie serce, trzeba mieć twardą dupę". Więc serce mam dosyć wrażliwe, ale tyłek mały, płaski, no i twardy. Trochę w życiu oberwałam, to się uodpornił.
A po kobiecemu czasem płaczesz? Zdarza ci się uprawiać emocjonalny szantaż, żeby coś zyskać?
- Nie. Kiedy czegoś chcę, staram się wykorzystać swój czar i urok osobisty. Albo zamęczyć
Kiedy spotkałaś Sławka, byłaś znaną aktorką z pozycją.
- Moja samodzielność mogła go peszyć. Ale w dzisiejszych czasach kobiety nie mogą sobie pozwolić na niesamodzielność, na zawieszenie się na mężczyźnie. Prędzej czy później to się mści. Bo nie wiadomo, jak się życie potoczy. Nie wolno szukać poczucia bezpieczeństwa w mężczyźnie. Bo budujesz złudzenie. A co będzie, gdy on straci pracę, zacznie cię bić albo po prostu odejdzie do młodszej?
To czego oczekujesz od faceta?
- Niczego. Kiedyś miałam mnóstwo oczekiwań, ale to było tylko źródłem frustracji. Bo jak ktoś ich nie spełniał, byłam nieszczęśliwa. W dodatku jak większość kobiet po cichu oczekiwałam, że on się domyśli. Moja przyjaciółka Grażynka Hyc, góralka, zwróciła mi uwagę: "Jeżeli czegoś chcesz od faceta, to mu o tym powiedz". Dziś już nie oczekuję, tylko głośno mówię.
Sławek jest twoim menedżerem. To wygodny układ?
- To jest potrzebny układ. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła pracować z kimś innym. Miałam różne menedżerki, ale tylko przy Sławku mam pewność, że jestem w dobrych rękach.
Ideał mężczyzny?
- Nie mam ideału. Gdy patrzę na mężczyzn, z którymi byłam, każdy - począwszy od wyglądu, skończywszy na charakterze - diametralnie inny. Ale nie spoglądajmy za siebie!
To jaki jest ten twój góral?
- Nie będę opowiadała. On jest mój.
Często mówi, że cię kocha?
- W weekendy i święta. (śmiech)
Kiedy ślub?
- Jesteśmy szczęśliwi, życie toczy się swoim trybem.
Ale górale są przywiązani do tradycji. Ma być ślub z welonem, wesele, które trwa trzy dni.
- Wszyscy wiedzą, że świat się zmienił, że związki są, potem ich nie ma. Nie ma się co napinać. Ale rzeczywiście przywiązanie do tradycji jest tu bardziej widoczne, bo wyjątkowość Podhala tkwi w wielopokoleniowych rodzinach. Podoba mi się, że na przykład kobiety trzymają się tu razem - teściowe, mamy, córki i przyjaciółki. Myślę, że jest w tym siła. Zazwyczaj spotykają się w domach, bo rzadko chodzi się do knajp. Wszystkie domy są otwarte. Jak chcesz iść do koleżanki czy sąsiadki, nie dzwonisz: "Co robisz w środę, może bym wpadła po piątej", tylko idziesz. Życie jest prostsze.
Relacje z facetami też?
- Myślę, że są bardziej uczciwe. Tam jeszcze ludzie wierzą w prawdziwą miłość. Naprawdę się zakochują, biegają za dziewczynami, naprawdę się oświadczają. Nie ma w tym gry, kalkulacji. Jak ktoś się komuś spodoba i wszystko się zgra, to szczerze deklaruje miłość.
Trudno było ci zaprzyjaźnić się z góralami, wkupić się w ich łaski?
- Nigdy nie starałam się być inna, bardziej podobna do kobiet z Podhala. Nie ma sensu ładować się z butami na siłę. Staram się być naturalna i albo to komuś odpowiada, albo nie. Ale prawdziwe kierpce mam.
A są nieprawdziwe?
- Te, które turyści kupują na straganach, zapinane na paseczek. Prawdziwe są z bardzo twardej skóry, na twardej skórzanej podeszwie, wiązane wokół kostki na rzemienie. Żeby je "rozchodzić", wkłada się grube wełniane skarpety. Wtedy dopiero kierpce dopasowują się do stopy. Najlepsze są buty szyte przez szewca na miarę, bo wtedy idealnie pasują.
Wygodne?
- To najwygodniejsze buty na świecie. Tylko do spodni nie można ich nosić, bo kostkę obwiązujesz rzemieniem.
Żyjesz w dwóch równoległych światach - masz dom w górach i w Warszawie. Można te światy płynnie zmieniać?
- Pytasz, czy płynnie zsuwam szpilki i wskakuję w kierpce? Nawet to polubiłam. Przez tydzień jestem w Warszawie: biegam na sesje zdjęciowe, wywiady, spotkania, castingi. Odwiedzam centrum handlowe, kino, wieczorem idę na bankiet. A potem wsiadam do samochodu i jadę w góry, na łąkę, gdzie aż po horyzont widać pola, owce, lasy...
Masz poczucie, że dobiłaś już do właściwego portu?
- Z pewnością jestem kapitanem swego statku. (śmiech)
Rozmawiała Beata Biały