"Świat według Kiepskich": Szykują się niespodzianki
Arnold Boczek – to poczciwiec, który nieustannie popada w tarapaty. Prywatnie Dariusz Gnatowski też ma dobre serce. Niebawem rusza jego fundacja, która będzie pomagać ludziom w powrocie do zdrowia.
Tradycyjnie w wakacje pracujecie na planie "Świata według Kiepskich". 15 lat minęło jak z bicza strzelił, a Wy się nie starzejecie.
- Dajemy radę. Serial cieszy się dużym zainteresowaniem. Niektóre odcinki są naprawdę udane i utrzymują wysoki poziom. Dowiedziałem się od ludzi, którzy prowadzą strony dotyczące serialu, że w kategorii komedia mamy szansę pobić rekord Guinnessa. Podobne wyniki mają tylko "Simpsonowie", z tą różnicą, że tamci bohaterowie rzeczywiście się nie starzeją. Oczywiście jako załoga "Kiepskich" podejmujemy rękawicę (śmiech).
Podobno Arnold dojrzał do tego, żeby zrobić maturę?
- Mój bohater ma różne pomysły na życie. Problem w tym, że nie zawsze udaje się je zrealizować. Przez cały odcinek wszyscy gratulują Arnoldowi sukcesu, goszczą, chwalą. Sam też to robi. Przechwala się na prawo i lewo, jaki to z niego inteligent, kpi z Ferdynanda Kiepskiego, że ma niepełne podstawowe. Puenta będzie dużym zaskoczeniem.
Czekają nas inne niespodzianki?
- I to jakie! Boczek zostaje wkręcony w aferę. Będąc w delegacji, udziela się intensywnie towarzysko i dochodzi do pewnego incydentu. Imprezy były mocno zakrapiane alkoholem, niewiele pamięta z tego, co się tam wydarzyło, ale konsekwencje trzeba ponieść. Ponieważ jest człowiekiem honoru, bierze na siebie wszystkie winy. Okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie, ponieważ nie była to jego sprawka.
Pańska żona i córka Julia, oglądają "Świat według Kiepskich"?
- Zdarza się. Często czytamy z córką scenariusz. Żona, krzątając się gdzieś w pobliżu, coś niecoś zakoduje i w momencie, gdy oglądamy premierowy odcinek, mówi ze zdziwieniem, że to już było. Tłumaczę, że owszem, ale w jej wyobraźni (śmiech). Julia ma inne sprawy na głowie. Za rok zdaje maturę. Interesuje ją literatura i języki obce.
W teatrze też tętni życie. Teatr Stu w Krakowie jakiś czas temu rozpoczął pracę nad tryptykiem dzieł Stanisława Wyspiańskiego pod hasłem "Wędrowanie" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. W planie jest też "Wyzwolenie", "Wesele" i "Akropolis". Duże wydarzenie. Na jakim jesteście etapie?
- Jesteśmy po premierze "Wyzwolenia", przed nami "Wesele", gdzie przypadła mi rola Czepca. We wrześniu spotykamy się wszyscy i próbujemy. Później będzie "Akropolis".
Świetnie pan radzi sobie również jako juror w konkursie "Małopolski smak".
- Występuję tam jako juror-smakosz. Lubię poznawać nowe smaki, jeszcze jest ich wiele do odkrycia. Uczestnicy konkursu prześcigają się w pomysłach, a my mamy możliwość delektowania się przygotowanymi przez nich potrawami.
A potem trzeba odpokutować winy...
- Staram się pracować nad kondycją. Dla swojego dobra staram się pilnować wagi. W domu mam rower stacjonarny i jak tylko to możliwe, chętnie z niego korzystam. Mieszkam na wsi, więc sporo też spaceruję.
Tak sobie myślę, że mieszkając na wsi człowiek ma permanentne wakacje.
- Teoretycznie tak. Gorzej z urlopem (śmiech). Ale i tak nie mogę narzekać. Warunki do wypoczynku są idealne. Wystarczy, że otworzę okno i już czuję powiew świeżego powietrza. Ogród w tym roku się rozhulał. Lipa nabrała takich gabarytów, że trudno przejść. Ale nie zamierzam jej ścinać, bo emanuje dobrą energią.
Rozmawiała Maria Ostrowska