"Świat według Kiepskich": Powraca Henryk Gołębiewski
Niezapomniany Poldek, poruszający Edi – Henryk Gołębiewski w każdej roli chwyta widza za serce. Nie czeka na propozycje aktorskie, tylko pracuje na budowie i ze stoickim spokojem obserwuje, co przyniesie los. We wrześniu ponownie pojawi się w kamienicy na Ćwiartki 3/4 i razem z Ferdkiem Kiepskim rozbawi nas do łez.
W nowej serii "Świata według Kiepskich" pański bohater będzie spędzał czas na złomowisku. To świadome nawiązanie do pana roli w filmie "Edi"?
- Nic mi o tym nie wiadomo, poza tym "Kiepscy" to zupełnie inna bajka! Do pracy w filmie Piotra Trzaskalskiego przygotowywałem się miesiącami, to była staranna i pieczołowita praca, uczyłem się nawet tego, w jaki sposób gnieść puszki! A tutaj gram niedużą rolę oddanego przyjaciela Badury (Lech Dyblik), który jest kierownikiem złomowiska. Co oczywiście nie oznacza, że przyjechałem na wrocławski plan "Kiepskich" z marszu. Nawet najmniejszej roli należy poświęcić uczciwie czas.
W serialu Patricka Yoki pojawiał się pan między innymi jako grabarz, portier, a nawet facet z... piłą. Nie przeszkadza panu brak stałej roli?
- To właśnie jest najciekawsze! Ta różnorodność sprawia, że nie ma mowy o rutynie, nudzie, zmęczeniu się postacią. Pojawienie się na planie wnosi pewien powiew świeżości. Do każdego z moich bohaterów potrzeba innego podejścia, innych środków wyrazu. Dziękuję producentom, że jeszcze o mnie pamiętają! Obiecali, że zaproszą mnie na plan i słowa dotrzymali.
Dziwi to pana?
- Aktorstwo polega na cierpliwości, czekaniu na telefon z propozycjami, które nie pojawiają się tak często, jakby się chciało. Ja do życia podchodzę z pokorą, nie irytuję się i nie wpadam w panikę, jeżeli coś układa się nie po mojej myśli. Po co się denerwować i złościć, skoro na pewne sprawy nie mam żadnego wpływu? Szkoda zdrowia!
To znaczy?
- Kiedy ostatnio podczas pracy na budowie zapodział mi się gdzieś portfel z dokumentami, przyjąłem to ze stoickim spokojem. Po paru godzinach sam się znalazł w jednej z moich licznych kieszonek. W przeciwieństwie do mojej żony, która jak coś zgubi, robi się bardzo nerwowa, jestem spokojny i opanowany...
Wspomniał pan o swoim drugim zajęciu. W jaki sposób godzi pan pracę fizyczną z aktorstwem?
- Mam bardzo wyrozumiałego szefa! Jeśli przydarza mi się dzień zdjęciowy na planie, pan Roman daje mi po prostu wolne. Albo tak sprytnie układa grafik, że każdy z nas jest zadowolony. Pracuję u niego już dziesięć lat i złego słowa o nim nie powiem! Taki pracodawca to skarb!
Rzadko się zdarza, aby popularny aktor zarabiał głównie na budowie...
- Nie widzę w tym nic dziwnego. Skoro mam pewny fach w ręku, to dlaczego z niego nie korzystać? Zajmuję się elektryką, zakładaniem i konserwacją klimatyzacji w biurach oraz domach prywatnych. Mam porządne zajęcie, dzięki czemu również i głupoty nie przychodzą mi do głowy (śmiech)!
Znany aktor na budowie czy montujący klimatyzację wywołuje spore zainteresowanie?
- Większość osób podchodzi do mnie normalnie, bez żadnej niezdrowej sensacji. Choć oczywiście zdarzają się zabawne, nieoczekiwane sytuacje. Jak ta z pewnym kierownikiem budowy, który uparcie twierdził, że zna Henryka Gołębiewskiego, bo często spożywał z nim różne trunki. Nie reagowałem i kiedy któregoś razu przyjechała ekipa z Polsatu, by pokazać, gdzie pracuję, zrobił wielkie oczy! Więcej go już na budowie nie widziałem!
Przed panem jakieś filmowe propozycje?
- Właśnie przygotowuję się do roli w kameralnym filmie "Odkupienie", gdzie pojawię się na inwalidzkim wózku. Zagra w nim zaledwie garstka aktorów oraz... pies. Cały czas, od kilku lat, gram też w spektaklu "Goło i wesoło". Dzięki temu zjeździłem Polskę, od Bałtyku aż po Tatry. Nie mam powodów do narzekań.
Rozmawiał Artur Krasicki