"Świat według Kiepskich": Krzysztof Dracz - polski de Funes?
- Jako dziecko recytowałem wiersze, ale dopiero, kiedy moja nauczycielka stwierdziła, że mógłbym być aktorem, pomyślałem o scenicznych występach – przyznaje Krzysztof Dracz.
Lubi pan określenie "aktor komediowy"?
- Zawsze chciałem, by zawód, który uprawiam, pozwolił mi rozwijać się na wielu płaszczyznach. Dobrze się czuję zarówno w komedii, jak i tragedii. Po moim rozstaniu z warszawskim Teatrem Dramatycznym, w czerwcu ubiegłego roku wróciłem do różnych gatunkowo ról. Zagrałem w "Makabreskach" w Syrenie, spektaklu "Cohen-Nohavica" w Buffo oraz w "Klątwie" w Imce. Zastąpiłem też Krzysztofa Globisza w "Bitwie Warszawskiej 1920" w krakowskim Starym Teatrze. Teraz jestem świeżo po premierze "Zwariowanej terapii" w Teatrze Komedia.
Zapytałem o role komediowe, bo jest pan niekiedy porównywany do słynnego Louisa de Funèsa. Nie przeszkadza to panu?
- Może wynika to z podobnej formy ekspresji i mojej fizjonomii, zresztą w swoim życiu byłem też porównywany do Andrzeja Krzywego z zespołu De Mono czy wcześniej do Włodzimierza Pressa, nie mówiąc już o Ławrentiju Berii (śmiech). Kiedy w teatrze gram poważną rolę, tego rodzaju skojarzenia się jednak nie zdarzają. Poza tym jako dziecko uwielbiałem tego francuskiego aktora, więc obciachu nie ma!
Na deskach scenicznych występuje pan częściej, niż w serialach, jednak popularność zdobył pan, grając w telewizyjnych produkcjach.
- To prawda, uważam się przede wszystkim za aktora teatralnego. Swoje najważniejsze role zagrałem właśnie w teatrze. Jednak moja rozpoznawalność to efekt dość częstego pojawiania się na ekranie. Rzadko zdarza się, że ktoś zapamiętuje mnie z jakiegoś teatralnego przedsięwzięcia, ale nie narzekam z tego powodu. Mam świadomość, że seriale dają większą popularność, niż występy na teatralnej scenie.
Nic nie przebije "Świata według Kiepskich". Magik, proboszcz, terapeuta, kloszard, profesor uniwersytetu oraz wiedźma - to tylko niektóre z licznych pana kreacji w tym serialu.
- Tak, w serialu tym zagrałem ponad sześćdziesiąt ról i epizodów, a przy każdej kolejnej serii dorzucam pięć, sześć następnych. Dzięki temu poszerzam swoje doświadczenia i wachlarz możliwości. To postaci rysowane grubą kreską, groteskowe, zgodne z konwencją tej produkcji. Jest ona jedyną, jaką znam, w której tempo pracy jest tak zabójcze. Na planie wszystko jest określone, wypróbowane, sprawdzone. Robimy co najwyżej dwa duble i przechodzimy do następnej sceny.
Co według pana jest największym atutem "Kiepskich"?
- Świetnie napisane scenariusze i aktorstwo. To dzięki temu serial trafia do bardzo szerokiej publiczności. Tu każdy może śmiać się z czegoś innego, bo "Kiepscy" w celny, prześmiewczy sposób pokazują nasze największe przywary.
Zagrał pan w ponad trzydziestu serialach. Który z nich wspomina pan szczególnie?
- "Egzamin z życia" i "Rodzinę zastępczą", gdzie wcieliłem się w rolę urzędnika sejmowego. To był niezwykle mądry i dowcipny serial, a jednym ze scenarzystów był Robert Brutter, którego pióro bardzo sobie cenię. Napisał również "Siłę wyższą", w której zagrałem Tashi Ga, buddyjskiego mnicha. Ogromnie lubiłem tę postać, a praca na planie należała do bardzo przyjemnych.
Rozmawiał Artur Krasicki