"Świat według Kiepskich": Dariusz Gnatowski zaprzyjaźniłby się z Boczkiem
- Przez piętnaście lat zdążyłem silnie zżyć się z moją postacią - przyznaje aktor. - Arnold przypomina mi postać Kubusia Puchatka - misia o małym rozumku i dużym sercu.
Kiedy przyjmował pan propozycję zagrania Arnolda Boczka nie obawiał się pan, że usłyszy zarzuty, iż gra w "niepoważnym" sitcomie?
- Wbrew pozorom rozśmieszanie ludzi to bardzo poważna i odpowiedzialna praca. A ja już wcześniej miałem doświadczenie w tego typu produkcjach, gdyż grałem w pierwszym polskim sitcomie - "13. posterunek". Nie przypuszczałem jednak, że przygoda z "Kiepskimi" potrwa tak długo. Przez piętnaście lat pracy przed kamerą zdążyłem silnie zżyć się z moją postacią. Ta rola niewątpliwie wpłynęła na moją rozpoznawalność, ponieważ przez cały ten czas wielu ludzi ogląda mnie niemal codziennie na ekranach swoich telewizorów.
Pamięta pan swój pierwszy dzień na planie?
- Oczywiście! Warunki były trudne, był luty 1999 roku, drogi dojazdowe do Wrocławia blokowały bojówki Samoobrony, a samo miejsce produkcji było nieogrzewaną kamienicą po powodzi i pożarze.
Na czym według pana polega fenomen tego serialu?
- Gdyby istniała jakaś uniwersalna recepta, na pewno skorzystaliby z niej inni twórcy. Wydaje mi się, że "Świat według Kiepskich" jest krzywym zwierciadłem, w którym przegląda się nasze społeczeństwo, poza tym jest swego rodzaju terapią. Widz oglądając bohaterów naszego serialu, może się poczuć od nich zdecydowanie lepszy i mądrzejszy.
Czy mógłby się pan z Arnoldem Boczkiem zaprzyjaźnić?
- Z pewnością, gdyż jest to człowiek łagodnego charakteru, a z takimi łatwo nawiązać kontakt. Przez piętnaście lat nie zmienił się, jak większość bohaterów serialu. Przypomina mi postać Kubusia Puchatka - misia o małym rozumku i dużym sercu.
Na planie "Kiepskich" spotykacie się dwa razy w roku. Gdzie jeszcze można pana zobaczyć?
- Jestem przede wszystkim aktorem teatralnym i współpracuję z krakowskim teatrem STU, gram tam od ponad trzydziestu lat i w tym roku szykuje mi się nawet jubileusz pracy artystycznej. Widzowie mogą mnie oglądać w roli Cześnika w "Zemście". Będę grał także Czepca i Widmo Jakuba Szeli w "Weselu". Niedawno wziąłem także udział w nowym przedsięwzięciu poza tym teatrem. To komedia "Czy jest na sali lekarz?", z którą będziemy objeżdżali kraj. Tak samo jak spektakl "Andropauza", w którym gram. Poza tym trochę zmieniam front.
To znaczy?
- W tym roku, w nowym sezonie, zadebiutuję jako reżyser przedstawienia Jana Jakuba Należytego i Romana Czubatego pod tytułem "Baby blues, czyli zachcianki". Jest to minimusical, w którym występują cztery aktorki. Rzecz dzieje się w szkole rodzenia. Premierę planujemy 10 maja w Krakowie.
Założył pan razem z przyjaciółmi Fundację "Wstańmy razem - aktywna rehabilitacja", pomagającą chorym na cukrzycę. Jakie są jej cele?
- Po moich osobistych doświadczeniach z tą chorobą stwierdziłem, że jestem człowiekiem, który może na ten temat coś powiedzieć. Prowadzimy bardzo szeroką działalność od edukacyjnej, profilaktycznej po pomoc konkretnym osobom. W planach mamy też utworzenie interdyscyplinarnego ośrodka, w którym pacjentom udzielana byłaby specjalistyczna pomoc we wszystkich powikłaniach - od chirurgów, kardiologów do podologów i fizjoterapeutów.
Rozmawiał Artur Krasicki