Henryk Gołębiewski: Twardy gracz!
W latach 70. został gwiazdą seriali, a później na dwie dekady przerwał karierę. Nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś wróci do aktorstwa, ale jego życie się zmieniło i tak się właśnie stało!
Henryk Gołębiewski nie lubi oglądać siebie na ekranie, bo gdy to robi, zawsze wydaje mu się, że mógł zagrać lepiej. Często jednak zmusza go do tego córka. Kiedy w telewizji emitowana jest jakaś produkcja z jego udziałem, nastoletnia Róża woła go podekscytowana: "Tata, tata chodź!".
Od kilku lat możemy go oglądać w "Świecie według Kiepskich" i "Lombard. Życie pod zastaw". Najbardziej pamiętamy jednak seriale, w których grał za młodu, m.in. "Podróż za jeden uśmiech", czy "Stawiam na Tolka Banana". Od jego debiutu minęło już 50 lat.
Pomimo upływu czasu i wielu trudnych doświadczeń, wciąż w jego oczach widać radość. Zwłaszcza gdy mówi o aktorstwie. Gwiazda "pod ręką" Henryk Gołębiewski trafił na swój pierwszy plan prosto z podwórka. Na jego osiedlu mieszkał słynny reżyser Janusz Nasfeter, który z balkonu obserwował, jak rozrabia razem z kumplami. W tamtych czasach nie było agencji aktorskich, a filmowcy szukali ciekawych twarzy w szkołach albo w terenie.
Reżyser zaprosił więc całą gromadkę na zdjęcia próbne do dramatu "Abel, twój brat". Dostali tekst, żeby się nauczyć. Na miejscu zaś drugi, który musieli wyrecytować po 15 minutach. Później przyszedł czas na próbę płaczu. W tym nastoletni Henio nie miał sobie równych. Był najmłodszym z dziewięciorga rodzeństwa, więc nieraz próbował coś ugrać za pomocą łez. Jak na złość tego dnia był w świetnym humorze. Nasfeter powiedział wtedy: "Henio, mama ci umarła." Chłopiec poryczał się i dostał rolę. Potem przyszły kolejne.
Pomimo sukcesów Henryk Gołębiewski nie wierzył, że zwiąże przyszłość z aktorstwem. Skończył zawodówkę, bo uważał, że marzeń do garnka nie włoży. Przerwał granie na 20 lat. Pracował w tym czasie jako ślusarz, malarz, budowlaniec i monter urządzeń wysokiego napięcia. Był na kontrakcie w NRD. Zarabiał też "na lewo" w Moskwie. Żadnej pracy się nie bał - i słusznie. Kłopoty pojawiły się, gdy jej zabrakło. Miał problemy finansowe, a wolny czas nie najlepiej pożytkował...
Często mówiło się o jego dawnej skłonności do alkoholu i hazardu. W wyjściu z nałogów pomógł mu właśnie powrót do pracy. Pewnego razu na Facebooku opublikował ogłoszenie, że poszukuje jakiejś fuchy. Odzew był ogromny, a ludzie chcieli mu dawać pieniądze.
- Ja powiedziałem: mam dwie ręce, to te ręce na nie zapracują.
Wtedy poznał Romana Szczeblewskiego, swojego przyszłego szefa z firmy montującej klimatyzację. Miał farta, bo podziela on jego zainteresowanie sztuką. Dawał mu wolne w dni, gdy musiał stawić się na planie. W dodatku panowie zaprzyjaźnili się i stworzyli razem kabaret "Ro-Pa".
W 1996 r., po dwóch dekadach przerwy, dostał propozycję zagrania w "Bożej podszewce". Bał się, że nie podoła zadaniu. Na planie usłyszał od kolegów: - Heniek, ty się nic nie zmieniłeś. Potrafisz stanąć przy kamerze i wiesz, gdzie jest światło, tak jakbyś cały czas grał. W 2002 r. wystąpił w dramacie "Edi". Choć to najbardziej doceniana produkcja z jego udziałem, on najlepiej wspomina serial "Podróż za jeden uśmiech".
- Bawiłem się, całą Polskę zwiedziłem, a poza tym grała tam plejada gwiazd. Mógł być sobą i rozrabiać, a jak grał złomiarza Ediego, wszystko było na poważnie. Musiał się bardziej przygotować. - Obserwowałem skup na Mokotowie. Wiedziałem, że z 55 puszek wychodzi kilogram. Tak się wyszkolił, że na planie mówił scenografom, co zrobić, by kadry były bardziej autentyczne.
Kilkanaście lat temu, gdy miał dobrą passę w aktorstwie, a razem z żoną spodziewali się przyjścia na świat ich córki, dowiedział się, że ma raka. Ogromna motywacja dała mu siłę, by nie poddać się chorobie. Pewnego dnia złożono mu propozycję zagrania w sztuce "Czerwony Kapturek. Ostateczne starcie". Kiedy leżał w szpitalu, zawzięcie ćwiczył tekst. Zmartwił się, gdy dowiedział się, że ma wykonać w spektaklu trzy piosenki.
- Ja nawet przy goleniu nie śpiewam - tłumaczył. Mimo to spróbował. Wykonał nieźle szantę, balladę, a nawet zarapował. To było jego małe zwycięstwo. Później zaś wygrał życie, bo pokonał nowotwór. Teraz spełnia się jako ojciec i aktor. Stara się cieszyć każdym dniem. Mimo potężnego bagażu życiowego zachował w sobie dziecięcy optymizm, którego wielu z nas mogłoby mu pozazdrościć.
Historia aktora nie zawsze była godna pozazdroszczenia. 2018 rok znów był dla niego pechowy. Uszkodził wtedy stopę i musiał długo poruszać się na wózku. Później zamiast na rehabilitację, jeździł na plan "Lombardu. Życie pod zastaw". Na szczęście wrócił do zdrowia.
Autor: Bogumiła Deka