Sonia Bohosiewicz: "Rodzina na Maxa", ale bez dzieci
Sonia Bohosiewicz popularność zdobyła dzięki roli Hanki w filmie "Rezerwat" Łukasza Palkowskiego i od tamtej pory nie może narzekać na brak propozycji zawodowych. Aktualnie widzowie mogą oglądać ją w serialu "Rodzina na Maxa" na antenie Polsatu, gdzie wciela się w postać Julii. W wywiadzie Sonia zdradziła kulisy drugiej części produkcji, a także opowiedziała o współpracy z Grzegorzem Małeckim i reżyserką - Marią Sadowską.
W "Rodzinie na Maxa" grasz Julię. Jak opisałabyś ją własnymi słowami?
Sonia Bohosiewicz: - Julia to bardzo ciekawa postać. Jest siostrą głównej bohaterki, Karoliny, która znajduje się w centrum serialowej akcji. Moja bohaterka ma swoje życie. Prowadzi spokojną i wygodną egzystencję u boku męża Marka. Nie mają dzieci, w przeciwieństwie do Karoliny, która ma ich aż trójkę. Oczywiście, jak to bywa w serialach, życie Julii i Marka zostanie wywrócone do góry nogami. A o co chodzi? Widzowie muszą przekonać się sami.
W postać Marka wciela się Grzegorz Małecki, z którym po raz kolejny gracie parę. Wcześniej widzowie mogli oglądać was w filmie "Pod wiatr" Kristoffera Rusa. Dzięki temu, że dobrze się znacie, łatwiej wam się współpracuje?
- Z Grzegorzem regularnie spotykamy się na planach właściwie przez całą naszą karierę. To bardzo przyjemne znów grać u jego boku, bo bardzo dobrze się znamy i nadajemy na tych samych falach. Grzegorz jest niezwykle utalentowanym, zdolnym aktorem, więc dla mnie to czysta przyjemność. Za każdym razem, gdy widzimy, że obsadzono nas w jednej produkcji, niezwykle się cieszymy.
Jak wygląda wasze serialowe małżeństwo?
- Tak jak wspomniałam, Julia i Marek są bezdzietnym małżeństwem i jest to ich wybór. Obydwoje są wyzwoleni z konwenansów, stereotypów i tradycji, co powoduje, że mają zupełnie inne problemy niż Karolina i Max. Z reguły jest tak, że dwoje ludzi, gdy się kocha i staje przed ołtarzem, decyduje się na potomstwo. My wyszliśmy z tego schematu. Choć w pewnym momencie tego dziecka nam zabraknie.
Wspomniałaś, że Karolina i Julia bardzo się od siebie różnią. A może zauważyłaś u nich jakieś wspólne cechy?
- Serial "Rodzina na Maxa" napisany jest z ogromnym poczuciem humoru, swadą i lekkością. Z pewnością cechą łącząca Karolinę i Julię jest właśnie humorystyczne podejście do wielu spraw. Myślę, że obydwie są także bardzo inteligentne.
Czym przekonał cię scenariusz, że postanowiłaś wziąć udział w tej produkcji?
- Spodobała mi się bardzo wartkość akcji i świetnie napisane dialogi. Co ważne, serial porusza bardzo ciekawy temat. Główna bohaterka ma około 40 lat, a jej partner 25 i to właśnie jest najbardziej zaskakujące, ponieważ w naszym kraju tak duża różnica wieku wciąż jest tematem tabu. Za granicą częściej możemy spotkać pary, w których kobieta jest znacznie starsza od mężczyzny. W Polsce nadal wywołuje to ogromne emocje.
Za reżyserię serialu "Rodzina na Maxa" odpowiada Maria Sadowska, która znana jest z tego, że w swoich produkcjach porusza kontrowersyjne, ważne tematy. Jak wam się razem współpracuje?
- Marysia to niezwykła osoba. Jest utalentowana, energetyczna i zawsze w pełni przygotowana. Gdy przychodzi na plan, to tak, jakby przechodziło jakieś tornado. Wszystkich zaraża pozytywną energią i dodaje motywacji do działania. To pewnie dlatego zdjęcia pod jej wodzą idą tak sprawnie.
Masz to szczęście, że dostajesz wiele zróżnicowanych ról. Która cię ukształtowała i jest dla ciebie najważniejsza?
- Na to pytanie bardzo ciężko mi odpowiedzieć. Każda z postaci, w które się wcielam, zostaje ze mną. Niektóre dają sporo przemyśleń, a inne są bardziej krotochwilne. Bywają trudniejsze i łatwiejsze. Niektóre produkcje przynoszą mi nagrody, z kolei inne wyświetlane są w małych studyjnych kinach i nie mają zbyt wielkiego rozgłosu.
Każda pozostawia coś w twoim życiu?
- Mniej lub bardziej. "Rodzina na Maxa" przyniosła mi przede wszystkim wielu przyjaciół. Mówię tu oczywiście o życiowych relacjach. Z całą ekipą bardzo się zgraliśmy i polubiliśmy. To dla mnie fenomen! Na planie jest ludzko i energetycznie. Wiem, że ostatniego dnia zdjęciowego wrócę do domu z wielką pustką i będę płakać. Zupełnie jak wtedy, gdy byłam mała i wracałam z kolonii.
Aleksandra Wojtanek/AKPA