Za pan brat z siłą wyższą
Gdyby dziś ogłosić konkurs na najbardziej lubianego telewizyjnego policjanta, aspirant Nocul pewnie by wygrał. Dzięki tej roli Michał Piela zdobył tysiące fanów. Jak sobie radzi z popularnością?
Podobno całe wycieczki przyjeżdżają do Sandomierza na plan "Ojca Mateusza", jak do fabryki snów, żeby was oglądać.
Michał Piela: - Miasto wyrasta na metropolię dzięki tym grupom fanów serialu. Ludzie chodzą po Sandomierzu i dopytują, gdzie jest ten kościół, ta plebania, czy komenda policji. Prawda jest zaś taka, że ogrywamy głównie rynek w Sandomierzu, a sporo zdjęć kręcimy w Warszawie i okolicach. Niemniej jednak wybieramy takie obiekty, aby wkomponowywały się w krajobraz Sandomierza. Staramy się, żeby był on jeszcze piękniejszy niż jest w rzeczywistości.
Aspirant Nocul nie tylko budzi sympatię, ale skutecznie pomaga w rozwikłaniu kryminalnych zagadek. Ma policyjny instynkt?
- Czy ma szósty zmysł? Na pewno. Moim zdaniem Nocul jest dobrym policjantem, ale niewątpliwie jego dopełnieniem jest ksiądz Mateusz.
Siła wyższa!
- A z taką siłą wyższą nie warto zadzierać. Cieszę się, że jestem z nią za pan brat. Tworzymy nietypowy duet, ale skuteczny.
Jak pan się czuje w mundurze i z bronią w kaburze?
- Na pewno poważnie. W życiu prywatnym raczej nie chciałabym być policjantem. To jest ciężka i odpowiedzialna praca. Nie wiem, czy bym temu podołał.
Rola w serialu daje popularność, ale - szczerze - czy daje też satysfakcję?
- Oczywiście. Uważam, że "Ojciec Mateusz" jest bardzo dobrze pisany przez scenarzystów i przyzwoicie produkowany. Do tego w tak doborowym towarzystwie zawsze dobrze się pracuje.
Wielu młodych aktorów daje się ponieść fali popularności. Zaczynają zachowywać się jak gwiazdy, stają się stałymi gośćmi rubryk plotkarskich. Pan, zdaje się, ma do tego dystans.
- Do wszystkiego należy podchodzić z głową, zwłaszcza do kariery. Dla mnie prywatność jest bardzo ważną sprawą, nie na sprzedaż. Nie chcę jednak krytykować kolegów, bo każdy dokonuje własnych wyborów. Ja miałem wiele szczęścia, że Maciej Dejczer wymyślił mnie sobie do postaci Nocula i wbrew wszystkiemu w niej obsadził. Udało mi się, ale dopiero po zakończeniu zdjęć do serialu będę mógł powiedzieć, czy ta trampolina zadziałała.
Popularność ma swoją cenę...
- Nie jest łatwo żyć, będąc człowiekiem rozpoznawalnym przez wszystkich, narażonym na spojrzenia ocenę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Będąc osobą publiczną, jest się pozbawionym anonimowości, ale dziś taki jest sens naszego zawodu i nie możemy się na to uskarżać. Po prostu trzeba być sobą.
W jakim momencie pana życia przyszła rola Nocula?
- Idealnym. Byłem w odpowiednim wieku do zagrania Mietka.
Ale na taką propozycję trzeba było poczekać. Czy szkoła teatralna uczy, jak przetrwać czas, w którym się nie gra?
- Absolwent szkoły teatralnej jest aktorem teatralnym. Jeśli telefon z produkcji serialu czy filmu nie dzwoni, to teatr jest idealnym miejscem na przeczekanie ciszy. Ale po szkole, tak naprawdę, można robić wiele, wiele rzeczy. Można pracować w biznesie filmowym, być kierownikiem planu czy castingowcem.
Albo menedżerem?
- Zawsze powtarzam, że jeśli nie ma propozycji, warto skrzyknąć kolegów, którzy akurat też nic nie robią i zacząć produkować sztukę na własny rachunek. Możliwości są naprawdę duże, ryzyko, owszem, też jest, ale trzeba próbować.
Co by na to powiedzieli mistrzowie? Pan ma takich, do których odnosi się w życiu?
- Nie ukrywam, że poszedłem do szkoły teatralnej ze względu na trzech aktorów: Mariusza Dmochowskiego, Krzysztofa Kowalewskiego i Jerzego Bińczyckiego. Oni zawsze byli moimi guru i nieustannie jestem w nich zapatrzony.
Pamięta pan okoliczności, w których poczuł, że chce zostać aktorem?
- Zawsze lubiłem brać udział w akademiach, występować przed publicznością, recytować wiersze. W liceum wpadłem na pomysł, aby pójść do teatru amatorskiego przy Pałacu Młodzieży w Katowicach.
Bliscy nie próbowali wybić panu aktorstwa z głowy?
- Rodzina zawsze uważała, że jej członkowie mogą robić, co chcą. Ważne, aby nie siedzieli tylko za biurkiem, a praca, którą wykonują, dawała im satysfakcję. I tego się trzymam.
Żyje się, po to aby marzyć. Jakie są pana aktorskie marzenia?
- Chciałbym zagrać tytułowego Pickwicka w "Klubie Pickwicka", zmierzyć się z rolą Klaudiusza w "Hamlecie". A może coś z Czechowa lub Dostojewskiego...
Lubi pan przyjmować komplementy, słowa krytyki?
- To zależy, od kogo. Komplementy nie zawsze mnie mobilizują, a krytyka jest równie ważna, więc staram się ją przyjmować.
Wróćmy do "Ojca Mateusza". Mówi się o wersji filmowej.
- Z tego, co mi wiadomo, produkcja jest w fazie przygotowawczej. Być może będzie to koprodukcja z Włochami, którym bardzo podoba się polska adaptacja "Don Matteo". Ma to być historia niezależna od serialu, a znaczącą rolę niewątpliwie odegra Sandomierz. Mam nadzieję, że film fabularny też odniesie sukces.
Rozmawiała Beata Banasiewicz