"Ojciec Mateusz": Dużo zawdzięczam moim rodzicom
Ma 31 lat i pochodzi z Trójmiasta. Los rzucił go jednak najpierw do Wrocławia, a potem do stolicy. Co jakiś czas odwiedza też Sandomierz, gdzie trwają zdjęcia do „Ojca Mateusza”.
W "Ojcu Mateuszu" grasz technika policyjnego, który zabezpiecza miejsce przestępstwa. Niewiele jednak wiadomo o jego życiu prywatnym. Dlaczego?
- Trzeba zapytać o to scenarzystów, którzy tak, a nie inaczej nakreślili tę postać. Paruzel to rzeczowy i konkretny facet, bo jest przede wszystkim skupiony na swojej pracy. Jako pierwszy zbiera dowody i je analizuje. To rozgarnięty stróż prawa, ale podobnie jak część jego kolegów po fachu, czasami trudno mu się zebrać do działania.
Czy fakt, że nie jest on postacią pierwszoplanową, ma dla ciebie jakieś znaczenie?
- Pracę na planie "Ojca Mateusza" traktuję jako niezbędne, zawodowe doświadczenie. Zaczynałem zaraz po studiach we Wrocławiu i było to właściwie jedno z pierwszych zetknięć z produkcją telewizyjną. Można powiedzieć, że poznawałem aktorstwo od strony praktycznej, bo w szkole teatralnej było niewiele zajęć z pracy z kamerą.
Czyli same plusy?
- Oczywiście! Przez osiem lat w serialu przewinęło się mnóstwo wybitnych aktorów, no i miałem okazję zobaczyć w akcji kilku świetnych reżyserów, co również nie jest bez znaczenia. Czuję się doceniony, tym bardziej że gram w serialu, który w jakimś stopniu jest ponadczasowy.
Co wydarzy się w nowej serii?
- To, co zwykle, czyli zabójstwa, kradzieże, porwania i szantaże. (śmiech) Poważnie mówiąc, wydarzeniem będzie z pewnością pomysł na wydanie kalendarza, w którym policjanci wspólnie z modelkami wezmą udział w profesjonalnej sesji fotograficznej. Oczywiście nie wszystko przebiegać będzie tak, jak to zaplanowano, lecz na razie nic więcej nie mogę zdradzić.
Czy "twój" Paruzel jest w jakiś sposób do ciebie podobny?
- Tak jak ja lubi zwierzęta. Jestem właścicielem Lasera, którego kilka lat temu wziąłem ze schroniska i, jak z rozbawieniem przeczytałem na jednym z portali, załatwiłem mu pracę w serialu "To nie koniec świata!". Owszem,
zagrał tam w kilku scenach, ale tylko dlatego, że jest bardzo pojętnym, rezolutnym psiakiem. Dostał nawet gażę za swoją rolę. (śmiech)
Pochodzisz z Gdańska, studiowałeś we Wrocławiu, a teraz żyjesz w Warszawie. Trudno ci usiedzieć w jednym miejscu?
- Każde z tych miast coś mi dało, było ważnym etapem. W Gdańsku często chodziłem z ojcem, lokalnym patriotą i grafikiem, po muzeach i galeriach - to on zaszczepił we mnie miłość do sztuki. Mama z kolei jest polonistką
i być może to właśnie rodzice sprawili, że wybrałem taki zawód, a nie inny. Korzystając z okazji, chcę im za to bardzo podziękować!
Rozm. ARTUR KRASICKI