"Na Wspólnej": Joanna Jabłczyńska czuje się spełniona
Aktorka, prawniczka i sportsmenka. Od dziecka konsekwentnie realizuje cele, które sobie wyznaczyła. Nam opowiada o początkach swojej kariery w serialu "Na Wspólnej" oraz zdradza, co ją najbardziej relaksuje.
Po raz pierwszy pojawiła się Pani na planie serialu "Na Wspólnej" 12 lat temu. Jak wspomina Pani początki?
- Wspaniale. Castingi trwały parę miesięcy, więc już w zasadzie byłam pewna, że się nie dostałam. Aż nagle, po kilku miesiącach, otrzymałam telefon: "Pani Joanno, przeszła pani do kolejnego etapu". To było dla mnie jak wygrana na loterii. Na hali zdjęciowej spotkaliśmy się po raz pierwszy dokładnie w dniu moich siedemnastych urodzin. Potraktowałam to jak urodzinowy prezent.
Przez te lata w Pani życiu bardzo wiele się zmieniło - skończyła Pani studia, założyła własną kancelarię, a przede wszystkim z nastolatki stała się kobietą.
- Mam nadzieję, że zmądrzałam (śmiech), zwiedziłam kawał świata, choć i tak zawsze mi się wydaje, że za mało. Poznałam też bardzo wielu ciekawych ludzi.
Nigdy nie pojawiło się znużenie pracą w serialu?
- Nigdy. Przecież ten serial przez 12 lat był moim głównym żywicielem. Dzięki temu mogłam sobie pozwolić na podróże i na inne pasje, które do tanich nie należą. Chociażby triatlon czy zawody rowerowe w różnych krańcach świata albo na aplikację, która w polskich warunkach jest zawsze płatna. W normalnej pracy musiałabym być codziennie od godziny 8 do 16 i mieć dwadzieścia parę dni urlopu w roku. Producenci serialu poszli na duże ustępstwa, żebym tylko ukończyła tę aplikację, wręcz dopingowali mnie do tego. Przed ważnymi egzaminami zawsze mogłam liczyć na kilka dni wolnego na planie, a to naprawdę jest bezcenne.
Losy serialowej Marty często zadziwiają widzów. A czy Panią pomysły scenarzystów także zaskakują?
- Wiele razy tak było, chociażby ostatni wątek alkoholizmu Marty. Dla mnie to wyzwanie, ponieważ w ogóle nie piję alkoholu.
Założyła Pani własną kancelarię prawniczą. Przenosi Pani pracę do domu?
- Tak, niestety. Mam nawet w domu gabinet (śmiech). Gdy nie mam spotkań z klientami, to nawet wolę pracować w domu, chociażby dlatego, że mój pies domaga się spacerów i wtedy zwyczajnie mam szansę oderwać się od papierów.
Mam wrażenie, że jest Pani dzieckiem szczęścia, bo wszystko, czego Pani dotknie, zamienia w sukces.
- To nie jest tak. Na przykład egzaminu radcowskiego za pierwszym razem nie zdałam. Może nie jestem w czepku urodzona, ale na pewno mam dużo szczęścia. Przede wszystkim dlatego, że robię to, co kocham i to, co chciałam robić. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Jestem spełniona.
Rozmawiała EDYTA KARCZEWSKA-MADEJ