"Na Wspólnej": 12 lat na planie - wywiad z Lucyną Malec
Lubi występować w repertuarze komediowym w ukochanym Teatrze Kwadrat. Od lat kibicujemy też Danucie Zimińskiej, którą gra w serialu „Na Wspólnej”. Największą miłością i oczkiem w głowie aktorki jest niepełnosprawna córka Zosia, która ma już 20 lat.
Od 12 lat gra pani Danusię w serialu "Na Wspólnej". To kawał czasu - na tyle długi, że widzowie utożsamiają panią z tą postacią.
- Rzeczywiście, można odnieść takie wrażenie. Ludzie oglądają nas prawie codziennie, ale przecież ekipa serialu nie pracuje dzień w dzień! Są okresy, kiedy nie ma zdjęć przez parę tygodni, a my, aktorzy, zajmujemy się innymi rzeczami, dlatego nam takie "pomieszanie tożsamości" raczej nie grozi. Przyznaję jednak, że zawsze chętnie wracam na plan "Na Wspólnej". Czuję się zżyta z Danusią, w której życiu przez te lata tak wiele się działo.
- Były problemy z córkami, starszą Małgosią (Anna Kerth), młodszą Olą (Marta Wierzbicka), kłopoty w pracy, ale naszą siłę, jako zwartej i kochającej się rodziny Zimińskich, stanowił fakt, że mogliśmy na siebie liczyć. Do czasu...
Aż trudno uwierzyć, że Marek (Grzegorz Gzyl) mógł zostawić Danusię dla innej.
- My też nad tym z Grzesiem ubolewamy. Zwłaszcza że był on moim serialowym mężem z najdłuższym stażem. Stanowiliśmy fajną, przykładną parę, wzór do naśladowania. Bardzo emocjonalnie zareagowali na taki obrót zdarzeń fani. Grzesiek zbierał cięgi za swego bohatera, w internecie pojawiły się nieprzyjemne wpisy, nawet koleżanki jego mamy wyskoczyły z zarzutem: "Jak pani syna wychowała!". Niby wiadomo, że to tylko serial, ale przykre słowa padły. Mnie z kolei ogół wspierał: "Wie pani, że panią mąż zdradza?" - donosili mi w zaprzyjaźnionych miejscach, sklepach sąsiedzi, zanim Danusia się zorientowała, co się święci. Potem zaś deklarowali solidarność w trudnych chwilach. Teraz wielu pyta, czy się jednak nie zejdziemy?
I co pani na to?
- Mówię krótko: "A pani by wróciła do takiego, co zrobił dziecko na mieście?". Zresztą, jak wiemy, moja bohaterka już się pozbierała, układa sobie życie na nowo, patrzy w przyszłość z wiarą i nadzieją. Myślę, że to dobry przykład dla kobiet, które dotknęło podobne nieszczęście, bo przecież takie rzeczy dzieją się naprawdę, a historia opowiadana tu niesie pozytywne przesłanie, że w każdym wieku, w każdej sytuacji trzeba umieć iść do przodu i nie oglądać się za siebie. Podpisuję się pod tym obiema rękami!
Z serialowych postaci pamiętamy pani zabawną Nowikową z "Bulionerów" i uroczą Lucy Karolak z "Hotelu 52".
- Miło jest wracać myślą do tych ról, zwłaszcza kiedy mają one swój ciąg dalszy, jak w przypadku "Bulionerów". Otóż serial się dawno skończył, a my, Nowikowie, wciąż jesteśmy rodziną! I ja, i mój serialowy (ulubiony zresztą) mąż Piotruś Skarga kibicujemy z całych sił postępom Kasi Ankudowicz i Michała Filipiaka, którzy grali nasze dzieci - Sylwię i Ola. Składamy sobie nawzajem życzenia na urodziny, imieniny, Dzień Dziecka, Dzień Matki. Ta przyjaźń trwa i myślę, że będzie trwała wiecznie. Lucy z "Hotelu 52" też pozostawiła miłe wspomnienia. To zresztą rola, o którą pytają mnie często widzowie, a ja z przyjemnością o niej opowiadam. Mam szczęście do fajnych postaci i projektów, co jako aktorkę bardzo mnie cieszy.
Zadebiutowała pani w wieku 3 lat.
- Dzięki starszej siostrze, która miała grać w przedstawieniu na deskach Domu Kultury w Bielsku-Białej, gdzie mieszkaliśmy. Tak długo wrzeszczałam, że też chcę, aż wszyscy ulegli. Rzecz była o rosyjskich babuszkach. Dziewczynki pojawiały się kolejno na scenie, od największej do najmniejszej, na samym końcu ja. Wniesiono mnie w wiklinowym koszu, czym wzbudziłam powszechny entuzjazm. (śmiech) Tak, to był zdecydowanie udany debiut.
Rozmawiała JOLANTA MAJEWSKA