Mieczysław Hryniewicz: "Wewnętrzną wolność chciałbym w sobie zachować" [WYWIAD]
Od lat kojarzony jest jako Włodek Zięba z "Na Wspólnej", ale dla wielu Mieczysław Hryniewicz na zawsze pozostanie nieco nieporadnym taksówkarzem ze "Zmienników". Chociaż już dawno mógłby przejść na emeryturę, to nie zamierza rezygnować z aktorstwa.
Mieczysława Hryniewicza widzowie polubili dzięki roli Włodka z serialu "Na Wspólnej". Aż trudno w to uwierzyć, ale wciela się w tę postać już od dwudziestu lat! Mówi, że ta rola to podsumowanie jego życia zawodowego. Popularność przyniósł mu jednak kultowy serial "Zmiennicy" z lat 80., w którym zagrał taksówkarza Jacka. Wielu widzów wspomina ten serial do dziś. Aktor także gdy do niego wraca to czasem ze wzruszenia kręci mu się łezka w oku.
Jak pan trafił do serialu?
Mieczysław Hryniewicz: Normalnie, z castingu. Byłem na nim pięć razy! Raz nawet jechałem na casting z Gorzowa do Warszawy na dzień przed ślubem mojej córki Matyldy. Myślę, że pod koniec to już tylko starano się dobrać mi serialową żonę (śmiech).
Pamięta Pan pierwsze zdjęcia do serialu "Na Wspólnej"?
- Oczywiście, serial ma już dwadzieścia lat i mam nadzieję, że jeszcze długo będziemy na ekranie. To format międzynarodowy, dlatego przedstawiciele producenta, firmy Fremantle przez pierwsze sto odcinków wprowadzali nas w tajniki produkcji. Zaczęło się od wyremontowania toalet w wytwórni, żeby było czysto i przygotowania pokoju dla gwiazdy - czyli Bożeny Dykiel. Kiedy już się z nami żegnali to jeden z nich powiedział, że przyjedzie do nas za dwadzieścia lat zobaczyć co się dzieje na Wspólnej. Bożena Dykiel zażartowała wtedy i powiedziała: zapraszam na Powązki. Na szczęście jej żart się nie sprawdził (śmiech).
Skąd ta popularność serialu?
- Jednym z ważniejszych komponentów pracy przy serialu są ludzie. Pracuje tu zgrana ekipa ludzi, którzy się po prostu lubią. Przez pewien czas zespołem scenarzystów kierowała Maria Czubaszek. To było czuć, ponieważ dialogi był lżejsze, a tragedie łatwiejsze do zniesienia (śmiech). Czasami jak jadę pociągiem to czytam cały scenariusz odcinka, bo lubię wiedzieć w czym biorę udział, a nie tylko ograniczać się do swojej roli. Śmieję się wtedy sam do siebie i ludzie patrzą mnie zdziwieni.
- Widzowie czasami mnie zagadują i mówią, że pamiętają mnie jeszcze ze "Zmienników". Cieszą się z tego, że teraz trafiła mi się inna rola i mogą do mnie mówić: panie Włodku, a nie panie Jacku jak w "Zmiennikach". Te spotkania są bardzo przyjemne i kończą się wspólnym zdjęciem. Rola Włodka Zięby jest dla mnie podsumowaniem życia zawodowego. Sprawiła, że moje całe życie jest udane.
Mieczysław Hryniewicz nie tylko o "Na Wspólnej": Mam w sobie radość dziecka
Jak często jeździ Pan teraz na zdjęcia?
- Teraz już mniej, ponieważ przez dwadzieścia lat razem z Bożenką Dykiel trochę się już wyeksploatowaliśmy. Pojawili się też nowi, młodzi aktorzy. Ale Ziębowie cały czas prowadzą bar i stali się trochę mentorami. Jak komuś dzieje się krzywda lub potrzebuje porady to przychodzi do Marii albo do starego Zięby.
Wracając do "Zmienników", lubi Pan oglądać ten serial?
- To była moja młodość, a tego żal, bo już nigdy nie powróci. Czasami więc łza się w oku kręci... Poza tym moja miłość własna nie jest aż taka wielka, żeby ciągle go oglądać (śmiech). Ale wcześniej też byłem popularny, ponieważ zagrałem główną rolę w "Zapisie zbrodni" w Teatrze Sensacji "Kobra". Potem się pogubiłem i zacząłem wyjeżdżać do pracy za granicę. Nie było mnie po kilka miesięcy i mało grałem.
Podobno na zdjęcia próbne trafił pan w ostatniej chwili?
- To prawda. Bardzo mi zależało na tej roli i dlatego schudłem kilka kilogramów. Po zdjęciach próbnych powiedziałem sobie, że dałem z siebie wszystko i już nic nie zależy ode mnie. To był jedyny raz kiedy byłem z siebie zadowolony.
Początkowo Bareja miał nakręcić osiem odcinków serialu, a powstało piętnaście. Reżyser nie przekroczył przy tym budżetu. Jak do tego doszło?
- To był cały Bareja. On miał zmysł ekonomiczny. Zwykle kończyliśmy pracę o 15-16, a często w jeden dzień robiliśmy dwa dni zdjęciowe. Bareja miał genialnych aktorów i pozwalał im grać. Kiedy oni improwizowali, a kamera pracowała to on nie przerywał. I z tego zrobiło się piętnaście odcinków.
Lubi pan jeździć samochodem? Miał pan kiedyś dużego fiata?
- Miałem malucha, a potem fiata Punto. Teraz generalnie prowadzi żona i dowozi mnie nawet do tramwaju, którym jadę na dworzec kolejowy, a stamtąd pociągiem do Warszawy. Myślę ekologicznie. Przed rozpoczęciem zdjęć Bareja zrobił mi egzamin, bo chciał sprawdzić czy umiem prowadzić samochód. Miałem już prawo jazdy, ale samochodu nie.
- Potem prowadziłem wiele samochodów, grałem nawet kierowcę ciężarówki w "Prywatnym śledztwie". Ciężarówkę prowadziłem też we Francji, gdzie na początku lat 80. pojechałem do pracy. Wtedy wielu Polaków wyjeżdżało na Zachód, żeby sobie dorobić. Nie jestem zapalonym kierowcą za to żona lubi jeździć. Kiedyś startowała nawet w rajdach. Nawet teraz potrafi wdepnąć w pedał na autostradzie (śmiech).
Ma Pan jeszcze marzenia?
- Na pewno życzyłbym zdrowia sobie i najbliższym. Z resztą sobie poradzimy. A marzenia? To już ode mnie nie zależy. Ostatnio oglądałem dokument o grupie plastycznej "Łódź Kaliska", której członkowie przez całe życie byli niezależni twórczo. Zawsze im tego zazdrościłem, bo w teatrze i w filmie aktor jest zależny od reżysera i dyrektora. Ale tę wewnętrzną wolność chciałbym w sobie zachować.
Rozmawiał: Mirosław Mikulski