Na dobre i na złe
Ocena
serialu
9,6
Super
Ocen: 86388
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Na dobre i na złe": Gwiazdka bez dyżuru

O świątecznych tradycjach i magii Bożego Narodzenia opowiedzieli nam: Piotr Garlicki, czyli serialowy doktor Stefan Tretter, wieloletni dyrektor szpitala w Leśnej Górze, Michał Żebrowski - kreujący postać ekscentrycznego chirurga, czyli profesora Andrzeja Falkowicza, Emilia Komarnicka - Agata Woźnicka, starszy asystent na internie, Marcin Rogacewicz - ordynator chirurgii Przemek Zapała oraz Grzegorz Daukszewicz - ordynator onkologii Adam Krajewski, przyrodni brat Falkowicza. Nie zabrakło też Magdaleny Schejbal, która dopiero zaczyna swoją przygodę z "Na dobre i na złe". Jej bohaterka Sara Mandel, światowej sławy specjalistka ginekologii z kliniki w Bostonie, jest siostrą nieżyjącej już Hany Goldberg (Kamilla Baar) i przyrodnią siostrą Przemka.


W okresie przedświątecznym, kiedy kończą się zdjęcia do serialu "Na dobre i na złe", aktorzy zostawiają swoje postaci w wirtualnym świecie Leśnej Góry i spotykają razem z ekipą na tzw. śledziku. Potem rozjeżdżają się do prawdziwych domów i rodzin, ale pamiętają o sobie w tym wyjątkowym czasie, śląc życzenia. - To szczególna chwila. Tak duża oglądalność serialu od lat to zasługa jego jakości, nad którą każdego dnia ciężko pracuje cała produkcja. Ważne, żeby takie momenty, jak Wigilia, integrowały - mówi Michał Żebrowski. - Każdy przynosi śledzia i zawsze ten ostatni dzień zdjęciowy jest szalenie miłym akcentem. Co ciekawe, ekipa filmowa w grudniu też inaczej pracuje. Pojawia się jakaś zmysłowość, refleksja, rodzinne spojrzenie na siebie - dodaje Marcin Rogacewicz.

Reklama

W czasie świąt ludzie najczęściej trafiają na ostry dyżur z powodu przejedzenia, ości, która utknęła w gardle, a jeśli pogoda jest jak trzeba, czyli trzyma mróz - także złamań. To najbardziej czarny scenariusz bożonarodzeniowy, który jednak w idealnym świecie Leśnej Góry nigdy się nie zdarzył. Żaden z serialowych lekarzy nie miał dyżuru w Wigilię, ale każdy doskonale wyobraża sobie ten dzień. - Falkowicz jest prawdziwym lekarzem, więc dla niego święta praktycznie nie istnieją. Poza tym to bardzo samotny mężczyzna, a do tego pracoholik, który stara się swoimi zawodowymi osiągnięciami zrekompensować niedostatki życia prywatnego. Myślę, że gdyby dostał telefon ze szpitala w Wigilię, to pojechałby operować - opowiada Michał Żebrowski. - Agata zawsze stara się spędzić święta ze swoim starszym bratem, który potrzebuje trochę więcej uwagi. W ten sposób robi wszystko, by w tym szczególnym czasie choć trochę zastąpić rodziców, którzy dawno odeszli. Dlatego pewnie nikt w szpitalu jej takiego dyżuru do tej pory nie wstawił. Ale jeśli byłaby taka potrzeba, to oczywiście by się zgodziła, a potem pewnie zrobiłaby bratu Wigilię w Leśnej Górze - przyznaje Emilia Komarnicka. - Pamiętam sprzed lat taki odcinek świąteczny z udziałem Mai Komorowskiej i Wiesława Michnikowskiego, który niósł ze sobą magiczną atmosferę. Sceneria była świąteczna - choinka na planie, ozdoby, prezenty - wspomina Piotr Garlicki.

Trudno wyobrazić sobie prawdziwie świąteczną atmosferę bez wizyty św. Mikołaja. Nieważne, ile mamy lat, chcemy wierzyć, że to właśnie on na saniach zaprzęgniętych w renifery wlatuje przez komin i zostawia prezenty pod choinką. Przekonuje o tym Magdalena Schejbal, prywatnie mama Anieli i Ignacego: - Cały czas mam nadzieję, że któregoś dnia wleci przez komin i zostawi prezenty pod choinką. Jestem bardzo przesądna, lubię bajki i wierzę w magię. Dla mnie św. Mikołaj zawsze będzie żywy. Niezłomną wiarę w niego zachowali też po dziś dzień Piotr Garlicki i Marcin Rogacewicz. - Chciałbym wierzyć w Mikołaja tak mocno, jak wierzyłem w dzieciństwie. Na szczęście mam trzy córki, dla których nawet nim bywam. Staram się używać wyobraźni w wychowywaniu dzieci. Ale przede wszystkim korzystać z wyobraźni maluchów w postrzeganiu magii świąt - przyznaje Marcin Rogacewicz. Michał Żebrowski z kolei o rolę Mikołaja nigdy się nie ubiegał. - Wigilia to czas, kiedy nie muszę zakładać żadnego kostiumu. Proszę wierzyć, na Podhalu są tacy, którzy lepiej grają św. Mikołaja ode mnie - żartuje aktor. - U nas w domu, po kolacji wigilijnej, gdy tylko wybijała północ, chowaliśmy się z bratem do pokoju, żeby pozwolić Świętemu na zostawienie prezentów pod choinką. Aż wstyd się przyznać, ale wierzyłem w Mikołaja aż do 13. roku życia! Moi rodzice wykonali naprawdę dobrą robotę - wtrąca z uśmiechem Grzegorz Daukszewicz. Emilię Komarnicką, niestety, bardzo szybko wiary w Mikołaja pozbawiła starsza siostra. - Miałam pięć lat, gdy sprowadziła mnie na ziemię. Byłam tym tak zszokowana, że całą noc nie spałam, żeby go zobaczyć. I czar prysł. Moi rodzice dłużej wierzyli, że ja wierzę, niż ja faktycznie wierzyłam - opowiada aktorka.

W tle Chris Rea śpiewa jedną z najpiękniejszych świątecznych piosenek "Jadę do domu na Święta" - a dom jest tam, gdzie nasze serce. Jak się okazuje, dla większości naszych bohaterów miejscem szczególnym są góry. Piotr Garlicki od lat spędza Boże Narodzenie w Zakopanem. - Moja rodzina rozjechała się po świecie, więc najchętniej święta spędzam w Tatrach. O tej porze przeważnie leży tam śnieg, jeżdżę więc na nartach i desce. Poza tym pasterka na Podhalu to fantastyczne przeżycie! - przyznaje. Atmosferę Bożego Narodzenia w górskiej scenerii ceni też sobie Michał Żebrowski, który kilka lat temu wybudował dom nieopodal Bukowiny Tatrzańskiej. A jest to dom nie tylko rodzinny, ale i niezwykle gościnny. - Od kilku lat na święta przyjeżdżają do nas przyjaciele. To moment, kiedy możemy się wszyscy, razem z dziećmi, spotkać w rodzinnym gronie. Jest kulig, ognisko oraz różne inne atrakcje na śniegu. Zwłaszcza że mamy dwóch chłopaków, Franka i Henia, którzy w sposób spontaniczny wyrażają swoje emocje, pragnienia i szaleństwa - opowiada. Góralskimi korzeniami szczyci się Emilia Komarnicka. - Dla mnie to czas powrotów do domu. W naszej Wigilii jest prawdziwa magia. I to nie jest nostalgia, wspomnienia z dzieciństwa, kiedy świat jest wyidealizowany, ponieważ magia jest u nas cały czas. W tych najliczniejszych Wigiliach bywało 30-35 osób. Teraz jest nas trochę mniej, bo doszliśmy do takiego kulminacyjnego momentu, że przestaliśmy mieścić się przy jednym stole! - przyznaje.

Magię Bożego Narodzenia czuć właściwie już od pierwszych dni grudnia. Nadchodzi czas robienia ozdób świątecznych, pojawia się pierwszy śnieg, poszukujemy pięknie pachnącej choinki, by potem przy niej kolędować, rozpakowywać upominki, ale przede wszystkim przeżywać narodziny Jezusa. Chwile pojednania i wspólnej radości są bezcenne. W domach naszych rozmówców najważniejsza jest pogoda ducha i życzliwość. Na stole zaś króluje polska tradycyjna kuchnia. - Święta są dla mnie świetną okazją do ucztowania - opowiada nam Magdalena Schejbal. - Zjem nawet karpia, mimo że nie jestem wielką fanką tej ryby. Gdybym jednak miała wybrać jedną potrawę, na którą czekam cały rok, byłby to barszczyk czerwony. Zarówno sam, jak i z uszkami czy pysznymi rogalikami z pieczarkami oraz kminkiem, na które przepis krąży w naszej rodzinie od lat. Najpierw robiła je moja babcia, a później mama - i pojawiają się na stole tylko ten jeden raz w roku, więc smakują podwójnie dobrze! - kontynuuje aktorka. - U nas zawsze było bardzo tradycyjnie: karp smażony, uszka z grzybami, barszcz czerwony... - mówi z kolei Michał Żebrowski. - Wszystkie możliwe polskie potrawy wigilijne! Mama przez wiele lat ciężko pracowała jako lekarz ordynator, ale święta przygotowane były zawsze starannie. Z racji tego, że posiadamy liczną rodzinę, przy stole zbierało się czasami nawet 30 osób - dodaje. - Co roku wspólnie z bratem ubieramy choinkę w naszym rodzinnym domu - tak swoją opowieść rozpoczyna Grzegorz Daukszewicz. - Dlatego też nigdy nie kupuję drzewka do swojego własnego mieszkania, bo chyba jakoś dziwnie bym się z tym czuł... Kojarzy mi się to wyłącznie z naszym domem! Żona mojego ojca jest wspaniałą gospodynią i naprawdę świetnie gotuje, tak jak kiedyś moja mama. Oprócz śledzi w oleju, przyrządza też śledzie w sosie curry, ze śmietaną, cebulą oraz w pomidorach. Jestem fanem ich wszystkich - mówi z uśmiechem serialowy Adam. Piotr Garlicki przez wiele lat mieszkał w USA, gdzie nie obchodzi się Wigilii tak jak u nas, a na obiad w Boże Narodzenie podaje się indyka. Aktor nigdy jednak nie zrezygnował z polskiej tradycji i w amerykańskim domu królowały ryby. - Kiedy pracowałem w sklepie, miałem dobry dostęp do różnych egzotycznych gatunków - opowiada aktor. - O wiele lepszych niż karp, który w Stanach traktowany jest jako śmieć. Na stole wigilijnym było to samo, co w Polsce, a nawet więcej. Tu rzadko udawało mi się zgromadzić 12 potraw. W USA Wigilię spędzaliśmy razem ze znajomymi i każdy przynosił coś ze sobą. Zawsze tego jedzenia było więc więcej.

Śpiewanie i pasterka to nieodłączna część Bożego Narodzenia. - Moi dziadkowie są z gór, więc kolędy w naszym domu brzmią z akcentem na pierwszą sylabę - mówi Emilia Komarnicka. - Po góralsku, z przytupem! Uwielbiam, gdy mój dziadek śpiewa "Oj, Maluśki, Maluśki"... Dom Marcina Rogacewicza, w którym prym wiodą kobiety, także jest rozśpiewany. - Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem i możemy posiedzieć w piżamie do godz. 20. To duży luksus. Mamy wiele instrumentów, nie boimy się i śpiewać, i grać - zapewnia aktor. - W moim rodzinnym domu obowiązkowym punktem wieczoru wigilijnego był konkurs kolęd - opowiada Michał Żebrowski. - Wszystkie dzieci musiały śpiewać kolędy na wyrywki, bo były przez moją mamę odpytywane. Dzięki temu dziś znam ich teksty całkiem dobrze. Staramy się, by nasze dzieci rozumiały, co jest istotą Bożego Narodzenia. A kolędy, podobnie jak pasterka, siarczysty mróz i śnieg pod stopami, są nieodzownym elementem świąt. Chcemy, żeby nasi chłopcy nie kojarzyli Narodzin Jezusa wyłącznie z coraz droższymi prezentami - dodaje pan Michał. - My w zeszłym roku kolędowaliśmy u znajomych. Była nas aż 50-tka! Śpiewaliśmy więc na 50 głosów i daliśmy radę - wspomina Magdalena Schejbal. - Kolędowanie to piękny zwyczaj - kontynuuje serialowy dr Tretter. - W domu moich dziadków, u których się wychowywałem, lubiliśmy "Cichą noc". Pamiętam, jak babcia siadała do pianina i razem śpiewaliśmy. Dziadkowie pochodzili ze Lwowa, przeżyli wojnę w ZSRR, po zagarnięciu miasta przez Sowietów. Potem przesiedleno ich na Górny Śląsk, do Zabrza. Ich dom miał piece kaflowe, które dodawały nastroju. Pamiętam otwarte palenisko i blask ognia, który padał na podłogę, pastowane podłogi i świeczki na choince, które nieraz były przyczyną pożaru... - kończy wigilijną opowieść Piotr Garlicki.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy