"Mąż czy nie mąż": Nie taki zły gość
Na wypadek, gdyby nie zdał na aktorstwo, Marcin Perchuć planował studiować... fizykę. Na szczęście marzenie się spełniło, a dzisiaj sam uczy przyszłych aktorów. Już wkrótce będzie bronił doktoratu... Nam opowiada o roli Michała, Dniu Kobiet, żonie i dzieciach.
Obchodzimy wkrótce Dzień Kobiet - a o kobietach właśnie, ich rozterkach, ale też nadziejach i radościach, opowiada nowy serial TVN "Mąż czy nie mąż". Pan gra w nim tytułową rolę...
- Nawet podwójną - męża i nie męża, w dodatku wiarołomnego. Mąż - nie mąż dlatego, że Michał z Martą (Magdalena Schejbal) nigdy nie sformalizowali związku, choć stanowią parę od lat, doczekali się wspólnej córki, 14-letniej Zuzi (Magdalena Żak). A wiarołomny, bo w pewnej chwili zostawił je obie i odszedł do innej. Serial zaczyna się w momencie, kiedy wraca i robi wszystko, co może, żeby obie, najbliższe mu, o czym się przekonał, niewiasty na świecie, go przyjęły. Spełnia ich zachcianki, nadskakuje im, stara się, jak może, obdarowuje prezentami - tak że teraz każdy dzień w ich domu jest jak Dzień Kobiet!
To święto wzbudza wciąż wiele kontrowersji. Pan je celebruje?
- Nie żeby jakoś specjalnie. Myślę, że moje kobiety (mama, dwie siostry, żona i córka) na co dzień czują, że mają u boku kochającego faceta i nie muszę ich o tym specjalnie przekonywać 8 marca, z kwiatkiem w dłoni. Ale swego czasu, jak byłem w podstawówce (kiedy dzień ten miał ragę niemalże święta państwowego!) zdarzało mi się ulec tej manii. Pamiętam rok, w którym za oszczędności z kieszonkowego kupiłem babci ekierkę do podkreślania numerów w totolotka, a mamie ołówek do zapisywania zakupów i obowiązkowo po goździku. Do dziś się z tego śmiejemy.
Pańskiemu bohaterowi nie jest do śmiechu. Zdaje się, że daleka droga przez nim, by naprawić to, co popsuł tak niefrasobliwie?
- Tak to już jest, że zdrada to bardzo bolesna sprawa. Zostawia wyrwę w sercu i duszy i ciężko z tym żyć dalej. W pewnym momencie zorientujemy się jednak, że można współczuć też Michałowi! Choć narozrabiał, to w gruncie rzeczy dobry, poczciwy człowiek.
Broni go pan z aktorskiego obowiązku?
- Obrona postaci polega na tym, żeby zagrać ją tak, by widz chciał oglądać. Tu mamy sposób opowiadania bliski niegdysiejszemu serialowi "Usta Usta", w którym sytuacje dramatyczne ujęte były w formę komediową. Wówczas to ludzie kupili, sądzę, że teraz też tak się stanie.
W serialu "Usta Usta" pański bohater miał troje dzieci: Zuzię, Zosię i Stasia, w "Mężu czy nie mężu" jedno - Zuzię, a prywatnie jest pan tatą Zosi i Stasia. Twórcy seriali dobierają imiona "pod pana"?
- Pojęcia nie mam, chyba to przypadek. Jedno jest pewne: imiona dla dzieci zaplanowaliśmy z żoną (Aneta Todorczuk-Perchuć) na długo przed ich narodzeniem, co jest udokumentowane! W trakcie podróży poślubnej kręciliśmy film, opowiadając nieistniejącym jeszcze Zosi i Stasiowi, co oglądamy. Jeździliśmy z namiotem po Polsce, ciekawe, że był gdzieś sklep z ubraniami dla dzieci z wielkim szyldem: "Zosia i Staś", pod którym się uwieczniliśmy. Film ten mamy dać każdemu z nich na 18. urodziny i myślę, że będą miały miłą niespodziankę. No chyba, że przeczytają teraz o tym w "Tele Tygodniu", ale to raczej wątpliwe, bo są jeszcze małe.
Niebanalna historia i szczęśliwe zrządzenie losu. Niebanalne też były początki państwa znajomości, w układzie belfer-uczennica...
- A konkretnie wykładowca-studentka. Byłem asystentem Cezarego Morawskiego w Akademii Teatralnej, a Aneta dostała się na I rok. Nikt temu układowi nie wróżył przyszłości, tymczasem jesteśmy ze sobą już 16 lat!
Pozostaje pan wierny również swej uczelni, gdzie niebawem uzyska pan tytuł doktora.
- Jestem tuż przed obroną, co wróży, że zostanę tu i nadal będę pracował z młodzieżą. Lubię to robić, lubię patrzeć, jak się rozwijają, doskonalą i chętnie dzielę się z nimi swą wiedzą, doświadczeniem. Jednocześnie sam czerpię z tej pracy mnóstwo świeżości i energii, która działa stymulująco na mój warsztat aktorski.
Rozmawiała JOLANTA MAJEWSKA-MACHAJ